Będziecie czekać na trzeci sezon.
Będziecie czekać na trzeci sezon.
Dalsza część recenzji nie zawiera spoilerów z No Going Back, ale zawiera odniesienia do wydarzeń z poprzednich epizodów. Jeśli więc nie grałeś w drugi sezon The Walking Dead i nie chcesz psuć sobie przyjemności samodzielnego poznawania fabuły, skończ czytać recenzję w tym miejscu.
Początek No Going Back rzuca nas w prosto w strzelaninę z Rosjanami, których spotkaliśmy w ostatniej scenie Amid the Ruins. Już w pierwszej scenie musimy podjąć trudną decyzję, coś, czego chwilami brakowało w drugim sezonie. Taką, która wydaje się mieć realny i natychmiastowy wpływ na dalsze losy rozgrywki. Ponownie, co nie dziwne, i do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, musi podjąć ją Clementine. Uratować niemowlaka narażając się na dostanie kulki od Rosjan czy bezpiecznie schować się za osłoną i przeczekać w nadziei, że mała żywa istota nie zostanie zauważona przez napastników?
Niejednokrotnie w recenzjach poprzednich epizodów podkreślałem, że to właśnie Clem jest najbardziej dojrzałą osobą spośród wszystkich członków grupy. To wokół niej umiejscowiona jest akcja, to ona jest prawdziwym przywódcą grupki, wśród której brakuje równie charyzmatycznych postaci. Kogo przede wszystkim zapamiętam z drugiego sezonu? Na pewno Carvera. A reszta? Kennym miotają skrajne emocje, Jane pojawia się i znika, a Luke, choć początkowo wydawał się mieć zadatki na lidera, okazuje się człowiekiem niezdolnym do ciężaru trzymania grupy w ryzach. Pozostali bohaterowie w zasadzie odgrywali trzecioplanowe role.
Jest jednak w No Going Back piękna scena, gdzie wszyscy mogą usiąść przy ognisku, napić się rumu, porozmawiać, pośmiać się. Tak zwyczajnie, po ludzku. Bez martwienia się o to, że za chwilę przyjdą szwendacze. Dać trochę na luz, zapomnieć o wszystkich problemach, z którymi bohaterowie The Walking Dead muszą borykać się na co dzień. Scena, w której w końcu można trochę lepiej poznać nieco anonimowych członków grupy.Jakież było moje zdziwienie, kiedy to w pewnym momencie osoby, po których bym się tego najmniej spodziewał, postanowiły mnie zdradzić. Choć może zdrada nie jest tu najlepszym określeniem. Postanowiły uciec. Przed czym? Wspominałem, że najgorsze zło przez niemal cały sezon było widoczne przed naszymi oczami? Nie, nie będę psuł Wam tej niespodzianki. Od Was tylko będzie zależało, jak zachowacie się w tej sytuacji.
Ale to nie koniec. Po tej sytuacji ostatni epizod drugiego sezonu dopiero zaczyna nabierać tempa. O ile przez całą rozgrywkę można było mieć wątpliwości co do konsekwencji podejmowanych przez Clementine decyzji, tak finałowa scena nie pozostawia cienia wątpliwości. Pozostawia za to spory niedosyt, bowiem po wyborach albo-albo, następuje koniec, który bardziej przypomina zakończenie kolejnego odcinka, a nie całego sezonu. I pozostawia gracza z wyrzutami sumienia. Jak stary, dobry The Walking Dead, w którym żadna decyzja nie jest tą dobrą. Każda jest wyborem mniejszego zła. I za to należą się ukłony w stronę twórców. Po raz kolejny rozbudzili moją nadzieję na kolejny, jeszcze lepszy sezon.Zastanawiam się tylko, jak Telltale Games poradzi sobie w kolejnym sezonie. Drugi sezon ma bowiem przynajmniej cztery różne zakończenia, z których każde warunkuje wybór naszych dalszych towarzyszy niekończącej się podróży w poszukiwaniu spokojnego kawałka ziemi. Liczę tylko, że pojawią się w nim bardziej charyzmatyczni bohaterowie, w drugim sezonie ich bowiem zabrakło. Tak samo, jak zagadek, których jednak wcale nie żałuję. Zamiast tego otrzymaliśmy opowieść o trudnych relacjach w grupie i dorastaniu w świecie, który wydaje się nie mieć przyszłości. Ja jednak wierzę, że będzie inaczej. Tylko czemu znowu tyle trzeba czekać na kolejny sezon?