Dlaczego "szary strój"? Maszerowanie i karabiny, a także orły oczywiście mają sens, ale żadna armia w czasach napoleońskich, a o nich opowiada March of the Eagles, nie miała szarych mundurów (chyba, zabić się za to stwierdzenie nie dam). Więc skąd one? Bo były w piosence? Nie. Szary strój bierze się stąd, że wszystko tu wygląda zgrzebnie i nijako, tak szaro właśnie. Niestety, pierwsze wrażenie po uruchomieniu nowej gry twórców Europy Universalis jest z gatunku tych graniczących z rozczarowaniem. I nudą.
W takim kontekście to, co na początku wydawało się wadami, przeradza się w... no, może nie w zalety, ale zaplanowane posunięcia. Ekonomii, polityki i działań społecznych nie ma, bo spowalniałyby tempo rozgrywki - no i czasy napoleońskie nie obfitowały w jakieś przełomy w tych dziedzinach, więc wszystko jest zgodne z historią. Dyplomacja prosta i uboga w opcje też jest zrozumiała, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że gracze i tak będą się ze sobą umawiać poza grą lub na czacie. Nie ma reszty świata, tylko Europa, bo cała reszta była zupełnie nieważna w tym kontekście. I zostaje wojowanie, rozbudowana wersja systemu znanego z Europy Universalis III, nie tak zaawansowane jak w Hearts of Iron, ale wystarczająco pogłębione, by nie sprowadzało się do zbierania wojska w jedną wielką armię i zajmowania kolejnych prowincji. To jest atrakcyjne.
Nawet bardzo atrakcyjne, bowiem wojny zostały bardzo ciekawie rozwinięte, żeby oddać specyfikę tamtych czasów. Już samymi armiami możemy się bawić długo i upojnie - każda składa się z centrum, dwóch skrzydeł oraz odwodów. Każdą z tych czterech części dowodzi inny generał, przy czym ten odpowiadający za odwody jest traktowany jako dowódca całej armii i z jego atrybutów korzystają wszystkie jednostki, podczas gdy z cech dowódców skrzydeł korzystają tylko podległe im oddziały. A tych cech jest sporo, bo generałowie nie tylko mają podstawowe współczynniki, takie jak wojna manewrowa, atak i obrona, ale też zdobywają w boju dodatkowe cechy, często dające jednocześnie i premie, i kary do różnych atrybutów. Doświadczeni dowódcy mają swoje preferencje, ulubione rodzaje wojsk i lepiej sprawdzają się w takich, a nie innych sytuacjach. Zarządzanie nimi, komponowanie armii, ustalanie składu jednostek i tego, jak są rozmieszczone na skrzydłach i w odwodach to przyjemna zabawa. I ma znaczenie w późniejszej bitwie, gdyż wpływa na poszczególne jej fazy - można naszym generałom ustawić nawet preferowane taktyki przed danym starciem.
Ciekawie pomyślany jest też szczebel operacyjny gry. Do tej pory w produkcjach z tej serii walczyliśmy o każdą prowincję. W każdej był jakiś fort czy inny zamek do zdobycia. A tutaj nie. Większość prowincji zajmuje się po prostu wmaszerowując do nich. Ważne są tylko stolice regionów oraz twierdze - te ostatnie znakomicie bronione i zdolne wytrzymać długie oblężenia. Każde miasto oraz forteca kontroluje okoliczne prowincje, więc jeśli się go nie zdobędzie, utraci się kontrolę w momencie opuszczenia ich przez nasze wojska. Trzeba albo zdobyć te strategiczne punkty, co kosztuje czas i ludzi, albo zostawić jakiś pułk do osłony linii zaopatrzeniowych, co też nie jest rozwiązaniem idealnym. Tak czy inaczej, proste atakowanie szerokim frontem, znane z Europy Universalis, nie ma tu sensu - zamiast tego uderzamy armiami według osi natarcia, planowo i w określonych celach. To nie rewolucja w stosunku do poprzednich gier Paradoxu, ale czuje się, że gra nabrała jakiejś głębi w tym wojennym aspekcie. To miłe.
Nie wystarcza jednak do samotnego grania na dłuższą metę - jeśli ktoś chce prawdziwej globalnej strategii, w którą może się wgryźć, to lepsze będą inne gry Paradoxu, a jeśli pragnie nurzać się w barwnym okresie napoleońskim, to widowiskowy Napoleon: Total War jest dużo szczęśliwszym wyborem. Coś czuję jednak, że March of the Eagles będzie hitem wśród tych, którzy marzą i o wielkiej strategii, i o Napoleonie, a także chcą mieć obie te rzeczy w sieci z innymi graczami. Nawet gdyby mieli kierować jednym krajem w dwie osoby, bo March of the Eagles ma taką zabawną opcję. Być też może, że nowa gra spodoba się tym, których do tej pory odstraszały te "duże" gry szwedzkich mistrzów gatunku - March of the Eagles, dzięki swoim uproszczeniom, jest dość przystępne i przejrzyste... jak na gry tego studia rzecz jasna. Całkiem nieźle nadaje się na "moją pierwszą grę Paradox Interactive".
A ja wracam do grania, bo w końcu znalazłem patyk, którym mogę zacząć szturchać rosyjskiego niedźwiedzia. Patyk nazywa się Gebhard Leberecht Fürst Blücher von Wahlstatt i jest pogromcą Napoleona z bitwy pod Rohrbach. Ma pod swoimi rozkazami 60 tysięcy doborowych pruskich żołnierzy, weteranów kampanii alpejskiej i nadreńskiej, którzy zaraz wymaszerują z Warschau w kierunku na Kowno... Vorwarts!!! Jeder schuss - ein Rus!!!