No ale przyznajcie, że Willa Ferella w roli islandczyka w średnim wieku, który realizuje swoje marzenie występu na Eurowizji, to się nie spodziewaliście.
No ale przyznajcie, że Willa Ferella w roli islandczyka w średnim wieku, który realizuje swoje marzenie występu na Eurowizji, to się nie spodziewaliście.
Eurowizja dla nas, Polaków i Europejczyków jest naturalnym elementem popkulturowego krajobrazu. Jednak dla Amerykanów to najwidoczniej egzotyka, która wpasowuje się w ogólną tendencję do romantyzowania i przekolorowywania Europy, wobec czego staje się wdzięcznym materiałem na podstawie którego można stworzyć lekką, baśniową i zwariowaną komedyjkę. W sumie, czemu by nie? Tylko co z tego wyjdzie?
Zarys fabuły Eurovision jest następujący: Lars Erickssong jest islandzkim mężczyzną w średnim wieku, wciąż żyjącym ze swoim ojcem, który o dziecka nie marzy o niczym innym, jak o występie (a w miarę możliwości zwycięstwie) w konkursie Eurowizji. Cel swój chce zrealizować wraz z przyjaciółką z dzieciństwa Sigrit Ericksdottir. Są umiarkowanie utalentowani, ale niezwykle uparci, wobec czego skutkiem dosyć komicznego zbiegu okoliczności, wreszcie kwalifikują się jako reprezentanci swojej ojczyzny. Od tego momentu zaczyna się walka nie tylko o uznanie publiczności, ale przede wszystkim o znalezienie swojej drogi w życiu. Okazuje się, że szukają jej nie tylko główni bohaterowie.
Trzeba uczciwie przyznać, że Eurowizja jest dosyć zabawna. I nie mówię tutaj tylko o faktycznym konkursie (kto pamięta jeszcze Verka Serdushka, który (która?) reprezentował Ukrainę w 2007 roku?), ale również o Eurovision Song Contest: Historia Zespołu Fire Saga. Komedia stoi dosyć absurdalnym humorem, który zresztą zalatuje mi odrobinę skandynawskim kinem. Dialogi są przyzwoite, ale całość stoi raczej doprowadzaniem wielu kwestii do absurdu, maksymalnie teatralnymi postaciami i samym kiczem nieodłącznie związanym z najpopularniejszym konkursem piosenki na świecie.
Wydaje mi się, że twórcy dosyć świadomie żartują sobie z amerykańskiego postrzegania Europy, jako krainy nieco baśniowej. Widać to nie tylko po nieco przegiętych sceneriach, tu warto wspomnieć, że za oceanem panuje mit, że wszyscy żyjemy w średniowiecznych zamkach, chatkach na wzgórzach, ewentualnie uroczych paryskich kamieniczkach, ale także elementach stricte scenariuszowych. To przefolkloryzowanie Europy objawia się kilkukrotnie, chociażby poprzez to że Sigrit zwraca się do elfów o pomoc.