Ale walki bywają ciekawe i grywalne też jakoś jest.
Od razu zaznaczę, że pewnie jestem trochę uprzedzony, bo dla mnie gry LEGO zaczęły się kończyć w chwili, gdy ich bohaterowie zaczęli mówić. Pomijam już fakt, że coraz trudniej było tam o coś nowego i świeżego, a rozgrywka zaczęła być, niezależnie od settingu, coraz bardziej powtarzalna. Wciąż jednak były to jedne z najlepszych kanapowych kooperacji do weekendowego odstresowania się, a Traveller's Tales potrafili zazwyczaj trafić w czułe punkty fanów “kowerowanej” marki. Więc człowiek niby nosem coraz bardziej kręcił, ale wciąż się nieźle bawił.
Tym razem na tapet trafiła seria Horizon, a za grę LEGO odpowiada nikt inny, jak Guerilla Games. I niemal od samego początku czuje się, że nie jest to typowa gra LEGO, do jakich przywykliśmy. Podczas testów miałem okazję przejść kilka pierwszych poziomów, grając zarówno samodzielnie, jak i w kooperacji. Mogę więc powiedzieć, że pewne pojęcie o charakterze rozgrywki w LEGO Horizon Adventures już mam.
Przede wszystkim albo ominąłem zbyt wiele gier z serii LEGO, albo w tej jest wybitnie dużo walki. W zasadzie od pewnego momentu, niemal co chwilę trafiałem na kolejnych przeciwników. Ewidentnie też dzieje się to kosztem eksploracji i zagadek. Pamiętam jeszcze te proste, ale wymagające zmiany postaci i używania różnych umiejętności zagadki ze starych legowych Star Warsów, czy nawet Piratów z Karaibów. A tutaj? Na tych kilku pierwszych poziomach była jedna, która polegała na tym, żeby wykminić czym w co rzucić, żeby inne się otworzyło. Nawet interakcja z otoczeniem jest bardzo minimalna, jakoś tak mało co daje się rozbić.
Wróćmy jednak do walki. Tej było moim zdaniem zdecydowanie za dużo, ale przynajmniej była ciekawa. Naprawdę, nigdy nie spodziewałbym się po grze LEGO tego, że zaskoczy mnie pozytywnie systemem walki. Po pierwsze walczymy wyłącznie bronią zasięgową, po drugie mamy system skradania się (!), po trzecie wykorzystujemy w walce elementy otoczenia, jak ogniska, a po czwarte mechaniczni przeciwnicy mają rozmaite słabe punkty. A na dokładkę nawet zwykłych bolków trudno zabić jednym strzałem.
Wszystko to razem (pomijając leczące drzewka, których jest czasem za dużo) sprawia, że walki bywają nawet ekscytujące. Czego w życiu nie spodziewałbym się po grze z tej serii. Wszystko jest oczywiście po legowemu bardzo umowne, ale wymaga odrobiny taktycznego myślenia, premiuje podkradanie się do przeciwników w plastikowych krzakach, czy podpalanie ich strzałami przez ognisko. No i będą bossowie na końcu każdego rozdziału, pierwsza pewnie żyrafka, ale tego hands-on już nie obejmował. A szkoda.
Oczywiście, co ostatnio jest standardem, mamy swoją bazę - tym razem oczywiście wioskę - którą rozbudowujemy, odblokowując nowe budynki złotymi klockami. Zwykłą “walutą” zapłacimy natomiast za różnorodne bajery kosmetyczne. W LEGO Horizon Adventures mamy również prosty system awansu na kolejne poziomy i związanego z tym rozwoju umiejętności i cech postaci. Mamy też do swojej dyspozycji różne zużywalne akcesoria, jak odrzutowe buty, wprowadzająca chaos na polu walki budka z hot-dogami, czy atak obszarowy łukiem.
Fabularnie rozgrywka jest - co nie powinno dziwić - przerysowaną wersją elementów historii z oryginalnych gier Horizon. Żarty czasami potrafią być zabawne i dla starych koni, choć ewidentnie całość skierowana jest raczej do bardzo młodych odbiorców. Jest to też przy okazji jedna z najlepiej wyglądających gier LEGO, zwłaszcza oświetlenie i odbicia światła wyglądają bardzo efektownie i nadają mapom niezłego klimatu.
Przez cały czas gry miałem mieszane uczucia. Z jednej strony walczyło się naprawdę nieźle, taktyczne rozkminianie dawało satysfakcję, z drugiej niewiele więcej rzeczy było tutaj jakkolwiek ekscytującymi. Eksploracja była bardzo prosta, zagadek praktycznie brak, a pozbawiona rozdzielonego ekranu kooperacja przyjemna, ale nic nie wnosząca do rozgrywki. To takie LEGO, które troszkę zdaje się udawać LEGO, a tak naprawdę bliżej mu do prostego “action RPG” z elementami platformówki. Jak dla mnie za tutaj dużo walki, a za mało przygody.