Pierwszy aktorski film ze świata Pokemon? Fabuła wyciągnięta ze spin-offa, w którego "nikt" nie grał? Pokemony zrobione w CGI i biegające między prawdziwymi aktorami? I do tego Pikachu gadający głosem Ryana Reynoldsa? Czy to wszystko brzmi jak przepis na sukces? Po pierwszych zapowiedziach chyba nikt nie wierzył w powodzenie tego projektu, a jednak Pokemon: Detektyw Pikachu okazał się czarnym koniem w wyścigu o tytuł najlepszej ekranizacji gry wideo.
Tytuł niezbyt prestiżowy, bo chyba każdy z nas ma w pamięci żałosne próby przeniesienia popularnych serii na srebrny ekran. Żeby tylko wspomnieć o Assassin's Creed, Hitman: Agent 47, Warcraft: Początek czy serii Resident Evil. Zaraz się rozlegną głosy oburzenia (zachęcam do komentowania) fanów danej marki, że ten czy tamten film nie był taki zły, miał fan service itp. Zgadzam się i sam lubię kontrowersyjne ekranizacje w stylu Mortal Kombat czy Street Fighter z JCVD, ze względu na odniesienia do materiałów źródłowych. Ale żaden z tych filmów, w przeciwieństwie do Detektywa Pikachu, nie broni się w oczach osób nieznających gier.
Tymczasem twórcy filmu Pokemon: Detektyw Pikachu znaleźli złoty środek pomiędzy prezentem dla fanów i prostą rozrywką dla przypadkowych widzów (np. rodziców). Pomiędzy filmem dla dzieci i widowiskiem, na którym starsi nie zasną z nudów albo będą kręcić nosem z zażenowania. Największa w tym zasługa Ryana Reynoldsa (na szczęście film nie jest u nas pokazywany wyłącznie z dubbingiem), bez którego Pokemon: Detektyw Pikachu nie miałby racji bytu.
Reynolds podkłada głos tytułowemu pokemonowi, który żłopie kawę hektolitrami, nosi czapkę a la Sherlock Holmes i z niewyjaśnionych przyczyn potrafi rozmawiać z Timem Goodmanem (Justice Smith). Pikachu poznaje go, gdy ten przybywa do Ryme City – nowoczesnej metropolii, w której do niedawna mieszkał ojciec Tima. Na samym początku filmu dowiadujemy się, że Goodman senior zginął w wypadku samochodowym, który nie był przypadkowy. Tim nie ma jednak czasu na opłakiwanie ojca, gdyż nowa znajomość z wyjątkowo gadatliwym Pikachu i pewną ambitną reporterką rozpoczyna ciąg niesamowitych i momentami zaskakujących zdarzeń.
Osoby grające w Detective Pikachu na Nintendo 3DS (niedawno zapowiedziano nową wersję na Switcha) od razu dostrzegą wspólne wątki, ale na szczęście film nie jest wierną ekranizacją historii zaprezentowanej na dwóch ekranach. "Na szczęście", ponieważ twórcy filmu wyszli daleko poza ramy dziecinnej opowiastki i mogli w pełni wykorzystać potencjał Ryana Reynoldsa jako Pikachu. Oczywiście aktor nie puścił hamulców, by jechać po bandzie jak w dwóch Deadpoolach. Ale i tak miał ogromny wkład w wykreowanie nowej wersji kultowego pokemona.
Żółty słodziak na co dzień strzelający piorunami jest tutaj rozbrajającym gadułą, który ma w zanadrzu więcej ciętych ripost niż ładunków elektrycznych. Razem z wycofanym i dotkniętym traumą Timem tworzy świetny duet. Totalne przeciwieństwa doskonale się uzupełniają, a przede wszystkim są źródłem przekomicznych, ale i wzruszających momentów. Pokemon: Detektyw Pikachu to w dużej mierze komedia, choć scenariusz opiera się na takich uniwersalnych motywach jak miłość, przyjaźń, samotność, rodzina. I trzeba przyznać, że jest w tym spójna i przekonująca całość, w której częste śmieszkowanie nie przeszkadza mówić o poważniejszych sprawach działających na wrażliwość młodszych widzów.
Jako fan Pokemonów z 20-letnim stażem byłem zachwycony smaczkami i sposobem wykorzystania elementów uniwersum znanego z gier. Pikachu z wiadomych przyczyn gra pierwsze skrzypce, co nie znaczy, że inne pokemony są tylko ozdobnikami w tle. Epizod z Cubone'em, Lickitungiem, Mr. Mime'em czy Jigglypuff to prawdziwe perełki, które idealnie wykorzystują specyfikę danego stworka do zabawnego gagu. W tym tkwi ogromna siła Pokemon: Detektyw Pikachu, o czym świadczyły reakcje widowni w prawie pełnej sali na premierowym pokazie.
Największą wadą filmu jest jego trzeci akt, gdy żarty idą na bok i "trzeba" (zgodnie z hollywoodzką szkołą kina rozrywkowego) dążyć do wybuchowego finału. Po seansie nie mam wątpliwości, że żaden z tych fajerwerków nie zapadnie mi w pamięć. W przeciwieństwie do żartów z udziałem pokemonów i tekstów Ryana Reynoldsa.
Fani Pokemonów muszą to zobaczyć i wierzę, że będą się świetnie bawić. Całą resztę zachęcam do spróbowania, bo tak bezpretensjonalnego i autentycznie zabawnego filmu na podstawie gry dawno (nigdy?) nie było.
Sprawdź ofertę Nintendo w naszym sklepie.