Niektórzy uważają, że życie zaczyna się po czterdziestce. Inni twierdzą, że dopiero po śmierci.
Niektórzy uważają, że życie zaczyna się po czterdziestce. Inni twierdzą, że dopiero po śmierci.
Śmierć to stały element znakomitej większości gier wideo. Nie ważne, czy mówimy o zręcznościówkach, strzelankach, RPG-ach czy strategiach - bohaterowie gier z rozmaitych gatunków muszą się przeważnie liczyć z wizytą cyfrowej kostuchy. Graczowi pozostaje więc zadbać, by bohater nie popełniał błędów, a śmierć nie przeszkodziła w dotarciu do kolejnego etapu i napisów końcowych.
Klasyczna konwencja, w której gracz niejako utrzymuje bohatera przy życiu, nabiera kolorytu, gdy kierowana przez nas postać jest od samego początku martwa. Takie rozwiązanie pozwala twórcom spojrzeć na całą sytuację z zupełnie innej perspektywy, wykorzystać nowe rozwiązania, niepasujące do protagonisty stąpającego po ziemi, czy po prostu wykreować fantazyjne zaświaty jako miejsce akcji przygód bohatera z płaską linią na monitorze EKG. Myszasty zapowiedział, że szybko dołączę do grona umarlaków z mojej listy, jeżeli nie znajdzie się na niej Grim Fandango (które recenzowałem po wyjściu remastera) i Planescape: Torment. Na szczęście od redakcyjnego kolegi dzieli mnie kilkaset kilometrów, więc zaryzykuję i nie umieszczę na mojej liście tych kultowych produkcji, o których mowa przy każdej nadarzające się okazji. Zamiast tego przypomnę pięć ważnych dla mnie gier, zakładających, że śmierć bohatera to dopiero początek.
Ghost Trick: Phantom Detective (NDS, iOS)
Shu Takumi to gość, który zasłynął jako scenarzysta, twórca, reżyser prawniczej serii Ace Attorney. Pracujący dla Capcomu Takumi ma na swoim koncie jeszcze szereg innych projektów, w tym taki, który opowiada o losach nieżyjącego Sissela. Ghost Trick z 2010 roku łączył pomysłowe rozwiązywanie zagadek z charakterystycznym dla Takumiego poczuciem humoru i doskonałą animacją postaci, która cieszyła oko gracza wpatrzonego w dwa ekrany DS-a. Historia opierała się na założeniu, iż początkowo nieświadomy swojej śmierci Sissel, a na dodatek cierpiący na amnezję, musi zrobić wszystko, by ratować innych aktorów dramatu przed niechybną zgubą. Każdy taki dobry uczynek miał go przybliżać do prawdy o własnej śmierci i odkryciu tożsamości osoby, która wplątała go w całe to "duchowe" zamieszanie.
Ghost Trick wydany początkowo tylko na NDS-a (później pojawiła się wersja dla sprzętów z iOS-em) pozostaje jedną z najlepszych i najbardziej oryginalnych produkcji na tę konsolkę. Pozycja obowiązkowa dla fanów przygodówek, którzy chcą odpocząć od klasycznego podejścia do gatunku point'n'click.
MediEvil (PSX)
O ile Sissel na pierwszy rzut oka wcale nie musi zdradzać swojego niematerialnego stanu, tak patrząc na głównego bohatera MediEvil nie mamy wątpliwości, że stoi przed nami trup z krwi i kości. A raczej z samych kości odzianych w średniowieczną zbroję. Tak się bowiem składa, że sir Daniel Fortesque to najprawdziwszy, chodzący szkielet. Sir Daniel był za życia rycerzem i ulubieńcem króla, który dopuścił się pewnego oszustwa, ogłaszając Fortesque'a bohaterem i obrońcą królestwa. W rzeczywistości rycerz był pierwszą ofiarą w bitwie z potężnym Zorakiem, więc trudno tu mówić o wyjątkowym bohaterstwie.
100 lat później sir Daniel wraca do świata żywych i musi udowodnić, że zasługuje na przypisywane mu honory. MediEvil z 1998 roku budzi miłe wspomnienia u posiadaczy pierwszego PlayStation i wielu z nich żałuje, że Sony zapomniało o sir Danie. Waleczny szkielet doczekał się bowiem tylko jednego sequela na PSX-a (MediEvil 2, 2000 r.) i nowej wersji "jedynki" na PSP (MediEvil: Resurrection, 2005 r.).
Legacy of Kain: Soul Reaver (PSX, PC, DC)
Pamiętam, że oglądając intro Soul Reavera po raz pierwszy jakieś piętnaście lat temu, byłem pod ogromnym wrażeniem kunsztu artystów z Crystal Dynamics. Kilkuminutowy filmik prezentował wampira Raziela, który zostaje brutalnie okaleczony i ostatecznie zgładzony przez swego pana - Kaina. Raziel nie pozostał jednak długo w objęciach śmierci. Za sprawą starożytnego bóstwa ex-wampir wraca do świata żywych pod nową, sfatygowaną postacią. Od tej chwili może przeskakiwać między światem materialnym i duchowym (kluczowy element rozgrywki), by na końcu podróży dokonać zemsty na Kainie.
Legacy of Kain: Soul Reaver to kontynuacja Blood Omen: Legacy of Kain z 1996 r., która znacząco odbiegała od charakteru pierwszej części. Soul Reaver stawiał bowiem na mieszankę hack'n'slasha, skakania po platformach i rozwiązywania zagadek - wszystko to w konwencji action-adventure z widokiem TPP.
Stubbs the Zombie in Rebel Without a Pulse (Xbox, PC, X360)
Gra studia Wideload z 2005 roku wykorzystała oklepany motyw zombie game w zaskakująco oryginalny sposób. Nieczęsto zdarza się bowiem, by tego typu gra pozwalała wskoczyć w buty rozkładającego się umarlaka, zaspokajającego swój głód mózgami ludzkiego pochodzenia. Stubbs the Zombie in Rebel Without a Pulse stawiał na pierwszym planie tytułowego komiwojażera Eda "Stubbsa" Stubblefielda, który żył w dobie Wielkiego kryzysu, przypadającego na lata 30. XX wieku. Gra rozpoczyna się jednak w 1959 roku, kiedy Stubbs już od dawna wącha kwiatki od spodu. Pewnego dnia bohater budzi się do życia (jeżeli tak można powiedzieć o zombiaku) i zdaje sobie sprawę, że otaczający go świat w niczym nie przypomina realiów lat 30. Przekonuje się również, że zamiast handlem obwoźnym będzie się teraz zajmował jedzeniem mózgów i "rekrutowaniem" nowych ludzi do swojej gromady nieumarłych.
Stubbs the Zombie to zabawna, chociaż trochę monotonna produkcja, która niestety przeszła bez większego echa. Warto podkreślić, że w 2005 roku gra zebrała pozytywne oceny na Xboksie i PC, a zarazem stała się celem ataku pewnego amerykańskiego senatora, który grzmiał na producentów za promowanie kanibalizmu wśród młodzieży sięgającej po przygody Stubbsa.
Splatterhouse (arcade, NES etc.)
Seria Splatterhouse wpisuje się idealnie w klimat tradycji Halloween, pełnej duchów, potworów i makabrycznych scenerii. Główny bohater cyklu, Rick Taylor, pasuje również do listy nieżywych, ale całkiem żwawych bohaterów. Przy czym jego "żywotność" zmieniała się w zależności od części, w której występował. I tak, pierwszy Splatterhouse zaprezentowany na automatach w 1988 roku opowiadał historię Ricka i jego dziewczyny Jennifer, którzy chronią się przed burzą w posiadłości znajdującej się w środku lasu. Nie był to najlepszy pomysł, bo po chwili słyszymy krzyk Jennifer, a Rick ląduje na podłodze i nie daje znaku życia. Po chwili nad chłopakiem pojawia się tajemnicza maska, która opętuje/ożywia/ocuca (gra nie precyzuje, co się dokładnie dzieje) go i obdarza nadzwyczajnymi mocami. Od tej chwili Rick jest gotowy na walkę z hordami potworów, które stoją mu na drodze do porwanej Jennifer.
Z kolei wydany tylko na japońskiego Famicoma Splatterhouse: Wanpaku Graffiti (1989) pokazuje wprost, że Rick leży w grobie i jest opłakiwany przez Jennifer. Po chwili w mogiłę uderza piorun, powołujący zamaskowanego Ricka do życia i od tego momentu zaczyna się cała zabawa. Niezależnie od stanu egzystencji bohatera (przykładowo remake z 2010 roku pokazywał, że maska dosłownie uratowała go przed śmiercią), Splatterhouse to świetna retro seria, przyciągająca nietuzinkowym, mrocznym klimatem. Trzeba mieć jednak na uwadze, że konsolowe porty, które dotarły do USA, były mocno ugrzecznione w stosunku do japońskiego oryginału z automatów. Ilość przelanej krwi i eksponowanych flaków została mocno zredukowana, Amerykanie nie zobaczyli bossa z odwróconym krzyżem, tasak w rękach Ricka zastąpiono drewnianym kijem etc. W jednej wersji zmieniono nawet kolor maski bohatera, która pierwotnie przypominała maskę Jasona z filmu "Piątek trzynastego".
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!