Szpieg, który mnie kochał
Najnowszy film o Jamesie Bondzie przeszedł przez produkcyjne piekiełko. Początkowo nie było wiadomo, czy Daniel Craig powróci do swojej ikonicznej roli w jeszcze jednym, finałowym odcinku o przygodach Agenta 007. Gdy wizja pożegnania się z Jamesem Bondem oraz czek opiewający na siedmiocyfrową kwotę przekonał go do jeszcze jednego filmu, na przeszkodzie stanęła pandemia, która wykluczyła premierę Nie czas umierać na prawie dwa lata. Przez ten czas wytwórnia MGM każdego miesiąca traciła ogromne pieniądze przez trzymanie obrazu w szufladzie, a sponsorzy niecierpliwi się, że ich produkty pojawiające się w filmie straciły na swojej aktualności. Ale wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany moment i po sześciu latach James Bond powrócił na wielki ekran. I co najważniejsze, jest to bardzo udany comeback.James Bond (Daniel Craig) wraz ze swoją ukochaną Madeleine Swann (Lea Seydoux) spędzają szczęśliwe chwile z dala od wybuchowej akcji, pościgów i ratowania świata. Ale emerytura najlepszego agenta w historii MI6 nie może trwać wiecznie. Przeszłość obu kochanków upomni się w najmniej spodziewanym momencie. Zmusza to Bonda do powrócenia na służbę w jeszcze jednej, ostatniej misji. Tym razem zadanie będzie niezwykle trudne, bo po uporaniu się ze Spectre, James Bond musi stawić czoła tajemniczemu Safinowi (Rami Malek), który wykrada śmiertelnie niebezpieczną broń biologiczną, zdolną do błyskawicznej likwidacji zarówno pojedynczych jednostek, jak i całych grup konkretnych osób. Na szczęście Bond nie będzie osamotniony i pomoże mu nowa agentka 007 (Lashana Lynch) oraz duet Q (Ben Whishaw) i Eve Moneypenny (Naomie Harris). W ostatecznej rozgrywce ważą się losy nie tylko całego świata, ale również dziedzictwa Jamesa Bonda.
Filmy o Jamesie Bondzie mają szczęście do sekwencji otwierających. W Spectre otrzymaliśmy niezwykle widowiskową i genialnie nakręconą scenę parady w Meksyku, która okazała się najlepszym elementem poprzedniego Bonda. Tradycji nie łamie Nie czas umierać, który rozpoczyna się niczym rasowy horror. Samotny mężczyzna w przerażającej, porcelanowej masce z karabinem zawieszonym na ramieniu podąża przez las w stronę odizolowanej chatki. Nie trzeba być agentem brytyjskiego wywiadu, aby wiedzieć, że wkrótce padnie pierwsza z wielu symfonii strzałów, jakie zaoferuje nam film. Mocna i niezwykle intrygująca scena pozwala poznać nam tragiczną historię Madeleine Swann, która bezpośrednio powiązana jest z wydarzeniami z poprzedniej produkcji o Bondzie. Jeżeli nie polubiliście tej bohaterki w Spectre, to mam złą wiadomość, bo wokół jej osoby utkano niemal cały osobisty wątek głównego bohatera.
James Bond zasługuje na spokojną emeryturę. Zresztą w jednym z dialogów sam twierdzi, że nie musi się śpieszyć, gdyż teraz ma przed sobą całe życie. Jego słowa szybko zostają zweryfikowane przez polujących na niego agentów Spectre, którzy nie cofną się przed niczym, aby pomścić swojego szefa, obecnie odsiadującego wyrok w najpilniej strzeżonym więzieniu w Wielkiej Brytanii. Nieoczekiwanie na planszy pojawia się trzeci gracz, a pośrodku tego wszystkiego znajduje się Bond oraz niewygodna przeszłość Madeleine. Nie dla Jamesa ciepłe kapcie, wygodny fotel i szklaneczka szkockiej, chociaż pomimo wciąż sporej krzepy i nie najgorszego refleksu, właśnie o takim życiu marzy były Agent 007.Twórcy poświęcają sporo czasu, aby pokazać, jak bardzo Bond zmęczony jest swoją długą karierą, która zafundowała jego ciału, ale również i duszy masę jeszcze świeżych blizn. W Nie czas umierać ikoniczny bohater przestaje być figurą, którą przez dziesięciolecia odgrywali kolejni aktorzy, ale zgodnie z duchem czasu, staje się przysłowiową postacią z krwi i kości. Nie brakuje w nim uczuć, emocji i dylematów, które wzbogacają bohatera granego przez Daniela Craiga. To nie jest już ten sam nieustraszony i waleczny agent Jej Królewskiej Mości, który pozostawia emocje z daleka od swojego umysłu w momencie zwolnienia kurka broni. Również James Bond potrzebuje miłości, co staje się jego większą słabością niż coraz mniej wydajny organizm.