Wszystko zaczęło się od Mount & Blade tak naprawdę. W ogóle wybaczcie, że tak pojadę historycznie i nudnawo na początek, zamiast od razu przejść do cielesnych sensacji, ale mam w tym ukryty cel. Zaczęło się więc od Mount & Blade. Nie była to pierwsza gra w średniowiecznych klimatach z elementami RPG, ale jako jedna z pierwszych zaproponowała nowy, ekscytujący, intuicyjny system walki z kierunkowymi atakami i blokami, który spodobał się setkom tysięcy ludzi... którzy wkrótce potem zapragnęli okładać się nawzajem tymi wszystkimi mieczami, toporami, szablami i lancami. I powstało wieloosobowe Mount & Blade: Warband, które potrzebę wrażania sobie żelastwa w bebechy zaspokajało prawie w zupełności. I w tym miejscu historia mogłaby się zakończyć, gdyby Warband nie znalazło naśladowców - War of the Roses i Chivalry. To pierwsze bardziej indywidualne, techniczne, elitarne i wymagające, to drugie nastawione na dynamikę i widowiskowe naparzanie, choć z mocnym zacięciem drużynowym. Obie gry czysto sieciowe, czysto wieloosobowe, bez opcji kampanii singlowej. I niestety to samo można powiedzieć o War of the Vikings, nowej grze twórców War of the Roses. Dlaczego niestety?
Mamy tutaj całe dwa tryby rozgrywki - jeden, w którym walczymy o punkty na mapie, i drugi, w którym po prostu zabijamy się drużynowo. Ten drugi tryb jest podzielony na trzy kategorie, udające osobne tryby, ale tak naprawdę różnią się one tylko skalą starć, bo we wszystkich chodzi o to samo, czyli o... nic w zasadzie. Po prostu się zabijamy i już. Z pewnością są tacy, którym to wystarczy i bardzo się cieszę z tego powodu, ale ja osobiście chciałbym, żeby gra jednak oferowała coś więcej. Dlatego tak bardzo podobało mi się Chivalry, które miało prosty system walki ale bardzo fajnie skomplikowane, dynamiczne mapy ze zmiennymi zadaniami, które wymagały zaawansowanej współpracy i sprytu. W War of the Vikings tego brak, bardzo brak, nawet na mapach w trybie podboju, gdzie w dość mało porywający sposób walczy się o tych kilka punktów kontrolnych. Trzeba je przejmować po kolei, nie ma podziału na atakujących i broniących, a cała bitwa zwykle sprowadza się do nieustannego chaotycznego boju o środkowy punkt ma mapie... No, chyba że w jednej z drużyn jest więcej doświadczonych graczy, którzy przetaczają się po tych z drugiej strony i zabierają im wszystkie punkty w dwie minuty. Co jest zresztą częstym zjawiskiem. I zniechęcającym.
Bardzo chciałem polubić War of the Vikings. Gra ma świetny klimat, nawiązujący do emitowanego właśnie serialu o Wikingach, który bardzo lubię - to raz. Dwa, że jest naprawdę bardzo ładna i ma świetne brzmienie, zwłaszcza zaś muzykę i głosy postaci. Po trzecie wreszcie, sama koncepcja do mnie przemawia - jako sieciowa, wieloosobowa atrakcja średniowieczne tłuczenie się po łbach różnym żelastwem jest sto razy fajniejsze od tych wszystkich współczesnych strzelanek, które przejadły się pewnie nie tylko mnie. Ale War of the Vikings niestety zawodzi. Ma rozbudowany system walki, wzbogacony względem War of the Roses o ciosy specjalne, uniki i nie pozwalającą na dzikie wymachiwanie bronią wytrzymałość i... to wszystko, czym przewyższa poprzednika. Broni jest mniej, opcji jest mniej, głębi jest mniej. A tryby rozgrywek są tak samo nudne i stęchłe jak poprzednio, bez żadnych innowacji, bez żadnych emocji.
Nie gra się w War of the Vikings źle, zwłaszcza jeśli jakimś cudem uda nam się kogoś zdzielić toporem między oczy, wsadzić mu miecz w bebech albo potraktować strzałą w kolano. Ale gra nie ma potencjału, nie ma w sobie czegoś, co sprawiłoby, że chce się dłużej przy niej zostać. Pewnie dlatego w weekendowe wieczory w kilka dni po premierze naliczyłem na serwerach może z dwie, trzy setki graczy w sumie. To tak, jakby prawie nikt w War of the Vikings nie grał, oprócz garstki zapaleńców - i choć przynależność do takiej małej, zwartej, elitarnej społeczności to jest pewna atrakcja, to tak naprawdę dla nas, ogółu graczy, Wikingowie już są martwi. Szkoda. Zmarnował się temat i klimat, zmarnował się silnik graficzny, zmarnowało się świetne udźwiękowienie. Został nam tylko serial. I nadzieje na jakąś inną, lepszą grę o wikingach.