Polityka i kultura przenikają do mediów masowych. Gry wideo nie mogą być przecież wyjątkiem, ale tylko ja mam wrażenie, że walka się ostatnio zaostrza?
Polityka i kultura przenikają do mediów masowych. Gry wideo nie mogą być przecież wyjątkiem, ale tylko ja mam wrażenie, że walka się ostatnio zaostrza?
Zmiana narracji to pierwszy stopień do zmiany światopoglądowej, a współczesną narrację dyktuje oczywiście popkultura, która nie tylko bawi, ale potrafi wywierać nacisk światopoglądowy. Wiedzą o tym działacze polityczni, oraz aktywiści polityczni (profesjonaliści i amatorzy), dlatego na wszystkich frontach kultury toczy się wojna o rząd dusz. Na jednym z tych frontów ostatnimi czasy walka wyjątkowo się zaostrza. Chodzi oczywiście o gry wideo – niektóre osoby zaangażowane w ten świat(ek) wykorzystują wszelkie możliwe sztuczki, aby wnieść swój wkład w Wielką Wojnę Popkulturową naszych czasów.
Nie będę wznosił pustych wezwań do odsunięcia na bok politycznych przekonań i powrotu do niewinnych korzeni, tym bardziej, że właściwie nigdy nie rozumiałem wołań o odseparowanie od siebie autora i dzieła. Jedno może przecież nabrać zupełnie innego wydźwięku, kiedy tylko zdajemy sobie sprawę z kontekstu, to raz, a dwa że nie chciałbym nabijać sakiewki komuś, kto jest zadeklarowanym faszystą/komunistą (niepotrzebne skreślić, nie lubię skrajności). Należy pogodzić się z tym, że okres niewinności świat gier wideo ma za sobą. Czy to się części z Was podoba czy nie, stało się tak na życzenie wszystkich zainteresowanych stron. Pewnie większość z Was również przyłożyła do tego rękę.
Nie są święci twórcy, nie są święci wydawcy, nie są święci gracze. Deweloperzy celowo poruszają kontrowersyjne tematy i silnie opowiadają się po prawej (patrz – Destructive Creations i Hatred/ISIS Defence), bądź lewej stronie (Sean Vanaman z Campo Santo, twórca Firewatcha), często stawiając się w skrajnych postawach, celowo prowokując drugą stronę. Z jednej strony mamy przesadzone, prowokacyjne wręcz korzystanie z wolności słowa, a z drugiej sięganie po wszelkie możliwe środki, aby dokuczyć osobie, która uraziła nasze uczucia. Sami superwydawcy, w tym Electronic Arts, Activision czy Ubisoft, zazwyczaj stawiają się po lewej stronie, chociaż śmiem twierdzić, że wynika to raczej z koniunkturalizmu, nie z potrzeby serca. Łatwo mogą wykorzystać to do promocji (tutaj trzeba przypomnieć EA, które wyjątkowo podlizuje się środowiskom LGBT, deklarując co rusz, że będą robić dla nich więcej i więcej – są tacy mili, że to aż śmierdzi). Gracze z kolei są zazwyczaj po prawej stronie(przynajmniej ta najbardziej wokalna grupa) i też przeginają, bo wystarczy że główny bohater okaże się czarny, albo gdzieś wyskoczy gej czy nie daj Boże trans i zaraz rozlega się lament. A to, że zawsze był biały, a to że niech sobie geje będą, ale gdzieś na uboczu i niech się nie rzucają w oczy, a transpłciowa postać to wciskanie polityki do hobby typowo rozrywkowego (duh…).
Jakkolwiek męcząca nie stanie się ta bitka, niech nie wydaje się Wam, że jest ona bez znaczenia. Wręcz przeciwnie – nawet broniąc poprzedniego status quo gracze stawiają się w pewnej pozycji. Nie ma się co przecież oszukiwać, problem gier wideo jako rozrywki dla „white heterosexual males” chociaż oczywiście rozdmuchany, w gruncie rzeczy istnieje. I rozwiązaniem wcale nie jest powiedzenie: „to niech geje/czarnoskórzy/kobiety sami założą firmę i zrobią swoje gry”, skoro mówimy o polityce gigantycznych korporacji o rozbuchanych budżetach, w których pracują zresztą także geje/czarnoskórzy/kobiety i których klientami od pewnego czasu w coraz większym stopniu są/chcieliby być geje/czarnoskórzy/kobiety. Rozwiązaniem jest tworzenie nacisku. To się właśnie dzieje. Również poprzez gry otwiera się furtkę dla grup do tej pory niemalże pomijanych.
Tak na marginesie mówiąc, ciekawie wygląda przegląd projektanckich wyborów twórców opowiadających się za poszczególnymi opcjami kulturowo-politycznymi. Destructive Creations dając nam Hatred zaoferowało czystą rozwałkę. Z kolei twórcy wrażliwi społecznie raczej wybierają produkcje oparte mocniej na narracji, gry przygodowe, aby przepchnąć swoją narrację, jak w przypadku np. Gone Home czy Life is Strange. To akurat przypadki dosyć bezceremonialnych deklaracji. Niektórzy twórcy starają się podchodzić do tematu z lekkością, po prostu przechodząc do porządku dziennego z tym, że homoseksualizm czy kolor skóry przestał być tematem tabu. Dobrym przykładem jest tutaj Blizzard i cudownie niewymuszona różnorodność postaci w Overwatch. Z drugiej strony, niejednokrotnie twórcom obrywa się za to, że nie chcą ugiąć się pod oczekiwaniami „politycznie poprawnych”, stąd np. pretensje do CD Projekt RED za brak różnorodności rasowej postaci czy nazywanie Daniela Vavry, twórcy Kingdom Come: Deliverance, rasistą w odpowiedzi na stwierdzenie, że w średniowiecznych Czechach nie było osób czarnoskórych, wobec czego nie będzie ich również w jego grze.
Jak sami widzicie, obydwie strony potrafią doprowadzić dyskusję na granice absurdu. Z jednej strony mamy oburzenie na fakt, że niektórzy twórcy zrobią ukłon, dwa czy pięć w stronę mniejszości, z drugiej mamy kategoryczne żądanie, aby takie ukłony robić, strasząc niepokornych łatką rasisty/homofoba/ksenofoba. Pod płaszczykiem pozornie niewielkich kwestii przepycha się rodzaj narracji, która zostanie uznana za obowiązującą. Nic dziwnego, że obydwie strony urabiają sobie ręce po pachy. Kto kontroluje narrację, ten kontroluje normalność i ustanawia stan rzeczy.
Do walki na froncie gier wideo włączyli się więc wszyscy i nikt nie ma zamiaru odpuszczać. Najlepiej oczywiście byłoby, gdyby zwyciężył zdrowy rozsądek i umiar. Nikomu przy zdrowych zmysłach nie będzie przecież wadzić czarnoskóry protagonista, tak jak i teraz nikomu nie wadzi sterowanie w grze kobietą. Sami odpowiedzcie sobie jednak na pytanie, czy czulibyście się komfortowo gdyby okazało się, że Nathan Drake z Uncharted był gejem? Z drugiej strony, wpychanie na siłę do gardeł w ekspresowym tempie nadreprezentacji kulturowego liberalizmu może bardzo łatwo odbić się czkawką, podobnie jak internetowy jakobinizm i stygmatyzowanie niepokornych, często pod absurdalnymi pretekstami.
Krótko mówiąc, witamy na wojnie. Przepychanki dotarły do świata gier wideo i nic nie wskazuje na to, żeby ta bitwa miała się w najbliższym czasie zakończyć. Jeżeli więc jesteście aktywnymi, uważnymi graczami, to prędzej czy później musicie sobie wyrobić stanowisko. Chyba że stoicie na stanowisku, w myśl którego gry wideo to tylko zabawa, aczkolwiek takich dinozaurów to już chyba ze świecą szukać.