The Chant zdecydowanie nie będzie horrorem roku, ale w debiutancką produkcję studia Brass Token i tak warto zagrać choćby z jednego powodu.
Co zagrało w The Chant?
Wracając jednak do naszej protagonistki i przechodząc do zalet The Chant muszę zacząć od tego, że kobieta opisana jest trzema podstawowymi statystykami - umysł, ciało i dusza. Pierwsza odpowiada za kondycję psychiczną, druga to odpowiednik punktów życia, a trzecią śmiało można porównać z maną. Oznacza to, że w trakcie rozgrywki bohaterka może postradać zmysły (czasem się przed tym obroni, ale jeśli wyczerpiemy punkty umysłu, to nie będziemy w stanie wyprowadzać żadnych ciosów, możemy próbować jedynie uciec przed wrogami) poprzez przebywanie w ciemności czy też trafiając na różnego rodzaju monstra, które zrobią wszystko, by ją obezwładnić, a następnie po prostu zabić. Śmierć możliwa jest także po utracie wszystkich punktów ciała, z kolei dusza sprawia, że nie możemy korzystać z dodatkowych umiejętności pozwalających chociażby na chwilowe spowolnienie wroga.
W związku z powyższym podczas eksplorowania lokacji i w trakcie starć z przeciwnikami trzeba nie tylko kolekcjonować przedmioty regenerujące punkty umysłu, ciała i duszy, ale regularnie monitorować ich poziom. Przykładowo wchodząc na arenę z wrogami (niektóre walki są obowiązkowe, w trakcie innych można - jak już wspomniałem - uciec) z minimalną liczbą punktów umysłu warto sięgnąć po gorszą broń, która będzie jednak uzupełniać nam wspomnianą statystykę, tym samym zwiększając nasze szanse na to, że kondycja psychiczna bohaterki utrzyma się na odpowiednim poziomie i zwyczajnie będziemy mogli walczyć. Inny rodzaj broń potrzebny będzie nam podczas starć z rojem owadów, inny natomiast z bestiami czy też humanoidalnymi stworami.
The Chant na normalnym poziomie trudności wymaga zatem kombinowania. Zapomnijcie o mashowaniu jednego przycisku. Trzeba trochę pomyśleć, zrobić unik w odpowiednim momencie, a także niekiedy podjąć decyzję, czy lepiej walczyć, czy też właśnie uciec. Niekiedy decydując się na ten ostatni krok można znaleźć jakieś ukryte pomieszczenie wypełnione surowcami do craftingu, w efekcie czego szybko stworzymy kolejne bronie, bo te z czasem ulegają zniszczeniu.
GramTV przedstawia:
Co ciekawe, w The Chant zaimplementowano także nieinwazyjny, ale obowiązkowy i przydatny system rozwoju postaci. Zbieranie różnorakich przedmiotów sprawia, że wraz z postępami w kampanii możemy nie tylko zwiększyć liczbę bazowych punktów umysłu, ciała i duszy, ale także sprawić, że bohaterka będzie na przykład otrzymywała mniej obrażeń od wrogów i stanie się bardziej wytrzymała psychicznie.
The Chant to również przywołane wcześniej łamigłówki. Nie należą one do szczególnie skomplikowanych, zwłaszcza że poszczególne zagadki natury logicznej obecne w grze nie oferują niczego odkrywczego. A to musimy znaleźć klucze, by wejść do pokoju i odblokować kolejny fragment lokacji. Innym razem trzeba we właściwy sposób ustawić wiązki światła. Kolejnym razem należy połączyć ze sobą kilka fragmentów przedmiotu, który stanie się przepustką do następnego obszaru. W późniejszej fazie gry tworzymy natomiast specjalną miksturę do rozpuszczania roślin. Oczywiście również po to, by móc iść dalej, odkrywając następną miejscówkę.
Różnorodność? I tak, i nie...
Wydawać by się mogło, że w The Chant umieszczono naprawdę różnorodne lokacje, ale w istocie nieustannie poruszamy się w okolicy głównego obozu, trafiając do zlokalizowanej nieopodal kopalni, odwiedzając latarnię morską czy też eksplorując pobliski las. Wszystkie tereny są ze sobą połączone, więc miłośnicy skrótów w postaci otwierania drzwi z drugiej strony czy też opuszczania drabiny poczują się jak w domu. Nie da się w grze zgubić, nawet pomimo tego że autorzy nie zawarli w niej znaczników misji. Czasem owszem, pobłądzimy po niektórych lokacjach przez dłuższą chwilę, ale to naturalne w przypadku tego typu produkcji.
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.
Dziękuję, nie skorzystam. Czyli podobnie jak z filmem "Siedlisko zła". Klimat jest, ale całość siada przez źle napisane postacie. Można odnieść wrażenie, że pisała je feministyczna lesbijka nienawidząca mężczyzn.