Kolejny świetnie zrealizowany remaster klasycznego Residenta. Tyle tylko, że jako całość wypada gorzej od zeszłorocznej "jedynki".
Kolejny świetnie zrealizowany remaster klasycznego Residenta. Tyle tylko, że jako całość wypada gorzej od zeszłorocznej "jedynki".
Nie wiem, czy to początek nowej tradycji, ale premiera Resident Evil Zero HD sprawia, że styczeń znowu oznacza u mnie powrót do flagowej serii Capcomu z gatunku survival horror. Rok temu sprawdzałem Resident Evil HD, uwspółcześnioną wersję wybitnego remake'a, zaś teraz w moje ręce wpadło wydanie Resident Evil Origins Collection. W jego skład, oprócz zeszłorocznego remastera "jedynki", wchodzi właśnie Resident Evil Zero HD, które wraca w nowych szatach czternaście lat po premierze pierwotnej wersji na GameCube'a.
Resident Evil Zero HD to powrót starej szkoły, uważne szukanie wskazówek, głowienie się nad licznymi zagadkami, wymagający przeciwnicy i stale brakujące zasoby. Przypomnijmy, że Zero pojawiło się dwa lata przed rewolucyjną "czwórką", która zdaniem jednych tchnęła w serię powiew świeżości, a według innych - za mocno skręciła w kierunku strzelanki TPP i na zawsze odmieniła charakter zombiaczego cyklu. Zero jest zdecydowanie bliżej korzeni serii i pokazuje/przypomina, jakich emocji dostarczały dawne Residenty ze statyczną kamerą umieszczoną w różnych rogach pomieszczeń, zamiast podążać za plecami bohatera.
Resident Evil Zero HD, podobnie jak zeszłoroczny remaster remake'a, robi wszystko, by przyciągnąć uwagę starych wyjadaczy jak i zupełnych nowicjuszy, którzy z różnych powodów nie chcą lub nie mogą zagrać w oryginał. I trzeba przyznać, że robi to bardzo skutecznie. Grafika 14-letniej gry przyciąga uwagę teksturami w wysokiej rozdzielczości (1080p), które sprawiają, że pre-renderowane i zazwyczaj nieinteraktywne tła otoczenia są bardzo przyjemne dla oka (obraz można wyświetlić w pierwotnym standardzie 4:3 lub 16:9). Odpowiedniego klimatu nadaje poprawione oświetlenie i bogatsze w szczegóły modele postaci. Krótko mówiąc, jeżeli pamiętacie przeskok REmake'a z GameCube'a do wersji HD na współczesne konsole, to wiecie, czego się spodziewać. Zero HD prezentuje się bardzo ładnie i żaden fan współczesnego grania nie powinien narzekać na jakość grafiki.
W Zero HD powraca zastosowany w poprzednim remasterze wybór pomiędzy oryginalnym a współczesnym systemem sterowania, bez którego nie wyobrażam już sobie grania w stare Residenty. Pierwotny sposób, który sprawiał, że kontrolowana postać poruszała się niczym czołg, był podyktowany między innymi ograniczeniami sprzętowymi i powinien odejść w zapomnienie, bo przez ostatnie 20 lat (!) sporo się w tym temacie zmieniło.
Poza grafiką i nowy sterowaniem (i jeszcze jednym elemencie, o którym za chwilę) Resident Evil Zero HD jest wierne oryginałowi i nie grzebie w fundamentach. To w dalszym ciągu historia Rebecci Chambers, nieopierzonej agentki S.T.A.R.S. i Billy'ego Coena, byłego żołnierza piechoty morskiej, skazanego na śmierć za zabójstwo 23 osób. Bohaterowie, mimo że początkowo zdają się stać po przeciwnych stronach barykady, szybko zawiązują sojusz i próbują rozwikłać tajemnicę pociągu pełnego truposzy, potworów napotkanych w opuszczonej posiadłości itd.
Zero HD bazuje na nowym, jeżeli cofniemy się pamięcią do roku 2002, systemie, który umożliwia naprzemienne sterowanie dwoma bohaterami. Nie ma tu dwóch oddzielnych, ale uzupełniających się scenariuszy jak w "jedynce" czy "dwójce". Rebecca i Billy są prawie cały czas pod naszą kontrolą - zdarzają się momenty, gdy para rozdzieli się i będzie walczyć o przetrwanie w pojedynkę, ale całość bazuje na kooperacyjnych pojedynkach, eksploracji i rozwiązywaniu zagadek.
Czternaście lat temu ekipa odpowiedzialna za Resident Evil: Zero wpadła na pomysł zmodyfikowania systemu przechowywania przedmiotów i zarządzania ekwipunkiem. Zniknęły porozmieszczane w strategicznych miejscach skrzynie na przedmioty, w których zostawialiśmy nadmiar bagażu. Zamiast tego nadliczbowy ekwipunek (miejsce w plecaku jest oczywiście bardzo ograniczone) możemy rzucić byle gdzie, co zostaje następnie zaznaczone na mapie, lub wręczyć towarzyszowi sterowanemu przez SI. W teorii brzmi to całkiem sensownie, ale w praktyce nowe rozwiązanie jest niesamowicie uciążliwe. Przerzucanie leczniczych roślinek, naboi i innych przedmiotów z miejsca na miejsce drastycznie spowalnia i tak już powolną rozgrywkę, co już czternaście lat temu było krytykowane przez graczy.
Uznania odbiorców nie zyskała również wyjątkowo przewidywalna fabuła Zero i bestiariusz, w którym ze świecą szukać zapadających w pamięć przeciwników. Oprócz obowiązkowych zombiaków mamy też różne rodzaje mutantów, w tym ogromnego nietoperza, przerośniętą stonogę, wielkie pająki... Resident Evil Zero doskonale obrazuje tezę, że "większe nie znaczy lepsze". Innymi słowy, pod względem występujących przeciwników i opowiadanej historii Zero to w moim przekonaniu druga liga Residentów, której sporo brakuje do poziomu wcześniejszych odsłon.
Czy mimo to warto zainteresować się Resident Evil Zero HD? Jeżeli graliście w oryginał z 2002 roku i dobrze wspominacie tamto doświadczenie, to zakup remastera jest bardzo dobrym pomysłem. Odświeżona oprawa graficzna i kilka wprowadzonych usprawnień pozwala cieszyć się klasycznym prequelem na współczesnych platformach. Pod względem treści to ta sama gra, która przypadnie do gustu fanom starych Residentów. W kontekście zawartości remastera muszę jeszcze wspomnieć o nowym Wesker Mode, który odblokowuje się po jednorazowym przejściu gry. Ten kuriozalny bonus pozwala podmienić postać Billy'ego na Weskera, jakiego znamy z Resident Evil 5. Co to oznacza? Że przy następnym podejściu Rebece będzie towarzyszył główny antagonista późniejszych części, który w przerywnikach przemawia głosem wytatuowanego więźnia. Wesker Mode nie jest jednak kosmetyczną zmianą czy swoistym skinem dla postaci Billy'ego, ale wiąże się z wprowadzeniem nowych mechanizmów rozgrywki. Albert Wesker dysponuje specjalnymi zdolnościami, może dashować i... strzelać laserem z oczu. Dodatkowa postać jest mocno przesadzona i w gruncie rzeczy stworzona na siłę (to w końcu Wesker zachowujący się jak Billy), ale pamiętajmy, że na podobnej zasadzie stworzono Tofu w Resident Evil 2. Ot, ciekawostka dla chętnych, którzy mają ochotę przejść Zero HD na innych zasadach.
Osoby, które nie miały wcześniej styczności z korzeniami kultowej serii, a chciałyby nadrobić zaległości, powinny w pierwszej kolejności sięgnąć po świetny Resident Evil HD Remaster. Od strony technicznej trudno cokolwiek zarzucić Zero HD, ale odświeżona "jedynka" to po prostu o wiele lepsza gra. W komplecie oba remastery zasługują na ocenę zbliżoną do dziewięciu punktów na dziesięć, ale rozpatrując Resident Evil Zero HD jako samodzielną produkcję, nie mogę jej dać więcej niż...
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!