FIFA 20 to tytuł, który z powodzeniem mogły wykorzystać osoby odpowiedzialne za marketing w Electronic Arts, reklamując najnowszą propozycję od EA Sports jako FIFA 2.0, czyli coś kompletnie nowego. Zamiast tego jednak otrzymaliśmy grę, która z pewnością przez wielu będzie określana mianem „odgrzewanego kotleta”. Choć niekoniecznie lubię to sformułowanie, FIFA 20 – podobnie zresztą jak ubiegłoroczna część – wprowadza minimalną liczbę nowości w kwestii mechaniki rozgrywki, skupiając się głównie na trybach zabawy. Najważniejszy z nich to oczywiście Volta, czyli propozycja dla fanów zapomnianej przez wielu serii FIFA Street.
Volta to nic innego, jak pomysł EA Sports na FIFA Street 4. Zamiast oddzielnej produkcji mamy do czynienia z naprawdę rozbudowanym wariantem rozgrywki, który znajdziemy w menu głównym FIFA 20. Ku mojemu zaskoczeniu nie sprowadza się on wyłącznie do rozgrywania kolejnych spotkań przeciwko sztucznej inteligencji (ta w Volcie jest niezwykle kiepska) oraz innym graczom, bowiem – przynajmniej wg pomysłu EA Sports – esencją trybu Volta jest… kampania fabularna. Wiele osób narzekało na historię Alexa Huntera, którego losy śledziliśmy w FIFA 17, FIFA 18 i FIFA 19, więc jeśli tamte scenariusze nie przypadły wam do gustu, opowieść w Volcie również wam się nie spodoba. Ja natomiast bardzo miło wspominam czas spędzony z fikcyjnym piłkarzem, tak samo zresztą jak z bohaterami nowej historii. Nie jest to może fabuła najwyższych lotów, ale całość została napisana dość solidnie. Szkoda tylko, że EA pokusiło się o polski dubbing, który stoi na wyjątkowo niskim poziomie i po prostu nie pasuje do klimatu.
Wracając jednak do meritum trzeba powiedzieć, że Volta oferuje kilka opcji zabawy. Możemy wziąć udział w meczach z udziałem trzyosobowych drużyn, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by jednocześnie na boisku pojawiło się aż ośmiu lub dziesięciu zawodników podzielonych oczywiście na dwa zespoły. Sami ustalamy również, czy podczas meczów dostępni będą bramkarze, czy też obejdziemy się bez golkiperów. Decydujemy również o tym, czy piłka może odbijać się od band, czy też po wyjściu za plac gry wznowimy grę zza linii bocznej (ale nie wyrzutem z autu, lecz kopnięciem). Niezależnie od preferowanego wariantu rozgrywki będziemy mogli trafić do najrozmaitszych zakątków świata, mierząc się z przeciwnikami w Miami, Tokio, Rio de Janeiro, Nowym Jorku, Amsterdamie i wielu innych miastach.
Skupiając się na tym, co zawiera Volta, należy wspomnieć jeszcze o ciekawym systemie rekrutowania nowych piłkarzy do swojego zespołu. Po wygranym spotkaniu gra umożliwia „przejęcie” jednego z graczy drużyny przeciwnej. Niby byli gorsi, bo udało nam się ich pokonać, ale w ekipie z pewnością mieli wartościowych zawodników. Początkowo nasi podopieczni biegają w niezbyt ciekawych strojach (czarne spodenki i białe koszulki to raczej komplet na WF do szkoły), ale możemy je łatwo i szybko zmodyfikować za sprawą wielu rozmaitych ciuchów odblokowywanych na kolejnych etapach rozgrywki. Jeśli jednak nie chcemy grać fikcyjnymi zawodnikami, równie dobrze możemy pokierować prawdziwymi drużynami, wybierając odpowiedni wariant rozgrywki w trybie szybkiego meczu.
Zostawmy już jednak niewielkie areny i skupmy się na dużych boiskach. Po rozegraniu kilkudziesięciu spotkań w FIFA 20 nietrudno zauważyć, na czym skupiło się EA Sports. FIFA 19 przyzwyczaiła nas do tego, że zawodnik przy piłce w trakcie pojedynku z obrońcą był z góry na przegranej pozycji. Tak jakby defensor otrzymał coś w rodzaju power-upu, dzięki mógł odebrać niemal każdą futbolówkę. Teraz na szczęście owego problemu nie ma, a starcia „jeden na jednego” są wyrównane, zwłaszcza jeśli zechcemy wykonać jakąś sztuczkę, bo i nad tym popracowali twórcy, dając nam większy margines błędu podczas robienia tricków, które niejednokrotnie otworzą nam drogę do bramki. Zawodnicy nadal mają jednak problem z wychodzeniem do piłki w trakcie kontrataków, nie wspominając już o tym, że najlepszym sposobem na strzelenie gola jest… stracenie bramki. Po wznowieniu gry od środka wystarczy parę podań (najpierw na skrzydło…, dalsze kroki są fanom FIFY doskonale znane), by umieścić „łaciatą” w siatce.
Nie chciałbym tylko narzekać, bo jako weteran poprzednich odsłon cyklu dostrzegam zmiany gołym okiem. To nadal stara dobra FIFA, ale z niewielkimi, choć – mimo wszystko istotnymi – nowościami. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w FIFA 20 strzały z woleja już nie wpadają aż tak często. Wcześniej mogliśmy do bólu wciskać prawą gałkę analogową, by podbić piłkę, a następnie „kropnąć” z bliższej lub dalszej odległości. W takich sytuacjach bramkarze byli bezradni. Teraz natomiast nie tylko łatwiej im sparować piłkę na rzut rożny czy też najzwyczajniej w świecie ją złapać.
FIFA 20 oferuje całkowicie przemodelowany system wykonywania rzutów wolnych i rzutów karnych. Możemy nie tylko nadać piłce odpowiednią rotację i wybrać miejsce, w które chcemy uderzyć, ale także w większym stopniu wpłynąć na precyzję strzału, o ile wciśniemy kółko na padzie w odpowiednim momencie. Z jednej strony ucieszyłem się na wieść o wprowadzeniu zmian w tym aspekcie, bo strzelanie z jedenastego metra lub zza pola karnego było wcześniej naprawdę problematyczne. I, niestety, nadal jest, bo system sprawia wrażenie nieintuicyjnego. Owszem, po wielu próbach (zarówno w grach treningowych, jak i podczas zwykłych meczów) w końcu zaczniemy trafiać w światło bramki, ale z siłą uderzenia mają problem chyba wszyscy. I mówię to z pełnym przekonaniem, bo doskonale widzę, jak strzelają z rzutów wolnych gracze podczas meczów rozgrywanych w trybach multiplayer.
Co prawda ogólne założenia trybu kariery nie uległy zmianom, autorzy FIFA 20 zaimplementowali rozbudowane konferencje prasowe oraz możliwość przeprowadzania dyskusji z piłkarzami, dzięki którym zwiększamy bądź zmniejszamy morale zawodników, co z kolei ma przełożenie na rezultaty spotkań, o ile decydujemy się na symulowanie meczów. Na uwagę zasługuje także wiele opcji w zakresie personalizacji wyglądu swojego menedżera, bowiem od teraz nie wybieramy jednego z predefiniowanych szkoleniowców. Dodatkowo podczas rozgrywki można zauważyć, że rozmowy w sprawie ewentualnych transferów nie są organizowane jedynie w siedzibie klubu, ale także na przykład w kawiarni oraz innych miejscach.
Podobnie, jak w FIFA 19, tak i w FIFA 20 do naszej dyspozycji oddano możliwość rozgrywania meczów towarzyskich na własnych zasadach. Poza wariantami obecnymi w poprzedniej części udostępniono także dwa zupełnie nowe sposoby zabawy. W pierwszym z nich, piłce fortuny, mamy do czynienia z regularną zmianą atrybutów „łaciatej”, w efekcie czego piłkarze zyskują premię do ataku, podań czy dryblingu, a niektóre bramki liczą się nawet potrójnie, co sprawia, że mecze kończą się dwucyfrowym wynikiem. W drugim natomiast, królu wzgórza, nasze zadanie polega na utrzymaniu futbolówki w losowo wybranym fragmencie boiska – dopiero potem możemy ruszyć na bramkę. O ile król wzgórza prezentuje się stosunkowo ciekawie, o tyle piłka fortuny wprowadza niepotrzebny chaos i zamiast sprawiać frajdę, bardzo szybko irytuje losowością.
Wiele osób z utęsknieniem czeka na nową część serii FIFA po to, by jeszcze raz udowodnić swoje umiejętności w zakresie budowania zespołu marzeń od zera. Dlatego też śpieszę donieść, że w FIFA Ultimate Team większość elementów pozostała po staremu, chociaż od razu można zauważyć niepotrzebne zmiany w interfejsie użytkownika, który nie jest aż tak przejrzysty jak w FIFA 19. Tak jakby pracownicy EA Sports dostali zadanie zmodyfikowania wyglądu menusów tylko po to, by różniły się one od tych znanych z poprzedniej odsłony cyklu. Miłośników opisywanego trybu ucieszy natomiast fakt, że nowa wersja FUT zawiera zadania sezonowe, a ponadto gracz może awansować na kolejne poziomy doświadczenia. Na każdym z nich czekają na niego zupełnie nowe nagrody do odblokowania, w tym oczywiście karty z piłkarzami. Skoro już o nich mowa to warto dodać, że w Ultimate Team nie zabrakło nowych ikon, w tym Zinedine’a Zidane’a, byłej gwiazdy Realu Madryt i reprezentacji Francji, który jest obecnie trenerem Królewskich.
Jako wierny kibic A.C. Milan (tak, wiem że ostatnio nie mam łatwego życia) liczyłem chociaż na to, że Krzysztof Piątek, jako ambasador FIFA 20 w Polsce, pojawi się w grze. Jasne, pojawił się, tyle tylko że nadal z twarzy przypomina randomowego zawodnika z niskiej klasy rozgrywkowej, a o jego cieszynce można co najwyżej pomarzyć. W tej kwestii pracę domową odrobiło jednak Konami, o czym przekonacie się już wkrótce, czytając recenzję Pro Evolution Soccer 2020 na gram.pl. Skoro już o PES-ie i licencjach mowa, to warto dodać, że w FIFA 20 Juventus FC jest dostępny pod nazwą Piemonte Calcio (z prawdziwymi, wiernie odwzorowanymi zawodnikami, ale bez strojów i herbów), bo prawa do umieszczenia tego klubu mają wyłącznie Azjaci.
Z powyższych akapitów wyłania się obraz gry dość nierównej. Mimo wszystko FIFA 20 to must have dla fanów poprzednich części oraz najlepsza odsłona całej serii, której do ideału jednak sporo brakuje. Niemniej i tak wszyscy miłośnicy wirtualnej piłki nożnej spędzą z nią wiele godzin, podczas których frajda z rozgrywki będzie przeplatała się z irytacją.