Cobra Kai - recenzja 6. sezonu. Bez litości

Jakub Piwoński
2025/02/17 17:00
1
1

Dobiegła końca przygoda z serialem Cobra Kai, będącym spin-offem popularnej serii Karate Kid. Czy szósty sezon jest równie satysfakcjonujący co poprzednie?

Popkultura jest nieprzewidywalna. Jedne twory się sprawdzają, inne giną w otchłani zapomnienia. Cobra Kai jest zdecydowanie tym udanym strzałem. Była to jednak produkcja, która z początku stanowiła eksperyment, bez większych szans na powodzenie. Na papierze koncept Cobra Kai wydawał się ryzykowny – powrót do starych bohaterów Karate Kid i ponowna konfrontacja. Ile to już razy przerabialiśmy podobny motyw? W tym przypadku nadano im jednak solidną motywację, dlatego się udało. Ten spin-off nie przepadł, a wręcz zrównał się z kultem oryginału.

To jednak koniec. Szósty sezon zamyka tę historię, przynajmniej do czasu premiery Karate Kid: Legends. Pora na podsumowanie, choć najpierw przypomnijmy sobie, jak to wszystko się rozwijało.

Serial Cobra Kai zadebiutował 2 maja 2018 roku jako produkcja platformy YouTube Red (później YouTube Premium). Był to pomysł na kontynuację kultowego filmu Karate Kid z lat 80., który pokazywał dalsze losy Johnny’ego Lawrence’a (William Zabka) i Daniela LaRusso (Ralph Macchio), ale tym razem z perspektywy Johnny’ego. Pierwszy sezon odniósł sukces wśród widzów, zbierając pozytywne recenzje i zdobywając dużą popularność, choć platforma nie miała tak szerokiego zasięgu jak konkurencyjne serwisy streamingowe.

Cobra Kai
Cobra Kai

Historia fenomenu

Drugi sezon również został wyprodukowany przez YouTube, ale w 2020 roku serwis zrezygnował z finansowania seriali fabularnych, co doprowadziło do sprzedaży praw do Cobra Kai platformie Netflix. W tym samym roku Netflix dodał dwa pierwsze sezony do swojej biblioteki, a rok później wyprodukował trzeci. Cobra Kai eksplodowała – stał się jednym z najchętniej oglądanych seriali platformy.

Cobra Kai miało swoje lepsze i gorsze strony. Serial wyrastał z czegoś stricte fanowskiego, nieco zamkniętego, budowanego na nostalgii do kultowej serii Karate Kid. Jednak z czasem wyszedł poza te ramy, choć zrobił to w sposób dość zaskakujący – twórcy bez skrępowania sięgali po narracyjne techniki oper mydlanych, filmów coming of age dedykowanych nastolatkom, nadając historii przesadnie patetyczną i ckliwą tonację. Innym razem szli w przesadny kicz lub wręcz w jawny absurd.

Najlepszym przykładem tej skrajności są sceny z szóstego sezonu, w których treningi prowadzone są przy udziale sztucznej inteligencji. Same walki także pozostawiają wiele do życzenia, bo niewiele mają wspólnego z karate, za to skupiały się na widowiskowej wirtuozerii. Cobra Kai to kicz. Cobra Kai to telenowela. Cobra Kai to w końcu prowokacja – efekciarskie walki to jedno, ale doszło nawet do efekciarskiego stosowania deepfake'ów. Czasem wprawiało mnie o zawrót głowy. A jednak, co bodaj najbardziej zaskakujące, pomimo wszystkich kuriozalnych wad, serial wychodzi z tego starcia obronną ręką.

Cobra Kai
Cobra Kai

Liczy się balans

Dlaczego? Bo ma bohaterów, którzy obchodzą. Bo ma emocje, które działają. Poważnie, czasem to wystarczy do sukcesu. Twórcy serialu obrali na tę walkę bardzo prosty, acz skuteczny pomysł. Jest tu kilka finezyjnych ruchów, ale zwykle trafiają one w powietrze. Do celu docierały raczej zwykle te proste i mocne uderzenia. Za to im chwała, że po mistrzowsku tę historię poprowadzili do iście wzruszającego finału (tak, przyznaje, mi też się łezka w oku zakręciła).

GramTV przedstawia:

Cobra Kai to historia walki, ale walki niezwykłej – bo z samym sobą. Lawrence przegrał, co doskonale pamiętamy z Karate Kid. Ale życie daje mu nową szansę na odkupienie. Zakłada szkołę, ustala zasady, przelewa w swoich naukach wszystko to, czego się nauczył, oddając w tym sporo gniewu, ale też pragnąc nadać życiu sens. Początkowo ta metoda, choć u podstaw szczera, dokłada tylko bohaterowi kolejnych kłód pod nogi. Dopiero po tym, jak między nim a Danielem LaRusso nastaje pokój, zaczyna się nowa droga. Jedną z największych zalet szóstego sezonu (który, przypomnijmy, dostarczany był partiami, od lata ubiegłego roku), jest to, że wszystkie interesujące nas wątki znajdują tu satysfakcjonujące rozwiązanie. Zdradzać nie będę, ale mam wrażenie, że dawno już nie widziałem przypadku tak dobrego zatoczenia fabularnego koła. Ręce same składają się oklasków.

Co ciekawe, tej energii jest tu tyle, że spokojnie starczyłoby jeszcze na kolejny sezon. Wszak antagoniści schodzą ze sceny (i to jeszcze jak efektownie), ale jednocześnie pojawia się nowy, niezwykle charyzmatyczny przeciwnik. Sensei Wolf, grany przez znanego z Mortal Kombat Lewisa Tana, ma w sobie coś intrygującego, nadającego się do rozwinięcia. Ale może i dobrze, że udało się postawić kropkę. Cobra Kai pod tym względem jawi się jako produkcja bardzo przemyślana. Wbrew scenariuszowym głupotom i narracyjnym zapychaczom jestem przekonany, że twórcy od samego początku mieli w głowach dokładnie taki styl zakończenia – martwili się tylko tym, w jaki sposób do niego doprowadzą, jakie dramaty po drodze wystąpią i czy zdołają podtrzymać nasze zainteresowanie. Udało się.

Cobra Kai
Cobra Kai

Historia odkupienia

Jeśli mieliście okazję ćwiczyć sztuki walki, z pewnością będzie wam łatwiej uchwycić istotę tego serialu. Podczas wykonywania poszczególnych ruchów, uczenia się konkretnych technik, nierzadko można odnieść wrażenie, że wszystko to na nic w obliczu mierzenia się z przeciwnikiem, którego planu nigdy przewidzieć się nie da. Schematy, na których oparto sztuki walki, zabijają spontaniczność. Ale mają jedną przewagę – dyscyplinują i stymulują pamięć mięśniową. Kluczem jest zatem umiejętność adaptacji, elastyczność i gotowość do zadania ciosu, bez względu na okoliczności. Wyłączenie myślenie i zaufanie ciału. Jaką drogę wybrać? Okazuje się, że ani agresja, ani przesadny spokój, usypiający czujność, nie są gotowym rozwiązaniem. Tylko droga pośrednia zapewnia właściwy balans – i to o nim opowiada ten serial.

Cobra Kai to osobliwa lekcja pokory. Stanowi wyzwanie dla krytyka. Ma wady, ale ostatecznie nie mają one większego znaczenia. Nie warto rozkładać tego serialu na czynniki pierwsze, tak jak nie warto analizować poszczególnych technik ruchu. To żywioł, któremu po prostu trzeba się poddać. Serial zbudowany na przejmujących losach postaci jest do samego końca angażujący emocjonalnie. Trudno oprzeć się jego nieskrępowanej, szczerej aurze, która, płynąc na nostalgii, daje sporo świeżości i wyzwala mnóstwo satysfakcji. To wciąga i… nie ma dla nas litości.

7,5
Cobra Kai to wyzwanie dla krytyka, bo serial ma wady i to ewidentne. Ale... co z tego? Serial wciąż działa, wciąga i obchodzi. I kopie tyłki.
Plusy
  • Wątki docierają do wyjątkowo satysfakcjonującego finału
  • William Zabka to żaden aktor, ale to na pewno jego rola życia. Brawo
  • Ciągłe zwroty akcji, cliffhangery, a jednak, do samego końca udało się utrzymać napięcie
  • Nic tylko czekać na Karate Kid: Legends, premiera jeszcze w tym roku
  • Wciąż dużo pozytywnej chemii zachodzącej między postaciami
Minusy
  • Sceny walk wyglądają nieco kuriozalnie, nie mają wiele wspólnego z karate. Ale... czego się nie robi dla magii kina
  • Serial momentami niepokojąco skręca w absurd, jak w scenie z wykorzystaniem sztucznej inteligencji
  • Rayna Vallandingham to kozak i nie wybaczę twórcom, że wybito jej zęby
Komentarze
1
wolff01
Gramowicz
18/02/2025 09:19

Nie oglądałem ale słyszałem dużo dobrych opinii. Wygląda więc że to jeden z niewielu przykładów naprawdę udanej "reaktywacji" franczyzy - od początku do końca - mimo kilku sezonów (a Netflix umi "zabić" wiele serii kolejnymi sezonami, więc to wyjątek). Na horyzoncie jeszcze kolejny film z serii, z Jackie Chanem, i chyba to nawet powiązane... ciekawe czy będzie udane.