Rayman Legends - recenzja

Mateusz Kołodziejski
2013/08/29 22:00

Origins było pierwszą z serii gier o Raymanie, która mnie zainteresowała. Rayman Legends pokochałem.

Rayman Legends - recenzja

Z maskotką Ubisoftu wiąże się zabawne wspomnienie z okresu mojego dzieciństwa. Otóż moja młodsza siostra przejawiała niewytłumaczalny strach przed Raymanem. Za każdym razem, kiedy na ekranie pojawiał się dziwaczny blondas, ona wpadała w panikę. Możecie się domyślać, że za jedno z ulubionych zajęć upatrzyłem sobie sadzanie małej przed komputerem pod pretekstem pokazania nowej gry dla dzieci, a potem szybkie uruchamianie jej nemesis. Bycie starszym bratem ma swoje małe radości.

Swoją drogą sam też nie przepadałem za Raymanem. Było dla mnie coś niepokojącego w tym blondynie pozbawionym ramion i nóg, istnienie takiej abominacji przekraczało chyba moje dziecięce zdolności pojmowania. Dlatego kiedy miałem ochotę odpalić jakąś platformówkę znacznie częściej wybierałem Jazz Jackrabbit albo Croca. Wiele lat później dopiero Rayman Origins przełamało moją głęboko zakorzenioną niechęć do tej serii. Tymczasem, choć ciężko w to uwierzyć, Legends jest od niego jeszcze o klasę lepsze. Najnowsza produkcja Ubisoft Montpellier jest tak urocza, zabawna i gywalna, że przekonałaby do siebie nawet moją siostrę.

Przygody Raymana i tym razem stanowią cudowny powrót do przeszłości. W czasach, kiedy w każdym gatunku gier standardem staje rozwój postaci, zdobywanie doświadczenia i ekwipunku, Legends urzeka prostotą. Bieg, skok i atak – oto cała paleta umiejętności jego bohaterów, właściwie niezmienna przez cały czas jaki spędzimy w Rozdrożach Marzeń. Paradoksalnie okazuje się to w zupełności wystarczające, żeby zafundować nam rozgrywkę, w czasie której co chwilę jesteśmy zaskakiwani czymś nowym i niespodziewanym.

Zmuszanie gladiatorów łaskotkami do opuszczenia gardy, oślepianie mięsożernych roślin kopniakiem w oko i latanie na przerośniętym komarze to tak naprawdę najnormalniejsze, czego możecie oczekiwać. Na początku jednego z etapów, jeszcze zanim przejąłem kontrolę nad Raymanem, pojawia się mag, który zamienia go w kaczkę. W pierwszym momencie pomyślałem Co to ma być? Przecież to bez sensu. Po chwili jednak stwierdziłem W sumie dlaczego nie?. Mam wrażenie, że podobny tok rozumowania przyjęli też sami twórcy i dzięki temu upchnęli w grze każdy, nawet najbardziej niedorzeczny pomysł, który przyszedł im do głowy. Efekt końcowy może przez to wydawać się nieco dziwaczny, ale ma również nieodparty urok i, co najważniejsze, nie pozostawia miejsca na nudę.

Największe uznanie budzą projekty etapów. W platformówkach mamy zazwyczaj do czynienia z kilkoma światami, które różnią się od siebie scenerią oraz niektórymi elementami rozgrywki i Ubisoft hołduje tej tradycji. Jednocześnie francuska ekipa nie byłaby sobą, gdyby nie dodała czegoś od siebie, więc w Rayman Legends nawet w ramach tej samej krainy każda plansza oferuje pewne urozmaicenie. Za przykład weźmy 20 000 mil podlumskiej żeglugi, czyli obowiązkowy świat wodny. Co tutaj robimy? Przez większość czasu pływamy, ale to samo w sobie byłoby dla studia z Montpellier nazbyt oczywiste. Dlatego w pierwszym etapie musimy wykazać się zręcznością i precyzyjnie wymijać wielkie podwodne miny, ale już drugi jest typowo skradankowy, bo naszym zadaniem jest unikanie pływających reflektorów-szperaczy. Dalej czeka nas zupełna zmiana tempa – uciekamy przez chmarą piranii zajmujących lewy skraj ekranu, podczas gdy plansza nieubłaganie się przesuwa się w prawo.

Jakby tego wszystkiego było mało, w Legends aż roi się od pomysłowych nawiązań do innych znanych produkcji. Mamy tu chociażby etap, w którym ściany roją się od pił tarczowych zupełnie jak w Super Meat Boy. Mój szeroki uśmiech wywołały też zagadki wzorowane na Where's My Water z tą różnicą, że tutaj musimy kopać tunele, którymi popłynie lawa. Uwielbiam takie smaczki. W pewnym momencie uświadamiłem sobie, że zaliczam kolejne etapy głównie po, żeby dowiedzieć się co też twórcy przygotowali tym razem. Ile współczesnych produkcji z segmentu AAA może się pochwalić podobnym dokonaniem?

Do szalonych pomysłów francuskich projektantów zdążyło nas już zresztą przyzwyczaić Origins, ale Legends posiadacza też jeden unikalny element, dzięki któremu bezbłędnie je rozpoznamy. Tym razem do wesołej ekipy Raymana dołącza mucha Murfy, która jest asystentem naszego herosa w niektórych etapach. A to opuści linę, na której będziemy mogli się rozhuśtać, a to pociągnie za wajchę otwierającą drzwi albo walnie w krok nachalnego oponenta. Nad pomocnym owadem nie mamy pełnej kontroli – Murfy sam podlatuje do miejsc, z którymi może wejść w interakcję, a do nas należy wciśnięcie w odpowiednim momencie przycisku B (odpowiednio kółka na PS3/PSV), żeby nakazać mu działać.

GramTV przedstawia:

Do wykorzystywania muszyska trzeba się z początku przyzwyczaić, bądź co bądź i bez niego momentami dzieje się aż za dużo. Brak kontroli nad owadem bywa też irytujący w przypadku, kiedy na jednym ekranie znajduje się kilka przedmiotów, których można użyć. Murfy niestety nie potrafi czytać w naszych myślach i nie zawsze leci akurat tam, gdzie chcielibyśmy go zobaczyć. Ogólnie jednak jest to kolejna zmiana urozmaicająca grę, a do tego pewne dodatkowe wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć, jeśli chcemy dążyć do raymanowego mistrzostwa.

Zdobycie złotego pucharu za perfekcyjne zaliczenie poziomu to nagroda tylko dla najwytrwalszych, ale czasem nawet samo dotarcie do finiszu może okazać się sporym wyzwaniem. Rayman Legends nie należy do łatwych i brutalnie przekona się o tym każdy, który myślał, że zaliczy ją w jeden wieczór. Trudność każdego z blisko 60 etapów składających się na podstawową przygodę określona jest liczbą czaszek z przedziału od jednej do pięciu. Dość powiedzieć, że tych z pojedynczym czerepem znajdziemy aż... trzy. Na szczęście nie musimy stawiać czoła grze w pojedynkę.

Legends, podobnie jak wcześniej Origins pozwala nam przemierzać Rozdroża Marzeń w kanapowej kooperacji z maksymalnie trzema innymi graczami i tak jak poprzednim razem jest to totalny chaos. Sensowna rozgrywka z czterema postaciami na tym samym ekranie jest bardzo trudna i możliwa w zasadzie tylko wtedy, gdy wszyscy dzierżący pady prezentują zbliżony poziom umiejętności. W innym wypadku chęć współpracy ustępuje morderczym zapędom i na porządku dziennym stają się skrytobójcze zepchnięcia w przepaść albo sprzątanie sobie drogocennych Lumesów sprzed nosa. Z myślą o takich niesportowych zachowaniach przygotowano zresztą przezabawną minigrę. W Kung Futbol dwie drużyny próbują strzelać sobie bramki płonącymi piłkami a la Goal 3 z NES-a albo okładać się po gębach na środku boiska – jedno i drugie daje tyle samo frajdy.

Pokręcona piłka nożna to tylko jedna z wielu atrakcji, które czekają na nas poza wątkiem głównym. Jeżeli śledziliście losy tej produkcji wiecie na pewno, że pierwotnie miał to być tytuł ekskluzywny na Wii U, ale potem Ubi odeszło od tego pomysłu, co opóźniło premierę. Mam poważne powody, żeby sądziś, że twórcy cały ten czas poświęcili na upychanie w grze różnego rodzaju ekstrasów. Stąd też masa dodatkowych strojów dla bohaterów, dzienne i tygodniowe wyzwania, galerie oraz kącik do hodowania potworów. Ba, znalazło się nawet miejce dla kilkudziesięciu (!) podrasowanych poziomów z Origins! To niemal tak, jakby cała poprzednia osłona została dorzucona gratis. Życzyłbym nam wszystkim, żeby więcej gier zaliczało obsuwy, jeśli w zamian będziemy otrzymywać tak dopracowane i „na bogato” przygotowywane produkcje.

Do tej pory nie wspomniałem jeszcze o oprawie audio-wideo, chociaż tak naprawdę można by poświęcić jej osobny artykuł. Trudno uwierzyć, że tym razem grafika prezentuje się jeszcze lepiej niż w poprzedniej odsłonie. Nieprawdopodobne animacje bohaterów i otoczenia, poziom detali, ręcznie malowane tła – tego nie oddadzą ani screeny, ani nawet youtube'owe filmiki. Storna wizualna Rayman Legends jest po prostu olśniewająca. Muzyka swoją drogą wcale jej nie ustępuje. Fenomen oprawy dźwiękowej najlepiej pokazują wspomniane już etapy, gdzie musimy nadążyć za wciąż przesuwającym się ekranem. Utwory zostały w nich tak dobrane, że skoki, ataki i wszelkie inne akrobacje wykonujemy w rytm muzyki. W ten sposób stanowi ona nie tylko tło dla wydarzeń, ale pomaga nam w zwycięstwie, a my mamy wrażenie jakbyśmy na chwilę przenieśli się z Raymanem do gry rytmicznej. Mistrzostwo świata!

To wygląda jak nieślubne dziecko Tima Burtona i jednorożca. Dziwaczne, ale słodkie – powiedziała moja narzeczona po chwili wpatrywania się w ekran podczas mojej sesji z Legends. I tak właśnie jest. Być może wysoki poziom „odlotowości” tej produkcji nie wszystkim przypadnie do gustu, ale mimo to każdy, podkreślam każdy powinien dać jej szansę. W przeciwnym wypadku stracicie jedną z najbardziej szalonych przygód końcówki lata, a co gorsza zaprzepaścicie okazję do zagrania w prawdopodobnie najlepszą platformówkę ostatnich lat. Do dzieła!

9,0
Rayman w mistrzowskiej formie
Plusy
  • zróżnicowana, pełna wyzwań rozgrywka
  • świetne projekty etapów
  • oszałamiająca oprawa audio-wideo
  • masa dodatkowej zawartości do odblokowania
  • tryb wieloosobowy dla czterech graczy
  • Kung Futbol!
Minusy
  • poziom trudności może odstraszyć mniej zręcznych graczy
  • multi tylko kanapowe
Komentarze
27
Usunięty
Usunięty
31/08/2013 19:57
Dnia 31.08.2013 o 19:53, Muradin_07 napisał:

Tages Tages. Powiem szczerze, że niezmiernie boli fakt, iż grę kupisz normalniei nie możesz w nią grać, bo jakiś idiotyzm w tym stylu dadzą. Przypomina mi to czasy walki ze Starforce''em podczas instalacji Psi Ops... którego to nie zainstalowałem, bo instalowały się jakieś screensavery z okoniami.

Skontaktuj się ze mną na priv, najlepiej na Steam, to coś Tobie zaproponuje w sprawie tego nieszczęsnego "Riddicka." :) <koniec off-topu>

Dnia 31.08.2013 o 19:53, Muradin_07 napisał:

Dlatego już uPlay czy Steam to nie boli mnie to w ogóle. Tym bardziej ten drugi przypadek, bo z niego korzystam stale i nawet jak gra go nie ma to mi to przeszkadza. Ale zobaczymy jak to będzie, bo nie wiem czy kupię Rayman Legends pudełkowego czy cyfrową wersję na Steamie.

Również uważam, że UPlay czy Steam to żadne wielkie zło. Jak już wspomniałem, otrzymałem dziś potwierdzoną wiadomość, że pudełkowy "Rayman Legends" na PC zawiera kluczyk UPlay. Zatem da się to jakś przeżyć. :)

Tages Tages. Powiem szczerze, że niezmiernie boli fakt, iż grę kupisz normalnie i nie możesz w nią grać, bo jakiś idiotyzm w tym stylu dadzą. Przypomina mi to czasy walki ze Starforce''em podczas instalacji Psi Ops... którego to nie zainstalowałem, bo instalowały się jakieś screensavery z okoniami.Dlatego już uPlay czy Steam to nie boli mnie to w ogóle. Tym bardziej ten drugi przypadek, bo z niego korzystam stale i nawet jak gra go nie ma to mi to przeszkadza. Ale zobaczymy jak to będzie, bo nie wiem czy kupię Rayman Legends pudełkowego czy cyfrową wersję na Steamie.

Usunięty
Usunięty
31/08/2013 19:50
Dnia 31.08.2013 o 19:33, Muradin_07 napisał:

Każda inna forma DRM niż ta, którą dostałem przy okazji ostatniegoRiddicka jest najlepsza.

A jaką dostałeś? Tages DRM może? Wersja "Riddicka" z GOG nie zawiera żadnego DRM. :)




Trwa Wczytywanie