Czy Robin Hood pokonałby mitologiczną Meduzę? Sindbad czy Król Artur – kto lepiej włada mieczem? Jeżeli chcecie się przekonać, musicie sięgnąć po znakomitą grę planszową Unmatched.
Czy Robin Hood pokonałby mitologiczną Meduzę? Sindbad czy Król Artur – kto lepiej włada mieczem? Jeżeli chcecie się przekonać, musicie sięgnąć po znakomitą grę planszową Unmatched.
Starcia bohaterów z kompletnie oderwanych od siebie uniwersów to nic nowego w świecie gier wideo. W Super Smash Bros. Snake z Metal Gear Solid może skopać tyłek Pikachu (albo na odwrót), a ładnych parę lat temu mistrz Yoda pokazał wojownikom Soul Calibur, jak się włada mieczem w odległej galaktyce. Na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio nawet Mario rzucił wyzwanie Sonicowi, a w PlayStation All-Stars Battle Royale można dać łupnia Big Daddy'emu z Bioshocka, wcielając się w Kratosa czy Nathana Drake'a.
Pojedynkowe crossovery to świetna sprawa, o czym doskonale wiedzą też twórcy planszówek. Szczególnie ci odpowiedzialni za system Unmatched, który po miesiącach oczekiwań wreszcie zawitał na polskie stoły w rodzimym wydaniu.
Do boju, Polsko!
Unmatched to nazwa systemu, bo nie można tu mówić stricte o serii gier, który zadebiutował na zachodzie w 2019 roku. Polskie wydanie to efekt pracy Ogry Games, którzy na pierwszy ogień wypuścili dwa pudełka z logiem Unmatched, czyli Unmatched: Bitwa Legend część 1 i Unmatched: Robin Hood vs Wielka Stopa. I teraz pierwsza sprawa: każdą z tych gier można traktować jak niezależną produkcję, a jednocześnie są one w pełni kompatybilne i wręcz stworzone do mieszania ich zawartości.
Unmatched: Bitwa legend część 1 zawiera dwustronną planszę, cztery figurki bohaterów, dedykowane talie kart, żetony pomocników i liczniki punktów życia. To wystarczy do rozgrywania emocjonujących pojedynków 1 na 1 i drużynowych 2 na 2. Unmatched: Robin Hood vs Wielka Stopa jest tańszym i mniejszym wariantem, bo zawiera tylko dwie tytułowe postacie (plansza, karty i cała reszta potrzebna do grania też oczywiście się tam znajdują). Oryginalny wydawca zdążył już wypuścić szereg kolejnych zestawów z takimi legendami jak Sherlock Holmes, Dracula, Bruce Lee, raptory z Parku Jurajskiego czy bohaterowie serialu Buffy: Postrach wampirów. Wkrótce do świata Unmatched mają też dołączyć herosi Marvela. Na początek w USA, ale polski wydawca nie ukrywa, że zamierza rozwijać tę linię i należy się spodziewać kolejnych pudełek z polskim tłumaczeniem.
Niniejsza recenzja dotyczy Unmatched: Bitwa legend część 1, choć główne założenia i ocenę jakości wykonania można odnieść do pudełka z Robin Hoodem i Wielką Stopą.
Otwierając pudełko polskiego wydania Unmatched, oczom ukazuje się pięknie podzielona i rozmieszczona zawartość. To nie jest gra FFG, gdzie bez dokupionego insertu plastikowi mieszkańcy walają się po swoim kartonowym domu, a wszystkie karty trzeba popakować do woreczków strunowych. Dzięki temu, że Unmatched to stosunkowo niewielka, jeśli chodzi o liczbę komponentów, gra, w pudełku znalazła się idealna, szyta na miarę wypraska. Każda figurka, talia, żeton itp. ma swoje miejsce, nic się nie przesuwa. Mała rzecz, a cieszy i zasługuje na akapit pochwały.
Porządek w pudełku jest miły dla oka, a przede wszystkim usprawnia przygotowanie rozgrywki. W przypadku Unmatched jest ono banalnie proste: wybieramy, po której stronie planszy chcemy gra, rozstawiamy figurki i żetony pomocników na wyznaczonych miejscach, tasujemy talie i dobieramy po pięć kart na rękę, ustawiamy punkty życia i… FIGHT!
Unmatched: Bitwa legend część 1 to pojedynkowa gra karciana, która korzysta z prostej planszy i ładnych figurek, choć ich wygląd ma jedynie walor estetyczny. To znaczy, że w grze można by po prostu przesuwać pionki, ale nie oszukujmy się: każdy nerd woli mieć ładną figurkę do pomalowania, a nie drewnianego mepla.
Tutaj jedna uwaga i łyżeczka dziegciu, choć wiem, że nie każdy tak to odbierze. Zwykle figurki w grach znajdują się w stanie "surowym". Czyli jako jednolity szary plastik wymagający nałożenia podkładu, jeżeli chcemy się bawić w mniej lub bardziej szczegółowe malowanie. W Unmatched figurki mają odczepiane kolorowe "podstawki", by łatwo było je rozróżnić na planszy. Od nowości są szare i standardowo bez podkładu, ale za to producent chlapnął je, czy raczej zanurzył w czarnym washu. Dla tych, którzy nie malują figurek: wash to rzadka farbka, która po nałożeniu na plastik wypełnia szczeliny, zagłębienia, nadając efekt "cieniowania" i "głębi". Każdy początkujący malarz uwielbia wash, bo w prosty sposób można nim osiągnąć przyjemny dla oka efekt.
W przypadku Unmatched nikt w Chinach raczej nie malował tych figurek ręcznie – i to widać. "Cieniowanie" szarych plastików jest bardzo niedokładne, gdzieniegdzie wlało się więcej farby, a w innym miejscu prawie jej nie ma. Na przykład moja Alicja wyglądała pierwotnie, jakby miała podbite jedno oko. Ale już Artur wyglądał o wiele lepiej z tym fabrycznym washem niż zwykły szary plastik. Jak wspomniałem – niedokładne "cieniowanie" figurek to drobiazg, który nie ma żadnego znaczenia, jeżeli i tak będziemy je chcieli malować po swojemu. Ale komuś może się trafić niechlujnie pochlapana figurka, więc warto mieć to na uwadze.
W pudełku Bitwa legend część 1 znajdują się cztery figurki postaci: Sindbad, Król Artur, Alicja (ta z Krainy Czarów) i mitologiczna Meduza. Każda z nich ma też towarzysza/y, których reprezentują kolorowe żetony z nadrukowanym wizerunkiem. Czy figurki towarzyszy byłyby lepsze? Wbrew temu, co napisałem powyżej o pionkach – raczej nie. Rozmieszczenie żetonów obok figurek sprawia, że wszystko jest przejrzyste i czytelne. Sama rozgrywka jest szybka i po kilku pojedynkach nikt się nie będzie skupiał na podziwianiu plastikowych jednostek, dumnie kroczących po okrągłych polach. Albo tchórzliwie uciekających przed ostrzem wroga.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!