Jakie Wormsy są, każdy widzi.
Jakie Wormsy są, każdy widzi.
Macie świadomość, że te sympatyczne robale zabijają się już od niemal dwóch dekad? Trudno w to uwierzyć, ale od premiery pierwszych Wormsów minęło już 19 lat. To szmat czasu, zwłaszcza w tak nieustannie zmieniającej się branży, jak gry wideo. Wormsy - pod warunkiem znalezienia chętnych do wspólnej rozgrywki - bawią jednak równie dobrze bez względu na upływ lat. To najlepsze świadectwo tego, na jak dobry pomysł wpadła przed laty ekipa Team 17. Później z jego rozwijaniem bywało różnie - jedne idee wpasowywały się w zabawę idealnie, inne pasowały do niej niczym pięść do nosa. Worms Battleground, czyli port wydanego zeszłego roku na PC Worms Clans Wars na Xboksa One i PlayStation 4 to swego rodzaju kompilacja najbardziej udanych podejść do rozruszania formuły serii.
Mamy tu bowiem klany z Worms Clan Wars oraz klasy postaci z Worms Revolution, a trzon zabawy to strzelające do siebie od prawie 20 lat glizdy. I pewne rzeczy już raczej nigdy w Wormsach się nie zmienią - to gry stworzone z myślą o zabawie w żywym rywalem. Kolejne próby dodania kampanii dla pojedynczego, choć warte świeczki (bo to zawsze więcej gry w grze) są z góry skazane na porażkę.
Tryb fabularny jest zatem najsłabszym elementem Worms Battleground, lecz kilka rzeczy należy w nim pochwalić. Nie brakuje na przykład poczucia humoru. Oprócz standardowych artów sytuacyjnych wynikających z użycia zakręconych broni (o tych zdążymy jeszcze wspomnieć) i niezdarności robaków, w komedyjne tony uderza wyraźnie parodiująca Larę Croft narratorka zmagań, niejaka Tara Pinkle. W czymś na wzór fabuły (bo to jednak za mocne słowo) to ona werbuje robale do przebycia 25 poziomów w muzeum, pokonania złoczyńcy Mesmera i zdobycia Kamiennej Marchewki. Jak podsumować to jednym słowem? Zieeeew.
Team 17 starało się urozmaicić zabawę rzucając nas po podlegające zniszczeniom, stylizowane na różne okresy w dziejach mapki (od epoki kamienia łupanego po rewolucję przemysłową) z cyklem dnia i nocy oraz - przede wszystkim - często zmieniając zasady. Raz walczymy w standardowym deathmachu, za chwilę rozwiązujemy zagadki, a po paru minutach skaczemy po platformach. Doceniam próby przeciwdziałania potencjalnej nudzie, bo faktycznie - nudy nie odczułem ani razu. Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego o frustracji.
Jakiekolwiek próby zabawy ze sterowanymi przez konsolę robalami - nomen omen - pełzną na niczym przez dwie kwestie: a) te robale to rzucający sobie pod nogi, wskakujący do wody czy biegający bez sensu (szczególnie doskwierające przy misjach z tykającym zegarem, bo i takie tu są) idioci, b) nie możemy pomijać ich tur, jesteśmy skazani na bycie widzem festiwalu głupoty.
Obraz tego, co Worms Battlegrounds oferuje samotnikom dopełnia tryb Spec Ops, czyli złożony z 10 misji swoisty tutorial dla wykorzystywanych w grze przedmiotów.
Wniosek jest prosty i dla fanów Wormsów oczywisty: stawiający na zabawę w pojedynkę nie mają tu czego szukać. W Robale gra się dla multi i to właśnie na tym polu Battlegrounds rozwija skrzydła.
Choćby dlatego, że w arsenale znajdziemy 65 narzędzi mordu (wszystkie ukochane od lat i kilka stosunkowo świeżych jak przenoszące obiekty UFO), a rozgrywka to dalej mieszkanka idealnie wymierzonych strzałów, opanowania pokracznych ruchów robactwa oraz dużej dozy przypadku i chaosu. To musi bawić, czy to z kolegami na kanapie, czy to z obcymi ludźmi po drugiej stronie kabla od internetu.
Najciekawszy zdaje się być tytułowy tryb Battlegrounds pozwalający wybierać klasę robaka (żołnierz, artylerzysta, naukowiec), dowolnie dostosowywać go do naszych upodobań (robak mówiący głosem rastafarianina? Czemu nie!) i łączyć się w klany z innymi graczami, by rywalizować w ligach. Ciekawy pomysł, ale jego ostatecznym sprawdzianem będzie zbudowanie trwałej społeczności.
Nie lubicie takich eksperymentów? Nic nie szkodzi. Team 17 przygotowało także klasyczny Team Deathmatch oraz tryb Forts, w którym dzielne robaki bronią swoich fortec.
Worms Battlegrounds uosabia wszystko, co w Wormsach najlepsze i najgorsze jednocześnie w nowych (przyzwoitych, choć zdecydowanie niegodnych nowych konsol - ale przecież nie o to tutaj chodzi) szatach. Jeśli lubicie tę sprawdzoną zabawę, czekają Was długie godziny frajdy. Jeśli z kolei formuła zdążyła Wam się już przejeść, to Battlegrounds na pewno nie pobudzi apetytu na nowo. Największa zasługa Team 17 to wpadnięcie na genialny pomysł 20 lat temu. Tym razem udało im się po prostu nie zagrzebać go głupimi urozmaiceniami.