Gra zaczyna się od pobudki. Nastoletnia córka głównego bohatera, Amanda, ściąga go z łóżka, bo nadszedł dzień przeprowadzki. W tym momencie przechodzimy do kreacji postaci - możemy wybrać imię, nazwisko oraz wygląd naszego taty. Ten element mnie trochę rozczarował: w grach zdecydowanie preferuję w miarę realistyczne możliwości kreacji bohatera, rzadko kiedy korzystam z bardziej szalonych opcji. Tutaj, niestety, tych bardziej przyziemnych alternatyw jest relatywnie niewiele, więc nie miałem zbyt dużego pola do popisu.
Po stworzeniu postaci wracamy do rozmowy z Amandą. W toku dalszego dialogu wybieramy przeszłość naszej rodziny: czy Amanda jest biologiczną córką, czy też została adoptowana oraz to, czy byliśmy połączeni węzłem małżeńskim z mężczyzną bądź kobietą. Jest to przeprowadzone w sposób bardzo naturalny i nienachalny - główny bohater przegląda wraz z Amandą stare zdjęcia, które leżały na wierzchu niezaklejonego kartonu, a przy okazji wspólnie wspominają dawne dzieje.
Potem czeka nas przeprowadzka do nowej dzielnicy oraz, oczywiście, zapoznanie z nowymi sąsiadami. Jak się okazuje, mieszka tam siedmiu tatów, randkowanie z którymi jest celem gry. Najpierw spotykamy się z nimi na grillu, by potem założyć konto na portalu społecznościowym Dadbook i korespondować z potencjalnymi partnerami za jego pośrednictwem.
Randkowanie z tatami to główna atrakcja gry, więc każdy z nich posiada własną, niepowtarzalną osobowość. Hugo, który uczy Amandę angielskiego, jest wielkim miłośnikiem literatury i sztuki, który zawsze chodzi ubrany w trzyczęściowy garnitur - jednak z czasem okazuje się, że Hugo, ma także inną, mniej wyrafinowaną stronę. Brian to złota rączka, fanatyk wędkarstwa i tata idealny, który w naszym bohaterze budzi instynkt rywalizacji. Z kolei Damien to miłośnik epoki wiktoriańskiej, wegetarianin i pasjonat gotyckich klimatów.
Łącznie możemy konkurować o względy siedmiu panów, a z każdym z nich możemy pójść na maksymalnie trzy randki. W zależności od naszych wyborów, po randce przyznawana jest ocena w skali od F (najgorzej) do S (doskonale!). Jeśli poradzimy sobie wystarczająco dobrze, to z końcem gry panowie staną się parą, a gracze zostaną nagrodzeni uroczym obrazkiem z wybrankiem serca.
Warto przy tym nadmienić, że pomimo humorystycznego podejścia, bohaterowie nie są karykaturalnymi zbiorami stereotypów. Tytuł Dream Daddy mógł przynieść obawy, że subtelność spojrzenia na temat mniejszości seksualnych będzie na poziomie Akademii Policyjnej i baru Błękitna Ostryga. Na szczęście udało się tego uniknąć - bohaterowie są przerysowani, ale mimo to, są wciąż na swój sposób autentyczni.
Dream Daddy urozmaicają najróżniejsze minigry. Kiedy z Brianem wybieramy się na ryby, bierzemy udział w zawodach wędkarskich, które w rzeczywistości są prostą grą match-3 w stylu Candry Crush Saga. Z kolei w jednym ze wcześniejszym spotkań z Brianem licytujemy się na osiągnięcia córek, a ten konflikt zostanie rozstrzygnięty dzięki… pojedynkowi na modłę serii Pokémon. Każda z tych minigierek jest bardzo prosta i nie zajmuje dłużej niż kilkadziesiąt sekund, ale stanowi doskonałe urozmaicenie rozgrywki.
Głównym daniem są jednak rozmowy z absztyfikantami. Twórcy dialogów mistrzowsko wywiązali się z zadania. Udało się znaleźć idealny balans - na ogół atmosfera jest lekka i niezobowiązująca, ale kiedy trzeba, potrafią również odrobinę gracza wzruszyć. Klimat gry przywodzi na myśl komedię romantyczną - a w szczególności serię o Bridget Jones. Podobnie jak ta bohaterka, główny bohater jest uroczą ciamajdą z ogromnym talentem do gaf i wpadek. Jednak Dream Daddy wyróżnia ogromna ilość przewspaniałych w swej suchości tatusiowych żarcików.
W związku z tym, że jest 7 możliwych randkowiczów do wyboru, wielu graczy i graczek na pewno będzie chciało wielokrotnie podchodzić do gry - ja sam przeszedłem ją trzykrotnie. Dlatego też twórcom gry należy się duży plus za dodanie opcji przewijania - nie trzeba pieczołowicie przeklikiwać przez dialogi, które pojawiają się w każdej grze, można przytrzymać przycisk FFD i pominąć sekcje, które już znamy.
Jedynym problemem zauważalnym problemem jest udźwiękowienie gry. Voice acting jest szczątkowy - dialogi nie zostały nagrane, pojawiają się jedynie rozmaite wykrzyknienia oddające emocje z danej kwestii - od Amazing! po rozczarowane westchnienia. Niestety, asortyment tych eksklamacji jest dosyć ograniczony i bardzo szybko zaczynają się powtarzać, a po kilkudziesięciu minutach zaczynają odrobinę działać na nerwy. Podobnie jest z muzyką - poszczególnym utworom trudno jest coś zarzucić, ale zwyczajnie nie ma ich zbyt wiele. Podczas gry zdarzało mi się zdejmować słuchawki, żeby odpocząć od powtarzających się dźwięków.
Jednak uboga oprawa audio nie jest w stanie przysłonić zalet gry. Dream Daddy: A Dad Dating Simulator jest przede wszystkim ogromnym zastrzykiem pozytywnych emocji i gratką dla tych, którzy, tak jak ja, lubią od czasu do czasu powzruszać się na komediach romantycznych. A pomimo tego, że gra pozwala tylko na homoseksualny romans, Dream Daddy jest skierowane do wszystkich - ja, samiec cis/hetero, bawiłem się przy tej grze wyśmienicie.