Absolutnie nie polecam grania za pomocą ekranu dotykowego. O ile na początku, gdy klocki wolno spadają jest jeszcze w miarę łatwo, tak później potrzeba chirurgicznej precyzji i szybkiego działania, a te dwie rzeczy nie idą w parze, gdy mowa o sterowaniu przy użyciu touchscreena. Ot, zbędny dodatek, choć może przypaść do gustu osobom, które grały w Lumines na iPhone’ach. Trzeba tylko nauczyć się, że dotykając ekranu, aktywuje się specjalne zdolności, a stukając w tylny panel przyspiesza ich regenerację.
Ja do Electronic Symphony będę wracał, choć praktycznie nie ma tu nic nowego, czego nie widziałbym w poprzednich odsłonach – poza zdolnościami oraz nowym specjalnym klockiem, który losowo zmienia wszystkie, których dotknie. Z jednej strony strasznie niebezpieczny, bo może popsuć plany, ale czasami ratuje tyłek, tak zmieniając kolory klocków, że kasują się nagle bloki, z którymi nie mogliśmy sobie poradzić. Totalny random, ale mi to pasuje.
Jeszcze nie odkryłem wszystkich awatarów, a przede wszystkim nie udało mi się jeszcze doprowadzić do zniszczenia tzw. World Block. Co 24 godziny gracze z całego świata muszą skasować w sumie dwa miliony klocków. Jeśli to się uda, dostaną bonusowe punkty doświadczenia. Podobno, bo na razie nam się nie udało. Dokładam swoje pięć tysięcy codziennie, ale to za mało, dlatego czekam na premierę Vity i nowych graczy, dzięki którym uda się osiągnąć cel.
Szkoda, że zabrakło opcji potyczek przez sieć. Przydałoby się też więcej skórek, no i nie mogę wybaczyć wyrzucenia trybu układania puzzli. Trzeba też pamiętać, że to wciąż to samo – układamy te klocki od kilku lat i rozgrywka niemal się nie zmieniła. Choć wątpię, by ktokolwiek, kto pokochał Lumines na PSP, czy jakiejkolwiek innej platformie, był z tego powodu niezadowolony. To wciąż zabawa na najwyższym poziomie, na długie godziny. Co ja gadam? To gra na miesiące! Nie można jej nie mieć.