Tak, tak, wiemy, że długo musieliście czekać na kolejny odcinek - dosłownie tymi słowami rozpoczyna się drugi odcinek Tales from the Borderlands.
Tak, tak, wiemy, że długo musieliście czekać na kolejny odcinek - dosłownie tymi słowami rozpoczyna się drugi odcinek Tales from the Borderlands.
Ze strony twórców, taki sposób działania jest niepoważny i nieodpowiedzialny - jeżeli brakuje im mocy przerobowej, by na bieżąco tworzyć kolejne odcinki, powinni wypuścić pierwszy mając wykonaną część pracy do przodu. Powiedzmy tak z dwa czy trzy epizody, zapewniając tym samym sobie czas na dokończenie prac nad grą. Odcinki growych seriali od Telltale Games nie są długie, oferują raptem dwie godziny zabawy. Rozbijanie ich w czasie o cztery miesiące prawie kompletnie wybija z rytmu, zapominamy o klimacie jaki panował w grze, żarcikach, a nawet i o podjętych w poprzednim odcinku decyzjach. Stąd też według mnie, tak długi czas oczekiwania pewną przyjemność z odbioru gry bezpowrotnie zabija. A szkoda.
Tym większa, że Atlas Mugged przypieczętowuje to, co sygnalizował debiutancki odcinek - Tales from the Borderlands trzyma naprawdę wysoki poziom i w moim osobistym rankingu plasuje się przed Grą o Tron, która jest co prawda wciągająca i ma specyficzny klimat rodem z uniwersum George'a R. R. Martina, ale przygoda osadzona w świecie Borderalnds jest po prostu totalnie i całkowicie odjechana, a ponadto podlana ogromną dawką humoru. Dodatkowo świetnie się ją śledzi, bo jak być może pamiętacie, historia przedstawiona jest z dwóch stron w formie retrospekcji, a narratorzy - w tych rolach występują Rhys oraz Fiona - mają tendencję do przeinaczania pewnych faktów, co prowadzi do naprawdę zabawnych sytuacji, w których można dosłownie parsknąć śmiechem.
Historia kontynuowana jest w miejscu, w którym zostawiliśmy głównych bohaterów ostatnio - a więc związanych na pustyni przez pewnego jegomościa, którego udział w całej tej historii nie jest jeszcze jasny. Ale to on ma rację i broń, dlatego Rhys i Fiona wykonują jego polecenia związane z udaniem się w pewno tajemnicze miejsce, a podczas podróży czas umilają mu opowieścią o tym, co przywiodło ich w to miejsce i w jakich okolicznościach się poznali. Wspomnieniami wracają do tajnego schronu Atlasu, do której dostali się ostatnio znajdując cenne skarby, w tym pewną bezcenną mapę. Podczas gdy Fiona, Sasha i Vaughn kombinują nad dostaniem się do pewnego komputera zabezpieczonego skanerem siatkówki oka (wymyślą coś naprawdę pojechanego), Rhys zaznajamia się ze swoim nowym, najgorszym przyjacielem - istniejącym tylko w jego głowie widmem Handsome Jacka.Zresztą odgrywa on w całym epizodzie znacznie ważniejszą rolę i w końcu mamy go okazję poznać osobiście i to z różnych stron, czasem z także zupełnie niespodziewanych. Pierwsza część kończy się mega klimatycznym momentem, podczas którego cała czwórka ucieka rozwalonym samochodem uciekając przed pociskami ze stacji kosmicznej Hyperionu oraz ogromnym, wściekłym Rakk Hive, a w tle przygrywa poniższy, świetnie dobrany utwór. To jeden z najbardziej zapadających momentów tego odcinka.
Niedługo po starcie nasza wspaniała, kochająca się czwórka rozdziela się. Rhys i Vaughn mają okazje przeżyć spotkanie z gościem z Hyperionu - samym Hugo Vasquezem. Oczywiście udaje im się dać nogę, ale to nie ostatni raz, gdy widzicie w tym odcinku tego typa, bo będzie on podążał za głównymi bohaterami aż do końcowego miejsca ich destynacji, a więc kolejnej bazy Atlasu, gdzie mają nadzieję znaleźć coś bardzo cennego. Zanim tam jednak się dostaną Sasha i Fiona będą mogły zastanowić się nad motywami Feliksa, a następnie stoczyć bitwę nie z jednym, nie z dwoma, lecz z trzema łowcami głów - w tym przerażającą Atheną. Poznają także szajbniętego, lecz pozytywnego i w głębi duszy dobrego mechanika, który kocha samochody, kobiety i samochody (dokładnie w tej kolejności).
Czego jeszcze dowiecie się z tego odcinka? Że broń Hyperionu czasem się zacina, że Rhysa zawsze fascynowała postać "przystojnego Jacka", zresztą nie tylko jego - ale także o tym, że loader boat choć sympatyczny i pomocy, sam nie jest w stanie pokonać wszystkich przeciwności, choć zdąży uratować obydwie pary przyjaciół z niezłych opresji.
Atlas Mugged bardzo przypadł mi do gustu. Choć mam wrażenie, że epizod był krótszy od poprzedniego o dobre pół godziny, a i nie był tak gęsto napakowany akcją, kipiało w nim od dobrego humoru oraz żartów sytuacyjnych. Historia szybko postępuje naprzód i choć oszczędna w szczegółach, powoli pozwala na zorientowanie się w sytuacji. Jeszcze lepiej poznajemy głównych bohaterów oraz ich motywy, a przede wszystkim jest kilka okazji do szczerego śmiechu. No i ten moment z piosenką, dla mnie absolutny numer jeden, zresztą utwór ten nadal brzmi w moich głośnikach podczas pisania tego tekstu, a to dobre kilka godzin po tym, gdy zdążyłem Atlas Mugged ukończyć. Co więcej? Było w odcinku kilka momentów bardziej interaktywnych, ale nadal to przygodówka w formie filmu ze sporą ilością dialogów. Jeżeli ktoś do tej pory się nie przekonał do tej formy, nie powinien do Tales from the Borderlands nawet podchodzić. Mi osobiście smakuje i czekam na dokładkę.
Oczywiście można grze wytknąć kilka minusów. Wielkim jest wspominany na początku czas oczekiwania na epizod. Dwie godziny raz na cztery miesiące to zdecydowanie zbyt mało, Telltale Games nie prezentuje się z dobrej strony wydając odcinki w tak żółwim tempie. Podejrzewam, że głównym winowajcom jest Gra o Tron i chęć wstrzelenia się w idealny moment z fabułą, gdy w telewizji zadebiutuje nowy sezon. Tak czy siak, jestem rozczarowany, bo Gra o Tron jest dobra, ale Tales from the Borderlands jest po prostu lepsze, lepiej zaprojektowane od scenariuszowej strony, bardziej wciągające. Wracając do minusów, jest taki bardzo malutki w postaci możliwości włączenia pauzy także w momencie podejmowania ważnych decyzji - to jest obecne w grach Telltale Games od dawna i pewnie nie zmieni się nigdy, ale zaznaczam tylko, że nadal twórcy nie zdecydowali się zablokować tej możliwości. No i są też minusy trochę większe, czysto techniczne, w postaci chwilowych przycięć gry tuż przed ładowaniem nowej sekwencji, niezbyt dobrego wygładzania krawędzi oraz ubogo wykonanego pod graficznym względem drugiego planu. Na szczęście na pierwszym wszystko wygląda tak jak trzeba - a w szczególności są to postaci i wszelkie animowane zwierzęta czy pojazdy. Gra nie zachwyca pod względem technologii wykonania, ale kreskówkowy styl świetnie pasuje do formy przygodówki od Telltale Games, a przy okazji maskuje niedoskonałości podstarzałego dziś już silnika.Reasumując, z mojej strony dla Tales from the Borderlands: Atlas Mugged leci porządna ósemka. Gdyby odcinek był ciut dłuższy, a ponadto dostarczony przynajmniej miesiąc temu może nawet byłbym skłonny podnieść ocenę o pół oczka. Może następnym razem twórcy dadzą mi ku temu okazję. Jeżeli spodobał Wam się pierwszy odcinek Tales from the Borderlands - bierzcie w ciemno. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!