Temat polowań znam od podszewki. Większość moich krewnych to myśliwi, wychowywałem się w domu wypełnionym dziesiątkami czaszek saren i jeleni czy trofeami w postaci szabli i fajek dzika, a dziczyzna wypełniała rodzinną zamrażarkę. Sam nigdy nie uczestniczyłem w polowaniach - z broni myśliwskiej strzelałem co najwyżej do rzutków, ale polowania uważałem za najbardziej naturalną rzecz na świecie. Z czasem jednak zacząłem zauważać luki w argumentacji usprawiedliwiającej to “hobby”, a obecnie kiedykolwiek pojawia się przy rodzinnym stole temat polowań, to wychodzę na tę czarną owcę, która jako jedyna widzi coś dziwnego w strzelaniu do zwierząt.
Ze względu na moje niełatwe relacje z myślistwem byłem szczególnie zainteresowany Pokotem, najnowszym filmem Agnieszki Holland. W tym nietypowym kryminale ofiarami padają właśnie myśliwi, a wszystko wskazuje, że sprawcami zbrodni są zwierzęta, mszczące się na swoich oprawcach. Pierwsza śmierć zdaje się być jedynie nieszczęśliwym wypadkiem - lokalny kłusownik zadławił się kością jedzonej przez siebie sarny, chociaż pani Duszejko, lokalna ekscentryczka, dopatrywała się w tym odpłaty z zaświatów. Kolejna śmierć jednak była bardziej podejrzana - kiedy w środku lasu znaleziono ciało komendanta policji, próżno było szukać śladów ludzkiej interwencji, za to miejsce zbrodni było pełne sarnich tropów…
Chociaż film jest w teorii kryminałem, to prawdziwy konflikt rozgrywa się na innej płaszczyźnie. Główna bohaterka - Janina Duszejko - to kobieta pełna sprzeczności. Jest emerytowaną inżynierką, zjeździła świat budując mosty, a teraz zaszyła się w ostępach Kotliny Kłodzkiej i poświęca większość swojego czasu swoim psom, poezji Williama Blake’a oraz liczeniu horoskopów. Z drugiej strony są myśliwi, którzy są przeciwieństwem jej duchowości i współczucia, nie stąpają w chmurach tak jak ona, lecz są skupieni na przyziemnych przyjemnościach.
Niestety, film nie wykorzystał pełnego potencjału tego konfliktu. Przez cały seans odnosiłem wrażenie, że powieściowy pierwowzór - Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk ogranicza Agnieszkę Holland. Film nie skupia się na kluczowym konflikcie, tylko zdaje się w pośpiechu próbować pokazać jak najwięcej scen z książki. Jednak ze względu na ograniczenia czasu ekranowego te sceny pozostają sierotami, pojawiają się bez kontekstu i wyjaśnienia, a potem scenariusz o nich zapomina. W pierwowzorze Tokarczuk główna bohaterka cierpiała na tajemnicze Dolegliwości (ze względu na swoją powagę zapisywane wielką literą), które zmusiły ją do porzucenia pracy inżynierki. Pokot pokazuje jedynie przelotnie jeden objaw - nadwrażliwość na światło słoneczne - by potem do tego nie wrócić. Poezja Blake’a również pojawia się na ekranie przez chwilę, a potem słuch o niej ginie, chociaż w powieści była ona kluczowa - z niej został zaczerpnięty niepokojący tytuł książki.
Bez szerszego kontekstu te sceny wprowadzają jedynie niepotrzebny chaos. Znaczna część filmu nie powinna w ogóle opuścić pokoju montażysty. Jeżeli film w dużej mierze rezygnuje z Blake’a, to razem z nim powinien polecieć Dyzio - przyjaciel Duszejko, który wspólnie z nią tłumaczył jego poematy. Niewielu do filmu wnosi również pracowniczka lumpeksu, którą główna bohaterka ze względu na jej charakter nazywa Dobrą Nowiną. Oczyszczenie filmu ze zbędnych elementów pozwoliłoby uniknąć obecnej gonitwy wątków. Pokot jest najlepszy na samym początku, kiedy odpowiedzialnia za zdjęcia Jolanta Dylewska (która współpracowała z Agnieszką Holland również przy W ciemności) niespiesznie ukazuje pejzaże Kotliny Kłodzkiej. Z drugiej strony chwila oddechu pozwoliłaby rozkwitnąć szorstkiej przyjaźni między Duszejko a Matogą, małomównym sąsiadem granym przez Wiktora Zborowskiego. Wycofany i zdystansowany Matoga niestety ginie w natłoku innych bohaterów, na czym film zdecydowanie traci - to prawdopodobnie najlepsza rola Pokotu.
Również więcej uwagi można było poświęcić głównemu wątkowi. Nie pokazano wystarczająco dobrze, co kieruje główną bohaterką i jakie są jej motywacje, w ostatecznym rozrachunku wychodzi na histeryczkę, która z jakiegoś powodu rozczula się nad zwierzętami i wyzywa myśliwych od morderców. Większość obecnych w filmie polowań odbywa się zgodnie z łowieckimi prawidłami, a jeden dzik zabity kilka dni po wprowadzeniu sezonu ochronnego nie zmieni zdania nieprzekonanych. Zdecydowanie bym wolał, gdyby emocjonalne wybuchy Duszejko były wsparte obnażeniem licznych absurdów myśliwskiej logiki. Osobiście trudno mi traktować poważnie zapewnienia, że celem myślistwa jest kontrola populacji zwierząt, kiedy wiem, że bażanty się hoduje w sztucznych warunkach, tylko po to, żeby je wypuścić i zastrzelić. Zamiast tego mamy jedynie absurdalne (chociaż zaczerpnięte z prawdziwych kazań) wywody księdza na temat tego, że polujący wypełniają wolę boga i pospiesznie nakreślone sylwetki myśliwych, które są niestety bardzo powierzchowne.
Na dodatek w filmie zdarzyło się kilka wpadek od strony reżyserskiej. Nie chcę zanadto się znęcać i wypunktowywać wszystkich nielogiczności, zbędnych scen lub niepotrzebnych zabiegów, ale szczególnie negatywnie wypadły sceny finałowe. W ostatnich minutach film przeistacza się z prowincjonalnego kryminału w niby-hollywoodzki thriller pełen ekspozji, a Dyzio przemienia się w informagika, który kilkoma kliknięciami hakuje wszystko wkoło. Ktoś musi pokazać Agnieszce Holland jak działają komputery.
Niestety, Pokot nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Ten film mógł stać się przyczynkiem do dyskusji na temat myślistwa i praw zwierząt. Jednak - co potwierdzają pierwsze opinie na temat filmu - spowoduje jedynie, że przeciwstawne obozy jeszcze silniej okopią się na swoich pozycjach. Myśliwi będą dalej postrzegani jako sadyści, przeciwnicy polowań wciąż będą lekceważeni jako oderwani od rzeczywistości paranoicy. Pokot nie sprawdza nie sprawdza się ani jako kryminał, ani jako oda do polskiej natury, ani jako głos w dyskusji o myślistwie. Największą zaletą tego filmu są jego piękne zdjęcia, którymi zostało zilustrowane nowe wydanie powieści Tokarczuk - i myślę, że zamiast iść do kina, lepiej kupić właśnie tę książkę. Przeczytanie powieści Prowadź swój pług przez kości umarłych uzupełnionej zdjęciami malowniczej Kotliny Kłodzkiej łączy to, co najlepsze w obu dziełach.