Jeżeli lubicie filmy tak złe, że aż dobrze, to mam dla Was dobre/złe wieści.
Jeżeli lubicie filmy tak złe, że aż dobrze, to mam dla Was dobre/złe wieści.
Przyznam szczerze, że na Predatora szedłem do kina z duszą na ramieniu. Nie rozumiałem po co komu reaktywacja mocno wyeksploatowanej serii, którą pogrążyły dwa fatalne filmy z podserii Obcy kontra Predator, a później okropne Predators. Siostrzana seria o Obcym też nie radziła sobie ostatnio za dobrze, bo Obcy: Przymierze chociaż w kinach poradziło sobie świetnie, tak widzom specjalnie się nie spodobało. W świecie gier nie było dużo lepiej – rozczarowanie po Aliens vs. Predator wciąż się za nami ciągnie. Nie czułem, żebym potrzebował kolejnego Predatora – wystarczyło mi, żebym raz na jakiś czas obejrzał w telewizji tego pierwszego ze Schwarzeneggerem. Seans przyniósł zaskoczenie , bo okazało się, że nowa część była mi potrzebna, aby przypomnieć mi o tym, jak dobrze można bawić się w kinie.
Jeżeli boicie się jakichkolwiek spojlerów, to omińcie ten akapit. Opiszę bowiem krótką scenę, która idealnie oddaje wydźwięk całości, stanowi wręcz film w miniaturze. Gotowi? Ostrzegałem jakby co! Predator zwiewa z ośrodka wojskowego, przy czym oczywiście wzbudza spore zamieszanie. W tym kontrolowanym chaosie wskakuje na „pakę” jednej z ciężarówek wyjeżdżających z kompleksu. Szybko szatkuje przebywających w środku wojaków, ku uciesze widza, który podziwia przepiękną choreografię jatki, sprawną pracę kamery i przyjemny „ciężar” zadawanych przez kosmicznego wojownika ciosów. Całość trwa kilka sekund, po czym kierowca prowadzący auto zadaje w ciemno (przez plecy) pytanie czy wszystko w porządku tam z tyłu. Predator chwyta jedną z odciętych rąk i przekłada ją przez otwór w kabinie kierowcy z kciukiem skierowanym ku górze. Kierowca z ulgą wypuszcza powietrze i jedzie dalej. Jeżeli ten rodzaj humoru Was bawi, jeżeli burzenie czwartej ściany nie burzy Waszego skupienia, to Predator Wam się spodoba. Jeżeli uważacie wyżej opisaną scenę za idiotyczną, to już teraz przestańcie dalej czytać i zastanówcie się nad jakimś innym filmem.
Nie ma tutaj miejsca na jakiekolwiek kompleksy. Predator to dzieło dumne ze swojego pochodzenia – to jest kaset VHS pełnych akcji i drętwych one-linerów. Twórcy eksponują to, że robią kino „dla mężczyzn”. Takie, w którym pukawek jest mnóstwo, w którym prawdziwy mężczyzna to żołnierz z krwi i kości, w którym naukowiec jest „doktorkiem”, w którym pukawek jest mnóstwo, a facetom sprawia radość wysadzanie rzeczy w powietrze. Takie po którym robi się pełne podziwu „łaaaał…”. Jednocześnie twórcy dają do zrozumienia, że zdają sobie sprawę z tego jakie to wszystko głupie. „Tak, to głupie i co z tego? Jeżeli Wam się nie podoba, to wracajcie do oglądania tego swojego kina moralnego niepokoju”. Twórcy z premedytacją zrobili film, który opisać można jako łubudubu, a dodatkowo trochę humoru. To film dla ludzi, którzy uwielbiają Terminatora, Predatora czy Władcę Pierścieni nie tylko ze względu na walory artystyczne czy fabułę, ale również ze względu na „łał” kiedy taka czy inna postać robi coś odlotowego. I tego „łał” nam nie odbierzecie.
Jest cienka granica pomiędzy wygenerowaniem ładunku, który zapewni „łał”, a stworzeniem zwykłej szmiry. Niejeden twórca igrał już z niepoważną powagą i wykoleił się na nierównych trakcjach tego podkładu. Na szczęście Shane Black odpowiadający za reżyserię (możecie kojarzyć go z Nice Guys) poradził sobie z tym niełatwym zadaniem. Komedia nie stoi na przeszkodzie akcji. Jest czas na strzelanie, na bieganie, na jazdę rozmaitymi pojazdami i wtedy robimy sobie przerwę od puszczania oka do widza. Kiedy predator poluje na bohaterów w lesie, wtedy pozwalamy sobie na wpuszczenie odrobiny napięcia. Z drugiej strony reżyser robi długie pauzy wolne od wybuchów i dynamiki, aby pozwolić bohaterom rozkręcić komediową spiralę aż do momentu, kiedy cała sala wybucha kilkoma salwami śmiechu.
Najlepsze w nowym Predatorze jest to, że cała ekipa zdawała sobie sprawę z tego, że film tworzony jest z dużym przymrużeniem oka. Widać, że wszystkim praca nad filmem sprawiała autentyczną radochę. Główny bohater grany przez Boyda Holbrooka z radością przybiera pozę cwanego twardziela, a w jego kreacji wtóruje charyzmatyczny Trevante Rhodes. Reszta drużyny wesoło wpada w swoje miejsca jak klocki w Tetrisie, przy czym wyjątkowo dobrze wypada duet Coyle i Baxley – dwóch świrów połączonych dramatycznym przeżyciem. Uśmiech na twarzy wywołuje również uroczo drętwa Olivia Munn, żywcem wyjęta z czasów, kiedy od aktorek wymagano tylko ładnej buzi.
Predatora możecie znienawidzić. To jeden z tych filmów, których percepcja zależy od widza. Jeżeli jesteście zagorzałymi fanami, to może Wam się nie spodobać szarganie świętości. Innym z kolei nie odpowiada koncepcja filmu „tak złego, że aż dobry”. Jeżeli jednak macie do swojego gustu odrobinę dystansu i pójdziecie do kina bez żadnych oczekiwań, to będziecie bawić się tak jak ja, czyli znakomicie.