Lucas Pope, twórca Papers, Please stworzył detektywistyczny majstersztyks, a fakt że dokonał tego wszystkiego w pojedynkę musi szokować.
Lucas Pope, twórca Papers, Please stworzył detektywistyczny majstersztyks, a fakt że dokonał tego wszystkiego w pojedynkę musi szokować.
Ile raz w swojej karierze gracza doświadczyliście gier, które stanowią koherentną całość, w którym każdy szczegół ma znaczenie, które stanowi pełnoprawne dzieło, dopieszczone niczym obraz namalowany przez utalentowanego artystę? Ile razy łapaliście się za głowę, zastanawiając się, jak to możliwe, żeby być tak utalentowanym, pracowitym i konsekwentnym w swojej pracy? Krótko mówiąc, ile razy zachwycaliście się Panoramą Racławicką wśród gier wideo? Jeżeli nie dość Wam takich mocnych, obfitych przeżyć, to macie kolejną okazję, dzięki nowej grze twórcy Papers, Please!, niejakiemu Lucasowi Pope’owi. Return of the Obra Dinn to właśnie taka Panorama Racławicka, wymieszana nieco ze sztuką współczesną, więc trudna w odbiorze. Ależ jakże satysfakcjonująca, gdy już dojdziecie z nią do ładu.
Return of Obra Dinn pozwala nam wcielić się w dość nietypową rolę. Oto w epoce kolonizacyjnej mamy za zadanie poznać historię załogi tytułowego Obra Dinna – statku, który wyruszył w zamorską podróż, a który powrócił do brzegów lądu już bez załogi. Jak tego dokonać? Cóż, na szczęście nasz śledczy ubezpieczeniowy (tak, tak, oto profesja naszego wirtualnego alter-ego) posiada na wyposażeniu parę ciekawych gadżetów. Po pierwsze, ma ze sobą zegarek, który pozwala nam cofnąć się w czasie do momentu śmierci dalej postaci. Jesteśmy przenoszeni do nieruchomej scenki, po której możemy się w ograniczony sposób poruszać, oglądać twarze uczestników, no i przede wszystkim przyjrzeć się denatowi. Po drugie, mamy ze sobą notatnik, zawierający szereg przydatnych informacji – listę załogi, parę szkiców, glosariusz i wolne miejsca, które uzupełniamy zapiskami dotyczącymi kolejno odkrywanych tajemnic.
W praktyce rozgrywka sprowadza się do poruszania się od miejsca śmierci, do miejsca śmierci, słuchania krótkich dialogów w czasie gdy ekran jest zaczerniony, a następnie badania przez kilkadziesiąt sekund dramatycznej sceny śmierci, podczas słuchania równie dramatycznej muzyki. Co jakiś czas powinniśmy też zaglądać do notesu, aby przypisać do danej osoby imię, nazwisko, sposób śmierci (zasztyletowanie, porażenie prądem, poparzenie, uduszenie, itd.), a także osobę bądź czynnik odpowiedzialny za zgon (inny członek załogi, siły natury, morskie potwory...). Trudność polega przede wszystkim na fakcie, że jest bardzo trudno przypasować daną twarz do imienia i nazwiska. Przykładowo: dosyć łatwo odnajdziemy kapitana, gdyż był tylko jeden i łatwo wskażemy go na liście. Oficerów pokładowych będzie nam znacznie trudniej zidentyfikować, będziemy musieli posiłkować się wieloma wskazówkami, nierzadko ich powiązanie będzie wymagające. Jeszcze trudniej będzie ze zwykłymi majtkami pokładowymi, których jest na pokładzie kilkunastu. Jak ich rozpoznamy? Czasami np. po akcencie danej postaci, wypowiadanej w czasie przed zaprezentowaniem scenki rodzajowej. Innym razem ktoś się zwróci do kogoś po imieniu. Czasami przyjdzie nam kierować się wskazaniami poprzez eliminację innych „kandydatów”, np. pochodzenia azjatyckiego (wśród pasażerów był prawdopodobnie chiński szlachcic z obstawą). Tym samym Return of the Obra Dinn staje się bardzo trudną, skomplikowaną, wielopoziomową zagadką, pełną kombinowania, zgadywania, wyciągania wniosków na których kształt wpływa wiele składowych.
Jeżeli nie chcecie się bawić w detektywa, to równie dobrze możecie potraktować Return of the Obra Dinn jako zwykłą „spacerówkę” fabularną. Historia statku jest nie tylko ciekawa (nikt nie spodziewał się ataku podwodnych krabów-żołnierzy, a to dopiero początek), ale także opowiedziana w bardzo oryginalny sposób. Lucas Pope nie przejmuje się chronologią i przybliża nam fabułę w sposób bardzo rozproszony. Trafiają się większe segmenty z jednego z „rozdziałów”, które stanowią istotne dla życia pasażerów i załogi statku momenty, aczkolwiek zdarza się, że wracamy do poprzedniej historyjki, aby nadrobić zaległości i uzupełnić dziurę, jaka wyzierała z naszego notesu w miejscu, w którym powinna pojawić się jeszcze kluczowa informacja. Zabieg ten sprawia, że nasze rozbiegane myśli stają się jeszcze bardziej chaotyczne. Twórca nie rozpieszcza graczy przyzwyczajonych do wygody.
Dochodzimy o kolejnej kluczowej kwestii. Otóż nie jestem w stanie ogarnąć swoim małym móżdżkiem, że za Return of the Obra Dinn odpowiada w ogromnej mierze jeden człowiek. Przywiązanie do szczegółów, widoczny jak na dłoni ogrom pracy w projektowanie tego świata, rozbudowanie fabuły, jest porażające. Sześćdziesięciu członków załogi, każdy z nich z rozpisaną własną historią, cechami charakterystycznymi, do każdego dopisana wielopoziomowa zagadka, pozwalająca na rozwikłanie tajemnicy jego tożsamości, do tego fabuła, dialogi, budowa notesu, wreszcie grafika… Aha, nie no. Na grafikę to muszę poświęcić osobny akapit.
Produkcja stworzona jest baaardzo nietypowej technice "1bitowej". Obraz wygląda jak generowany na wiekowych urządzeniach, zdolnych tylko do wyświetlania czerni i bieli. Efekt jest bardzo dziwaczny i szczerze mówiąc, chwilę zajmuje przystosowanie się do niego. Co ciekawe, możemy zmieniać rodzaj wirtualnego komputera, jaki niby generuje obraz, co zmieni nieco paletę barw (zamiast czerni będziemy mieli głęboki niebieski, itp.). Wyświetlane sceny przywodzą na myśl produkcje o grafice wektorowej, wyświetlane na monitorze o niskiej rozdzielczości. Muzyka jest wyśmienita, chociaż z czasem monotonna.
Return of the Obra Dinn to gra trudna w odbiorze. Wymaga wiele od gracza i nawet jeżeli w zamian oferuje dużo, tak część graczy zniechęci konieczność naprawdę ostrego główkowania, nawet umowna oprawa graficzna dla wielu będą stanowić barierę nie do przejścia. To nie jest gra dla wszystkich. To nawet nie jest gra dla mniejszości. To produkcja skierowana do wybranych osób, którym nie straszna jest konieczcność skupienia się, oraz które nie traktują gier wyłącznie jako zabawy, ale raczej jako medium. Co tu dużo gadać - to jest sztuka. Są ludzie, którzy lubią sztukę i tacy, którzy jej nie trawią, nie rozumieją i nudzą się nią. Nie będę Was oszukiwał, ciężko mi było przyswoić tę produkcję, aczkolwiek z każdą kolejną minutą, doceniałem ją coraz bardziej. Może tak jest z każdą sztuką? Może każdą można docenić, trzeba tylko dać trochę od siebie, aby otrzymać wielokrotnie więcej w zamian?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!