Nowa wersja przygód Pana Kleksa na motywach powieści Jana Brzechwy zadebiutowała w kinach. Oceniamy, czy to film, który wychowa nowe pokolenia dzieci.
Kot nie zagrał na fujarce
Oryginalna Akademia Pana Kleksa z 1983 roku to dzisiaj świętość dla wielu ludzi z pokolenia obecnych 30. i 40. latków. Nie tylko za sprawą wysokobudżetowego, jak na tamte czasy, polskiego filmu fantasy skierowanego do młodszych widzów, ale również obowiązkowej lektury szkolnej, którą można było poznać za pomocą produkcji wyreżyserowanej przez Krzysztofa Gradowskiego. Po czterdziestu latach wersja z Piotrem Fronczewski w roli profesora Ambrożego Kleksa mocno się już zestarzała i ciężko byłoby przekonać kilkulatka, aby przesiedział przed ekranem ponad dwie i pół godziny. Ale czy naprawdę potrzebowaliśmy remake’u, który jedynie bazuje na książce Brzechwy, wybierając poszczególne motywy? Może i tak, ale na pewno nie w takiej formie, jaką zaproponował Maciej Kawulski. Nowa Akademia Pana Kleksa to żadna bajka, a istny koszmar, który nie chce się skończyć.
Zamieniony w ptaka książę Mateusz (Sebastian Stankiewicz) podróżuje po całym świecie, zapraszając do bajkowej akademii Pana Kleksa chłopców i dziewczynki. Jedną z nowych uczennic jest Ada Niezgódka (Antonina Litwiniak), która cierpi z powodu utraty ojca. Dziewczyna nie wierzy w magię, ale daje się przekonać, aby przeżyć przygodę swojego życia. Na miejscu zaprzyjaźnia się z tajemniczym Albertem (Konrad Repiński), wspólnie próbując przeżyć szalone lekcje psotnego Ambrożego Kleksa (Tomasz Kot), przy okazji odkrywając w swoje niezwykłe moce. Bajkowe życie uczniów akademii nie trwa jednak długo, gdy Wilkusy planują zaatakować szkołę, aby dokonać zemsty na Mateuszu, który wiele lat temu zabił ich przywódcę. Ada musi zebrać się na odwagę i powstrzymać zagrożenie, zanim jej przyjaciel straci życie.
Nowa Akademia Pana Kleksa ma niewiele wspólnego z oryginalnym filmem i powieścią Brzechwy. Kawulski wybrał jedynie poszczególne elementy, wokół których napisał swoją własną historię, znacząco odbiegając od materiału źródłowego. Jako że tym razem otrzymamy nie jeden, ale dwa filmy, całe bajkowe uniwersum zostało rozszerzone. Niestety nie w sposób, który można byłoby oczekiwać. Zamiast przygód głównych bohaterów w różnych krainach, w których mogliby uczyć się nowych zdolności, ale również czerpać cenne życiowe lekcje, ta historia skupia się przede wszystkim na ptaku Mateuszu i jego klątwie. W oryginalnej produkcji była to zdecydowanie najciekawsza i najbardziej pamiętna historia, która nie potrzebowała większych zmian i rozszerzeń. Niestety w nowej wersji gubi się nie tylko morał tej opowieści, ale przede wszystkim cierpią na tym pozostałe elementy.
Najbardziej sam Pan Kleks, który staje się irytującym, nieznośnym tłem. Chociaż Tomasz Kot robi co może, aby uratować tę rolę, to u samych podstaw jest to postać antypatyczna, zbyt szalona i infantylna, pozbawiona ciepła, uroku i profesorskiego charakteru, którego nie brakowało w wersji Piotra Fronczewskiego. Nowy Kleks bardziej przypomina Piotrusia Pana, który fizycznie dorósł, ale mentalnie wciąż pozostał tym samym dzieckiem. Jest to o tyle kłopotliwa postać, że w walce z Wilkusami zupełnie się nie liczy, w żaden sposób nie potrafiąc obronić swojej akademii i uczniów. Chociaż wcześniej uczy ich różnych magicznych zdolności, w tym urzeczywistniania marzeń, to koniec końców okazuje się bezbronny i zlękniony, szybko wpadając w pułapkę przeciwnika.
Miejska dżungla
Akademia Pana Kleksa ma wiele problemów, ale największym z nich jest scenariuszowy chaos, w którym zabrakło ciągu przyczynowo-skutkowego między poszczególnymi scenami. Kawulski pozostaje wierny swojemu stylowi z serii Jak zostałem gangsterem, więc otrzymujemy film złożony z niemal samych scen wyglądających, jakby były wyjęte wprost z jakiegoś teledysku lub reklamy. Ten upór przybliżania polskiego kina do hollywoodzkiego staje się już nieznośny, tym bardziej gdy nie ma się ani talentu, ani umiejętności, a już tym bardziej budżetu, żeby takie kino tworzyć. Najmocniej widać to podczas ataku Wilkusów (którzy wyglądają jak skrzyżowanie Nilfgaardczyków z serialowego Wiedźmina z Uruk-hai z Władcy Pierścieni) na akademię, gdzie marsz wilków w oryginale do dzisiaj wymieniany jest wśród widzów u boku Buki z Miminków jako jeden z najbardziej przerażających elementów filmów i seriali oglądanych w dzieciństwie. Tu nie dostajemy żadnej sceny, która warta byłaby nawet przedyskutowania, a o zapamiętaniu jej na dłużej tym bardziej nie ma żadnej mowy.
GramTV przedstawia:
Jeżeli gdziekolwiek szukać plusów w Akademii Pana Kleksa, to wśród wizualnej strony, ale tylko w niektórych scenach. Niestety dobry efekt psuje kiepskie CGI, szczególnie Mateusza w jego ptasiej formie, gdzie wyraźnie widać, że Kawulski i reszta ekipy rzucili się z motyką na słońce i lepiej byłoby zrobić mniejszy film z lepiej wykorzystanym budżetem, niż na siłę próbować tworzyć polski blockbuster z prawdziwego zdarzenia. Mimo to sceny we wnętrzach samej tytułowej akademii bywają całkiem niezłe, jak również niektóre panoramy, gdzie skalą, rozmachem i obraną estetyką mogą się podobać.
Drugim z atutów jest niezła Antonina Litwiniak w głównej roli. Korzystnie wypada na tle całej reszty, co najwyżej przeciętnej obsady, a w szczególności kiepskiego Kleksa i reszty dziecięcej obsady, którzy tworzą bezpłciowe postacie, o których zapomina się zaraz po tym, jak znikną z ekranu. Chociaż obsadzenie Piotra Fronczewskiego w filmie jest zwykłym skokiem na nostalgię, to dobrze było jeszcze raz zobaczyć tego aktora, nawet jeżeli już nie jako Ambrożego Kleksa.
Jedno trzeba oddać twórcom, że nikogo nie oszukują i na początku filmu otrzymujemy planszę, że nowa Akademia Pana Kleksa nie jest ekranizacją powieści Jana Brzechwy, ale jedynie oparta na jej motywach. Szkoda jednak, że Kawulski i jego ekipa przeforsowali własne pomysły, całkowicie gubiąc to, co w Panu Kleksie było najważniejsze. Dostaliśmy więc generyczny film fantasy dla najmłodszych ze słabymi żartami, niezrozumiałymi błędami logicznymi, niepotrzebnymi głupotkami, które łatwo można było uniknąć i nieciekawymi, a często irytującymi postaciami. Zmarnowany potencjał i okazja na przywrócenie w odświeżonej wersji bajki, która zachwycała kolejne pokolenia. To zdecydowanie nie moja bajka.
3,0
Akademia Pana Kleksa jest tylko jedna i nie dajmy się zwieść, że jest inaczej.
Plusy
Kilka scen może wizualnie się podobać, szczególnie we wnętrzach akademii
Antonina Litwiniak jest całkiem niezła w głównej roli
Minusy
Chaotyczna, pozbawiona sensu historia
Zmarginalizowana rola Pana Kleksa
Teledyskowo-reklamowa forma bez spójności między scenami
Nie dało się obsadzić Fronczewskiego w głównej roli i zrobić całości lepiej? ;/
Z tego, co się orientuję, to p. Fronczewski jest ogólnie osobą bardzo schorowaną.
beetleman1234
Gramowicz
08/01/2024 15:55
No i namówił. Taki trashfire aż trzeba zobaczyć.
izka
Gość
08/01/2024 05:23
Potwierdzam że film słaby. Jedynie efekty wizualne robią efekt. A rola Kota porażka. Dla dzieci może i ok ale Ci co pamiętają starą wersję będą zawiedzeni