Emocje po mistrzostwach Europy w piłce ręcznej już opadły, możemy zatem na chłodno ocenić grę Piłka Ręczna 12. Niestety, zamiast rozgrzewać zszargane emocjami kibicowskie serce, produkcja ta mrozi je niczym gol stracony w końcówce spotkania.
Sporty drużynowe nie mają łatwego życia w wirtualnym świecie. Oczywiście, piłka nożna i dyscypliny cieszące się ogromnym zainteresowaniem za wielką wodą regularnie dają o sobie znać w naszej branży, ale jest przecież wiele innych, które również zasługują na uwagę - ot, choćby całkowicie pominięta siatkówka, czy właśnie niezbyt popularny szczypiorniak. Sprawy w swoje ręce wzięła mało znana ekipa Neutron Games, która stworzyła grę IHF Handball Challenge 12, wydaną z kilkumiesięcznym opóźnieniem także nad Wisłą. Na naszym podwórku produkcja znana jest jako Piłka Ręczna 12 - Wydanie Specjalne na Mistrzostwa Europy 2012. Z zaprojektowanej specjalnie na potrzeby polskiego klienta okładki uśmiechają się do nas gwiazdy reprezentacji narodowej: najlepszy piłkarz ręczny świata 2009 Sławomir Szmal (którego nota bene z udziału w imprezie wykluczyła konieczność przejścia operacji) oraz kapitan Grzegorz Tkaczyk. Są szalejący kibice, gesty triumfu i przybijanie piątek. Słowem: święto.
Firmie Cenega Poland może i należałyby się słowa uznania za tak dopasowane do gustu kibica z biało-czerwonym sercem wydanie. Po odpakowaniu gry okazuje się jednak, że tytuł reklamowany jako "wydanie specjalne na mistrzostwa Europy 2012"... nie pozwala zagrać w tejże imprezie, co może wprowadzać klientów w błąd. Jedynym modułem zabawy z udziałem reprezentacji są mistrzostwa świata, które na domiar złego zawsze przebiegają z tak samo dobranymi zespołami narodowymi w poszczególnych grupach. O jakiejkolwiek różnorodności w napotykaniu przeciwników (przynajmniej w początkowej fazie turnieju) możemy zatem zapomnieć.
Stanowisko firmy Cenega w reakcji na powyższe zarzuty (pierwotna ich treść nieznacznie zmieniona po interwencji wydawcy): "Nie jest to oficjalna gra mistrzostw Europy, a oficjalna gra federacji piłki ręcznej. Na pudełku piszemy: „Wygraj mistrzostwa świata mężczyzn w Szwecji i stań się gwiazdą piłki ręcznej. Wywalcz pierwsze miejsce w najlepszych europejskich ligach, takich jak niemiecka TOYOTA HandballBundesliga czy hiszpańska Liga ASOBAL". Owszem, nie ma Mistrzostw Europy, ale nigdzie nie pisaliśmy, że jest. Jest to wydanie specjalne z tej okazji, tak jak wydania specjalne dzienników na wypadek katastrofy, przecież te dzienniki nie dają możliwości udziału w katastrofie."
Nie miałbym może tak wielkiego żalu do Cenegi o ten chwyt marketingowy, gdyby gra stała na wysokim poziomie. Tymczasem Piłka Ręczna 12 nawet na niskim poziomie nie potrafi ustać, co i rusz to potykając się o własne nogi.
Sprostowanie firmy Cenega do powyższego fragmentu: "Nie jesteśmy współproducentem gry, także ciężko abyśmy mieli wpływ na jej jakość."
Wspomniałem już, że jedynym trybem zabawy w towarzystwie reprezentacyjnym są mistrzostwa świata. Oprócz tego do naszej dyspozycji nie oddano niestety zbyt wiele więcej modułów. Jest uchodząca za najlepszą na globie liga niemiecka (z dwiema klasami rozgrywkowymi), po parkietach której biegają czołowi szczypiorniści z różnych państw, a także bardzo solidna i również niepozbawiona gwiazd pokroju Kiryła Lazarowa czy Luca Abalo liga hiszpańska. Można jeszcze rozegrać mecz towarzyski, a także wybrać się na obóz treningowy, na którym poznaje się tajniki skutecznej gry w piłkę ręczną. I to niestety wszystko.
Twórcy gry poszli zatem po najmniejszej linii oporu. Poszczególne tryby, nie dość, że skromne w liczbie, nie oferują żadnej głębi menedżerskiej czy trenerskiej. Rozgrywając sezon ligowy nie mamy możliwości przeprowadzania transferów, a zawodnicy nie ulegają kontuzjom. Nie istnieje pojęcie wahań formy, dzięki któremu statystyki danego zawodnika raz mogłyby szybować w górę, a kiedy indziej spadać. Szczypiorniści nie są ponadto podatni na zmęczenie - mogą przebiegać cały mecz, a na następne 60 minut wyjść równie świeżutcy. Jedyne, nad czym mamy pewną władzę, to wyjściowy skład, który jak już wyjdzie na parkiet, to musi w takim zestawieniu dograć do końca 60. minuty, a jak trzeba, to nawet i dogrywki. Jako selekcjoner reprezentacji nie mamy z kolei możliwości wybrania kadry, nie pomyślano też o jakichkolwiek obozach przygotowawczych. Mamy po prostu przenosić się do hali i grać, aż do końcowego gwizdka. Producentom nie przyszło też na myśl, by wdrożyć jakikolwiek tryb kariery, czyli przebycia drogi od początkującego - w tym przypadku - szczypiornisty do czołowego gracza, który ciągnie wynik swojego zespołu i drużyny narodowej. Dziwi to tym bardziej, że ten rodzaj zabawy ostatnimi czasy mocno eksponowany jest choćby w seriach futbolowych.
Dramat gry Piłka Ręczna 12 na dobre rozpoczyna się jednak dopiero, gdy "współcześni gladiatorzy", jak często nasi reprezentanci określani są przez telewizyjnych mistrzów słowa, wychodzą na arenę zmagań. Piłka ręczna to sport po pierwsze drużynowy, a po drugie w największym stopniu spośród wszystkich dyscyplin (nie licząc tych, w których zawodnicy występują w kaskach) kontaktowy. Tymczasem producenci żadnego z tych aspektów nie uwzględnili. Akcję bramkową nawet na najwyższym stopniu trudności można przeprowadzić jednym podaniem i wykonaniem rzutu z drugiej linii w okienko, ewentualnie poprzez zbiegnięcie skrzydłowego do środka i odsłonięcie sobie większości światła bramki. Zbyt liczna wymiana podań najczęściej kończy się zresztą stratą. Poza tym, jaki sens, prócz własnej satysfakcji, miałoby mozolne konstruowanie ataku pozycyjnego, skoro rzuty z drugiej linii, przez ręce obrońców, i tak są o niebo skuteczniejsze od tych wykonywanych z siódmego metra tuż przed nosem bramkarza?
Wspomniane określenie "współcześni gladiatorzy" funkcjonuje zresztą nie bez przyczyny - w każdym meczu poza taktyką, siłą i precyzją rzutu, niekiedy finezją, ogromną rolę odgrywają przecież przepychanki, próby zajęcia jak najlepszej pozycji czy zablokowania piłki lecącej w światło bramki. W piłce ręcznej lepiej faulować, nawet kilkakrotnie na przestrzeni jednej akcji niż pozwolić się przedrzeć przeciwnikowi do linii siódmego metra. Tymczasem Piłka Ręczna 12 aspekt fizyczności i kontaktowości realizuje marginalnie i karykaturalnie. Cała sól tej pięknej, przesiąkniętej ambicją i wolą walki dyscypliny sportowej jest ledwie namacalna, a do tego przedstawiona w sposób godny pożałowania.
Równie słabo wypada sama realizacja meczu. Zawodnicy nie biegają do zmian, nie ma mowy o szybkim wyprowadzeniu kontrataku po straconej bramce, gdyż każdorazowo obie drużyny ustawiają się równiutko: atakująca przy linii środkowej, broniąca w okolicach 8-10 metrów od własnej bramki. Zabija to element zaskoczenia, który w prawdziwym meczu przynosi przecież tyle korzyści. Zresztą, tempo w jakim poruszają się wirtualni szczypiorniści bardziej przypomina zawody oldbojów niż potyczki najlepszych ekip na świecie. Siedzący na trybunach (o ile w ogóle jakieś są, możemy bowiem zdecydować się na grę na obiekcie przypominającym bardziej szkolną salę gimnastyczną) kibice niezbyt emocjonalnie reagują na wydarzenia na parkiecie - z rzadka słychać ich doping, nawet zdobyte bramki nie wywołują typowej dla widowisk sportowych wrzawy. Nie ma też żadnych filmów, zmagań nie rozpoczyna odegranie hymnów, po meczu obraz natychmiast się ściemnia i przenosimy się do menu głównego. Zamiast głosu spikera słyszymy rockowe kawałki, co również jest całkowicie chybionym rozwiązaniem.
O oprawie wizualnej też trudno powiedzieć cokolwiek miłego. Wirtualni szczypiorniści nie są zbyt podobni do swoich rzeczywistych odpowiedników. Fatalnie przedstawia się animacja poruszania się po parkiecie, nieco lepiej sekwencje wyskoków i upadania, ale też nie ma tu mowy o jakiejś maestrii wykonania. Zawodnicy rzadko kiedy pozwalają sobie na jakieś emocjonalne gesty, najczęściej jesteśmy ich świadkami po zmarnowanej okazji na zdobycie bramki. Problem w tym, że akcja toczy się dalej, a nasz gracz zamiast wracać do obrony chowa twarz w dłoniach. Przechodząc w ten płynny sposób do analizy sztucznej inteligencji trzeba podkreślić, że takich kuriozalnych wpadek jest znacznie więcej.
Gdy próbujemy powstrzymać przeciwnika agresywną obroną, temu zdarza się zawiesić i odgwizdany zostaje błąd trzech sekund. Szczytem wszystkiego jest jednak zachowanie bramkarzy, którzy bardzo często pomimo ustawienia blisko linii biegnącej między słupkami nie radzą sobie z lobami i nigdy nawet nie próbują obronić dobitki. Dobrze chociaż, że zawodnicy reagują na wprowadzane ad hoc zmiany taktyczne. Ustawienie w 6-0 w obronie wyraźnie różni się od 3-2-1, szczypiorniści sztywno trzymają się też zaleceń przy akcjach ofensywnych. Gra oferuje kilka typowych dla tej dyscypliny rozegrań piłki, z wymianą pozycji włącznie. Gdyby jeszcze defensywa przeciwnika była szczelniejsza, ich realizacja miałaby jakiś sens. A tak stanowią w dużej mierze martwy, choć teoretycznie potrzebny element rozgrywki.
Gdyby Piłka Ręczna 12 miała bogatą paletę zalet, będących w stanie zrekompensować wyżej opisane minusy, dotychczasową część testu można by było potraktować jak pierwszą połowę pamiętnego meczu ze Szwecją, w którym nasi gladiatorzy odrobili 11-bramkową stratę. Niestety, gra dysponuje tylko dwiema zaletami: licencją, dzięki której możemy pobiegać po wirtualnych parkietach Holgerem Glandorfem, Nikolą Karabaticiem, Mikkelem Hansenem czy braćmi Jureckimi, a także naprawdę bogatym repertuarem zagrań ofensywnych (od klasycznego rzutu z wyskoku, przez lob i rzut z biodra aż po wkrętkę). To zdecydowanie za mało, by puścić płazem karygodne błędy, jakich dopuścili się producenci. Nie można zatem powiedzieć, że Piłka Ręczna 12 kończy jak nasi szczypiorniści na ostatnich mistrzostwach Europy: choć bez sukcesu, to jednak z happy endem, którym jest zagwarantowana nam dopiero przez zwycięstwo Duńczyków w meczu finałowym możliwość zagrania w kwalifikacjach do tegorocznych Igrzysk Olimpijskich. To niestety gra, o której najlepiej szybko zapomnieć. I tylko żal patrzeć, że Grzegorz Tkaczyk i Sławomir Szmal polecają ten bubel swymi zasłużonymi nazwiskami.