Opuścić okręt! Recenzja Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara

Sławek Serafin
2017/05/26 13:32
4
0

Jack Sparrow po raz piąty i znów taki sam. Tylko reszta gorsza.

Na początek słowo przestrogi. Jeśli wybierzecie się do kina na Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara, a bynajmniej wcale do tego nie zachęcam, ale jeśli już z jakiegoś powodu postanowicie jednak iść, to przygotujcie się, że w trakcie seansu będzie wam nieustannie towarzyszył pewien irytujący odgłos. To będzie takie niby szuranie, niby chrobot, dość miarowy, jakby ktoś desperacko tarł czymś metalowym o coś drewnianego. Nie przejmujcie się. To tylko scenarzyści skrobią po dnie pustej beczki, próbując wygrzebać z niej coś wartościowego. A jako że beczka z pomysłami jest już pusta po czterech coraz gorszych filmach, to i nie dziwi, że nic sensownego nie udaje się im wyłowić.

Opuścić okręt! Recenzja Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara

Nie wiem, czy dobrze pamiętam pierwszych Piratów z Karaibów, bo ostatni raz oglądałem ten bardzo sympatyczny, wesoły, widowiskowy film przygodowy kilka lat temu, ale on nie był jakiś szczególnie durny, nie? Jasne, mądry też nie był i sporo scen nie miało zbyt wiele wspólnego z logiką, ale generalnie jakoś się to wszystko trzymało razem na wątłych, bo wątłych, ale jednak istniejących związkach przyczynowo-skutkowych. Na pewno nie wołał o pomstę do nieba swoją niedorzecznością, jak część piąta, najnowsza, Zemsta Salazara właśnie. Ja wiem, że to taka konwencja. Ja wiem, że to nie ma być kino realistyczne. Mamy oglądać fajne, widowiskowe rzeczy na ekranie i się cieszyć. Ale dlaczego mamy przy tym na dwie godziny tak całkowicie wyłączyć myślenie? Dlaczego nic tutaj nie ma sensu? Cóż, pewnie dlatego, żeby można było pokazać scenę, w której zaprzęg sześciu koni ciągnie po ulicach miasteczka cały budynek. Przez jakieś dziesięć minut. I to jest niestety tylko pierwsza z piramidalnych głupot, na które natkniemy się w filmie. Jest trochę jak komunikat od twórców, którzy nam mówią, że nic nie będzie miało w nim sensu, więc najlepiej jak od razu przestawimy mózg na jałowy bieg i po prostu będziemy biernie chłonąć to, co się dzieje. Tyle, że to też nie pomaga.

Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara opowiadają w zasadzie historię dwojga młodych ludzi, Henry’ego Turnera i Cariny Smythe. Oboje chcą odnaleźć legendarny trójząb Posejdona, najpotężniejszy artefakt z morskich mitów, dający władzę nad oceanami. Dlaczego? Cóż, producenci filmu lubią proste rozwiązania, więc Henry szuka trójzębu dla swojego ojca, a Carina dla odmiany szuka go dla swojego ojca. Cóż za emocjonujący zwrot akcji! Oczywiście, oboje potrzebują w tych poszukiwaniach legendarnego pirata, Jacka Sparrowa, choć niestety nikt nie zadaje sobie trudu, żeby uzasadnić do czego jest im tenże Jack tak naprawdę potrzebny. Na szczęście Sparrow jest niezbędny komuś innemu, kapitanowi Salazarowi oraz jego potępieńczej, nieumarłej załodze, w celu wywarcia pomsty. To znakomicie. Przynajmniej wiemy, dlaczego oni go ścigają. I na tym mniej więcej kończy się rola Jacka w filmie. Jest na ekranie cały czas, ale oprócz tego, że ktoś go ściga, nie robi absolutnie nic. Rzecz jasna, oprócz strojenia swoich klasycznych min i rzucania dowcipów o różnym poziomie zabawności.

Jack Sparrow odgrywa w Zemście Salazara rolę tradycyjnie zarezerwowaną w takich bajeczkach dla dzieci dla zwierzaka towarzyszącego głównemu bohaterowi. Jest jak osioł dla Shreka, smok dla Mulan czy dżinn dla Alladyna. Ma być zabawny i tyle. I momentami nawet jest. Problem natomiast leży w tym, że tutaj nie ma głównego bohatera. Henry i Carina są ładni z twarzy i tak idealnie nijacy, że nikt ich nie pomyli z postaciami, których losy są osią fabuły. Ktoś naprawdę bardzo chciał, żeby byli nowym Willem Turnerem i Elizabeth Swann z pierwszych Piratów z Karaibów. Ale na chęciach się skończyło. Obie postacie są kompletnie bez wyrazu, charyzmę mają na poziomie ujemnym i na dodatek, choć oczywiście się w sobie zakochują, to jest to uczucie tak sztuczne i suche, jak większość dialogów w tym filmie. Ta wiodąca para jest kompletnie przyćmiona przez starego znajomego fanów serii, kapitana Barbossę oraz nowego, wyciągniętego z kapelusza czy też wyssanego z palca, bohatera negatywnego, Salazara. Oni też nie mają się czym popisać w zasadzie, bo ich role są tak skonstruowane, że i Anthony Hopkins by z nich nie wycisnął odrobiny charakteru i klasy. Ale obaj są odgrywani przez naprawdę znakomitych aktorów, w przeciwieństwie do reszty obsady, więc nawet nijacy wybijają się ponad poziom z uwagi na nędzę reszty.

GramTV przedstawia:

Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara to film słaby. Scenariusz jest żenujący, dialogi drewniane, a postacie nieciekawe. Ale przynajmniej akcja wartko posuwa się do przodu, cały czas coś się dzieje, nie ma przegadanych godzinnych segmentów, w których bohaterowie nie robią nic w zasadzie, tylko chodzą i gadają. Po tym jak mnie ostatnio Strażnicy Galaktyki vol 2 i Obcy: Przymierze próbowały, każdy z osobna i niezależnie, zanudzić na śmierć, jestem skłonny nowym Piratom z Karaibów wybaczyć kompletną niedorzeczność tego, co się dzieje na ekranie tylko dlatego, że jednak coś się dzieje. I to nawet całkiem ładnie się dzieje. Dwieście milionów budżetu nie poszło na marne i film roi się od generowanych komputerowo efektów specjalnych jak okolice tonącego statku od rekinów. Dobrze jest wiedzieć, że przynajmniej graficy wykonali swoją pracę rzetelnie, jeśli scenarzyści, aktorzy i obaj reżyserowie zawiedli.

Nie zmienia to oczywiście faktów. Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara to słabe kino po prostu. Pod przeplatanką efektów specjalnych i mniej lub bardziej zabawnych gagów nie kryje się zupełnie nic. Może oprócz chęci wydojenia pirackiej marki do ostatniej kropli. Film w żaden sposób nie może się równać z pierwszą częścią, tak lekką, tak świeżą, tak przyjemną. Jack Sparrow jest już naprawdę męczący, zwłaszcza że przestał być bohaterem tych filmów i stał się tylko karykaturalnym dodatkiem humorystycznym. Najważniejsza postać całej serii została wydrenowana z całej charyzmy i została tylko, jak jakaś mechaniczna kukła, ze zbiorem charakterystycznych manieryzmów oraz przeciętnych żartów.

Ale cieszę się, że przynajmniej jednego nie mogę Piratom z Karaibów: Zemście Salazara zarzucić. Tego, że mnie ten film rozczarował. Każda kolejna część serii była coraz gorsza i spodziewałem się, że ten trend się utrzyma także w tej piątej. I słusznie. Oczekiwałem kiepskiego filmu i właśnie taki dostałem, więc o niemiłym zaskoczeniu nie może być mowy. A to już coś, nie? Nie coś, co może być dobrym powodem, by iść do kina, niestety. Ogólnie nie polecam. Lepiej po raz kolejny obejrzeć pierwszą część serii, niż brać się za tą najnowszą… i mam szczerą nadzieję, że ostatnią. Na dnie tej beczki naprawdę nic już nie zostało. Piracka łajba już idzie na dno i w przeciwieństwie do tych z Piratów z Karaibów, nie wypłynie ponownie. Albo wypłynie właśnie. Żeby straszyć.

Komentarze
4
Aurelinus
Gramowicz
29/05/2017 10:23

Sławek Serafin i wszystko jasne :). Otwieranie linka grozi porwaniem przez kosmitów i wmontowaniem sondy analnej. Swoją drogą, jego recenzja South Parku musiałaby być chyba miażdżąca... No jak - taki nielogiczny i powtarzalny serial...?

Artmaster88
Gramowicz
29/05/2017 00:32

Wiem że to może nie na temat, ale i tak zapytam:

Czy w ogóle recenzowaliście nowego Aliena? Bo nigdzie u was nie mogę takiego artykułu znaleźć, czy może źle szukam?

Usunięty
Usunięty
28/05/2017 14:37

Tak czytam sobie czasami recenzje tego "Pana" i się zastanawiam jak można w ogóle mieć radość z życia przy takim nastawieniu :)  to złe, tamto złe, o mass "efekcie" to już nie wspomnę. Sam wychodze z założenia, że jak czegoś nie lubię to poprostu się tym nie interesuje, chociaż w przypadku "Pana" to by musiał się przestać interesować czymkolwiek. Tej recenzji napewno nie posłucham i sam się przekonam, mam nadzieje niedługo, co w morzu piszczy.  




Trwa Wczytywanie