Koreańskie filmy to prawdopodobnie najbardziej przyjazne zachodniemu widzowi środowisko, jeżeli chodzi o kinematografię Dalekiego Wschodu.
Koreańskie filmy to prawdopodobnie najbardziej przyjazne zachodniemu widzowi środowisko, jeżeli chodzi o kinematografię Dalekiego Wschodu.
Parę miesięcy temu przeżywałem okres delikatnej fascynacji kinem południowokoreańskim. Zacząłem oczywiście klasycznie - od przypomnienia sobie Oldboya i Słodko-gorzkiego życia. Później sięgnąłem po kilka bardziej współczesnych klasyków: Ujrzałem diabła, Matka oraz W pogoni i Morze Żółte. Te dwa ostatnie szczególnie przypadły mi do gustu, wobec czego nie mogłem przegapić kolejnego filmu tego samego reżysera, czyli Lamentu (kor. Gok-seong). Nie zawiodłem się. To świetnie zrealizowany obraz, a przy tym bardzo oryginalny.
Lament zaskoczył mnie kilka razy w czasie seansu. Zaczyna się jak zwykły thriller z elementami dramatu obyczajowego osadzonego na sennej, południowokoreańskiej prowincji. Mieszkańcy wioski wciśniętej pomiędzy soczyście zielone lasy doznaje szoku, kiedy okolicą wstrząsają kolejne morderstwa. Zastanawiamy się więc co nas czeka. Momentami zdaje się, że będzie to kryminał, innym razem że thriller, w środku projekcji czuć z kolei jakby film lawirował w stronę moralizatorskiej historyjki o ksenofobii czy paranoi. Reżyser bawi się koncepcją i bawi się widzem. Jedyne co szybko staje się pewne, to że rozwiązanie zagadki tajemniczych śmierci nie będzie wcale łatwe. Z czasem pojawiają się przesłanki by uważać, że w całość zaangażowały się jakiegoś rodzaju złe moce, a ostatnia godzina filmu zaczyna wręcz zalatywać horrorem.
Sporym zaskoczeniem jest dla widza ewolucja samego filmu, ale też sposobu naszej własnej jego recepcji. Lament jest długi (trwa dwie i pół godziny), w związku z czym reżyser miał wszelkie możliwości, aby wyczyniać ze swoim dziełem dowolne akrobacje. Zdecydował się na kilka różnych manewrów, żeby ostatecznie całość zamknąć bardzo wymownym przypieczętowaniem w konkretnym, wyraźnym stylu, ale nie oznacza to, że każdy widz odbierze ten obraz jednakowo. Część z Was może przywiązać się mocno i z sukcesami interpretować film wyłącznie poprzez jego charakterystyczny wycinek. Jedyne co jest w Lamencie uniwersalnego jeżeli chodzi o odbiór, to fakt że film szalenie absorbuje, a my przez bite dwie i pół godzinn chłoniemy co się dzieje na ekranie i czujemy solidną gęsią skórkę podnoszącą nam włosy na przedramionach.
Nie mogę opowiedzieć z Lamentu zbyt wiele, żeby nie psuć Wam zabawy. Zdradzę tylko tyle, że jak w każdym dobrym thrillerze widz stara się przewidzieć bieg kolejnych wydarzeń. Próbując odczytać intrygę tylko się jednak kompromitujemy, bo reżyser Hong-jin Na serwuje nie tylko odważne zmiany klimatu i zmiany koncepcji, ale też potężne twisty fabularne, które wywracają do góry nogami nasze teorie. Zupełnie swobodnie manipuluje historią w sposób zupełnie nieprzewidywalny. Dawno już tak wyraźnie nie czułem, że nie wiem czego się spodziewać, ani nie miałem wrażenia takiego zagubienia w samej formule filmu. Bardzo odświeżające uczucie, które dodatkowo potęgowało wrażenie napięcia.
Jest pewien rodzaj specyficznego sznytu w dalekowschodnim kinie. Jakiś rodzaj teatralnego aktorstwa, który bądź to tkwi w odtwórcach ról, bądź to w całym narodzie, który zachowuje się jakby był permanentnie na scenie. Tę specyfikę znajdziemy także w Lamencie. Manierę można lubić albo nie - niektórym za przesadna ekspresja zepsuje pewnie odbiór. Ci którzy są do niej przyzwyczajeni, albo są z nią "oswojeni" stwierdzą, że aktorstwu nie można nic zarzucić. Brakuje tutaj miejsca na artystyczne wygibasy, ale każdy odegrał swoją rolę co najmniej dobrze. Najwięcej obaw miałem co do Do-Won Kwaka, który grał odtwórcę głównej roli - niezdarnego policjanta Jong-goo. Bałem się że jego kiepska komediowa maniera zaprezentowana już na otwarciu, to jedyne na co go stać i nie poradzi sobie z wyraźnie nadciągającą trudniejszą częścią Lamentu. Na szczęście tak się nie stało. Żeby nie popadać w przesadny zachwyt powtórzę jeszcze raz - brakowało w tym filmie szczególnie trudnych ról, bo całość osadzona była raczej na ciekawej koncepcji i budowaniu klimatu w oparciu o ogólny zarys scenariusza, nie o silne i charakterystyczne postaci czy ich wewnętrzne przeżycia.
Lament budzi niepokój na wielu płaszczyznach. Napięcie buduje romantyczny realizm, który pozwala nam zatonąć w świecie przedstawionym. Wiem, wiem - strasznie sztywno to brzmi, niczym z lekcji języka polskiego, ale w tym wypadku to naprawdę właściwe określenie, bo film ma w sobie pewną teatralność, poetyckość wręcz. To świetny, wielopłaszczyznowy obraz, który wymaga sporo skupienia, ale w zamian oferuje rzadko spotykane napięcie i prawdziwą karuzelę wrażeń. Jeżeli tylko macie ochotę na świetne, ale też zdecydowanie „inne” kino, a do tego lubicie dreszczyk napięcia, strachu i nie drażni Was dalekowschodnia maniera, to Lament zdecydowanie przypadnie Wam do gustu. Perełka, która znudzi wielbicieli marvelowskich łupanek, ale która zachwyci uważnych widzów, pragnących aby kino było prawdziwą sztuką, a niekoniecznie tylko rozrywką.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!