Brutalny, ciężki klimat, krew, zdrada, ból i zachmurzone niebo. Jeżeli tylko nie zaśniecie w trakcie seansu, to Zjawa nie pozostawi Was obojętnymi.
Brutalny, ciężki klimat, krew, zdrada, ból i zachmurzone niebo. Jeżeli tylko nie zaśniecie w trakcie seansu, to Zjawa nie pozostawi Was obojętnymi.
Można odnieść wrażenie, że Zjawa powstała tylko po to, żeby Leonardo di Caprio mógł dostać w końcu Oskara. Film to przede wszystkim popis jednego aktora, który świetnie odnajduje się w roli wymagającej sporego kunsztu i wyrazistej ekspresji. Szkoda tylko, że sam film nie jest lepszy, bo po dwóch i pół godziny w kinie zapamiętałem tylko tyle, że główny bohater był twardzielem z okropnie brzydką brodą.
Zjawa to ciężki film, polecam więc iść na niego z odpowiednim nastawieniem. Absolutnie nie nadaje się na randkę, po seansie przyda się też coś do popicia znoju i trudu, jakiego byliśmy świadkami (może być herbata). Praktycznie cały czas na ekranie widzimy bowiem jak Hugh Glass, amerykański traper i łowca skór, próbuje o własnych siłach wydostać się z niebezpiecznej dziczy. Zadanie to byłoby o wiele prostsze, gdyby postać grana przez Leonardo di Caprio nie wylizywała się dopiero co z niemalże śmiertelnych ran zadanych przez niedźwiedzia grizzly (to żaden spojler, jest na zwiastunie). Jak się domyślacie zima, Indianie, głód i inne atrakcje sprawiają, że Glass musi się wykazać heroizmem i niezłomną wolą.
Właśnie o wspomnianej "woli życia" jest Zjawa. Hugh Glass jest niczym innym jak personifikacją ludzkiego instynktu przetrwania. Nie ma takiej rzeczy, przed którą traper by się wzdrygał, jeżeli chodzi o ratowanie swojego życia. Stojąc oko w oko z kostuchą człowiek zbliża się do zwierzęcia - wyje, je co popadnie, szuka schronienia gdzie tylko można. Temat "powrotu instynktów" jest ciekawy, aczkolwiek przyznam, że w moim mniemaniu nie wypełnił szczelnie dwóch i pół godziny filmu. Zabrakło mi czegoś więcej. Reżyser liznął temat sytuacji Indian i surowego życia traperów, ale mam wrażenie, że niepotrzebnie zaniedbano te wątki, skupiając się niemalże tylko na historii Glassa. Po pewnym czasie mamy już po prostu dosyć znęcania się na di Caprio i wypatrujemy już tylko długo wyczekiwanego zamknięcia głównej linii fabularnej. Zmęczeniu materiału przypisuję więc fakt, że po stu osiemdziesięciu minutach filmu, głupie zakończenie nie wzbudziło we mnie żadnej reakcji poza wzruszeniem ramion.
Zjawa nieco męczy również wizualnie. Surowy klimat robi ogromne wrażenie przez pierwszą godzinę, nawet półtorej - ostatecznie jednak niewielkie urozmaicenie kończy się spadkiem zainteresowania. Cały film jest nakręcony "na jedną nutę" - śnieg, zimno, wiatr i tak w kółko. Nie sposób odmówić Zjawie sporych walorów estetycznych, a i owszem - warstwa wizualna tworzy pewien unikalny hipnotyczno-refleksyjny klimat. Po pewnym czasie byłem jednak znużony, co można przypisać w równej mierze jednostajności fabularnej o której wspominałem wcześniej, i przestałem zwracać uwagę również na artystyczne walory tej produkcji. Możliwe, że twórcy po prostu wypstrykali się ze wszystkich swoich pomysłów w pierwszej, zdecydowanie najbardziej interesującej, godzinie filmu.
Nie sposób natomiast powiedzieć chociażby jednego złego słowa na temat aktorstwa. Leonardo di Caprio zdaje się swoim popisem wyrzucać reszcie hollywoodzkich gwiazd braki warsztatowe - grana przez jego postać jest autentyczna do bólu, a praca jaką włożył w odpowiednie odegranie wszystkich emocji szargających bohaterem widoczna na pierwszy rzut oka. Co ciekawe, jego rola w gruncie rzeczy nie była specjalnie trudna - aktor jednak wycisnął z niej wszystko co się tylko dało. Tom Hardy również był bardzo dobry, chociaż wbrew temu co może sugerować zwiastun, nie ma dla niego zbyt dużo miejsca na ekranie. Dobre słowo muszę powiedzieć jeszcze o Domhnallu Gleesonie, który ostatnio tak bardzo wadził mi w nowych Gwiezdnych Wojnach, a który odnajduje się całkiem nieźle w surowym świecie traperów z początku XIX wieku.
Zjawa to dobry film, ale jego niewybaczalnym grzechem jest długość. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że w pewien sposób przypomina on Grawitację - podobnie jak ona bazuje na jednym pomyśle, możliwym do streszczenia w jednym zdaniu, albo zwiastunie, do którego dobudowano pusty film złożony z zapchajdziur i długich ujęć. Reżyser Zjawy nie ustrzegł się pokusie rozciągnięcia swojego dzieła, w które niewątpliwie zaangażował się osobiście, do nieprzyzwoitej długości. Leonardo di Caprio i jego aktorskie popisy nie są w stanie sprawić, żebyśmy przez 180 minut byli w stanie z zainteresowaniem oglądać to samo.
Nie zrozumcie mnie źle - Zjawa chociaż męcząca, to w gruncie rzeczy mi się podobała. W recenzji sporo narzekam, ale głównie z powodu dysonansu między moimi oczekiwaniami, a ostatecznym wrażeniem, jakie film na mnie pozostawił. Zwiastuny i kadry z produkcji sprawiły, że spodziewałem się czegoś naprawdę potężnego, tymczasem dostałem niezły, ale tylko niezły film. Nie mogę też pozbyć się wrażenia, że Zjawa próbuje pogodzić ze sobą dwa światy - kino ambitne i kino komercyjne. To nieudolne "szycie" pozostawia wyraźną skazę na tym obrazie, nie pozwala nam się cieszyć seansem, a jednocześnie zbyt mało tu artystycznych wygibasów, które mogłyby stanowić wartość samą w sobie. Film jest dobry, aczkolwiek niezdecydowanie producentów, a może rozdźwięk pomiędzy wizjami reżysera i jego współpracowników sprawił, że nie aspiruje do miana zapadającego na długo w pamięć. Powiedziałbym nawet, że gdyby nie świetna rola Leonarda di Caprio, to już bym o nim nie pamiętał. Na miłość boską, niech ktoś da temu człowiekowi wreszcie Oskara!
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!