Duchowy spadkobierca Wonder Boya potrafi zaskoczyć.
Duchowy spadkobierca Wonder Boya potrafi zaskoczyć.
Choć przy produkcji Monster Boy and the Cursed Kindgom pomagał twórca serii Wonder Boy, Ryuchi Nishizawa, a sama gra wygląda jakby była jej oficjalną kontynuacją, to możemy tu mówić jedynie o duchowym spadkobiercy. Deweloperzy nie posiadają praw do marki, które to trzyma zamknięte w swoich piwnicach Sega, ale żeby było dziwniej - ojcowie Sonica dystrybuują pudełkowe wydanie tej gry w Stanach. Dla nas jednak liczy się jedno: czy Monster Boy to dobra produkcja?
Jin, nasz bohater, łowi sobie spokojnie ryby, kiedy nagle pojawia się jego niespecjalnie miły wujek rzucając na prawo i lewo czarami. Dlaczego tak zrobił – tego początkowo nie wiemy, ale czary mają zgubne skutki. Tak oto w Monster World ludzie, łącznie z protagonistą, zamieniają się w zwierzęta. Jin bierze zatem los w swoje ręce i rozpoczyna pogoń za magicznymi amuletami, dzięki którym będzie w stanie przywrócić mieszkańców Monster World do ich oryginalnych form. Tu do akcji wchodzimy już my.
Fabuła jest tu jednak bladym tłem dla solidnej, platformowej rozgrywki. W trakcie gry przemierzamy lokacje, szukając wspomnianych wcześniej amuletów, które nie tylko mają naprawić naszą krainę, ale i pozwolić nam na zmianę formy. Zaczynamy jako jednooki prosiak, ale z czasem zdobywamy możliwość zamiany w węża, lwa czy żabę. Każda z postaci ma swój wachlarz możliwości, z których możemy korzystać. Każda też może dzierżyć inne bronie i korzystać z innych ataków.
Początkowo gra będzie obchodziła się z nami dość łagodnie w zasadzie palcem pokazując nam co mamy zrobić, w co walnąć, gdzie grzmotnąć i co potrafią kolejne formy. Z czasem jednak wszystko się przenika, wkrada się ogromna różnorodność ataków, broni, skoków i łamigłówek. Co więcej, po drodze zbieramy również różnego rodzaju przedmioty, które mają zagwarantować nam jeszcze większą gamę zdolności. Robi się najzwyczajniej w świecie ciężko, bo w późniejszych etapach gra obfituje w ścieżki zdrowia, gdzie najmniejsza pomyłka skutkuje rozpoczynaniem całego biegu od początku. W niektórych momentach będziecie błagać o litość, rzucać konsolą w kąt, mordować w myślach twórców i wymyślać coraz to mocniejsze epitety pod adresem ich matek.
Co jednak trzeba przyznać to to, że każdy z poziomów jest niezwykle przemyślany i stanowi zwartą, spójną całość. Mapa jest ogromna, a do lokacji możemy wracać, by wypróbować nowe umiejętności i wejść w niedostępne wcześniej miejsca. Grę można skończyć w kilkanaście godzin, jednak w dużej mierze zależy to od Waszych umiejętności, bo miałam w grze kilka momentów, gdzie byłam święcie przekonana, że to jakiś glitch i tego się po prostu nie da ukończyć. Na domiar złego checkpointów jest jak na lekarstwo, a przejście do nich niejednokrotnie przyprawi was o łzy.
Monster Boy and the Cursed Kindgom od samego początku urzeka oprawą graficzną. Każda z lokacji jest ręcznie malowana i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że jest jedną z najładniejszych platformówek jaką ostatnio widziałem. Najchętniej będziecie jednak wpatrywać się w animacje kolejnych postaci - każda z nich jest świetnie narysowana i prezentuje się niczym prawdziwy, kreskówkowy bohater. Osobiście moimi ulubieńcami są fenomenalna świnia, która potrafi przyprawić o mimowolny uśmiech na twarzy nawet w czasach załamania nerwowego oraz rewelacyjnie animowany lew.
Twórcy Monster Boy and the Cursed Kingdom postawili na profesjonalistów w kwestii muzyki. Yuzo Koshiro, Motoi Sakuraba oraz Michiru Yamane wykonali kawał świetnej roboty, przez co granie w tę produkcję z wyciszonym dźwiękiem powinno być karalne. Nie raz łapałam się na tym, że przechodząc do nowej lokacji zatrzymywałam się na chwilę, żeby przesłuchać dokładnie przygrywający w niej motyw muzyczny. Podobno ścieżka dźwiękowa do Monster Boya powstawała aż dwa lata, ale ogrom włożonej w nią pracy naprawdę słychać w każdym wydobywającym się z głośników dźwięku.
Monster Boy and the Cursed Kingdom bierze wszystko to co dobre w klasycznych platformówkach i ubiera w nowoczesne, pełne barw szaty w wysokiej rodzielczości. To jednak wilk w owczej skórze. Gra jest piękna i diabelsko grywalna, choć momentami powtarzalna, jednak potrafi doprowadzić na skraj załamania nerwowego. Dla fanów klasycznych platformówek to tegoroczna pozycja obowiązkowa.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!