Spore - recenzja
O Spore mówiło się sporo. Każdy miał wobec najnowszego tytułu Willa Wrighta spore oczekiwania. Składano sporo obietnic, w których pokładano sporo nadziei. Spore miał wywołać spore zamieszanie. Wszędzie słychać było tylko odmianę Spore przez wszystkie przypadki. A co wyszło z tego wszystkiego?
Will Wright już niejednokrotnie pokazał, że ma głowę pełną pomysłów. I to takich, które na pierwszy rzut oka mogłyby się wydawać komuś kompletnie absurdalne. Bo kto na początku myślał, że symulacja życia, lub też wirtualna zabawa w dom lalek, jak kto woli, może okazać się tak popularna? Co tam popularna, wręcz już kultowa – miliony ludzi na świecie nie potrafią sobie wyobrazić życia bez niej. The Sims po dzień dzisiejszy pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawalnych gier przeznaczonych na komputery osobiste pomimo tego, że ma tyluż zwolenników, co zatwardziałych przeciwników. Jednak w głowie geniusza ze studia Maxis już od dłuższego czasu krążyły myśli, by stworzyć coś większego. Coś, co nie zamyka się wyłącznie w czterech ścianach i okolicy, lecz co pozwoli pokierować losami nowo narodzonego życia, począwszy od fazy jednokomórkowca, na podboju kosmosu kończąc. Tak oto powstał Spore. Tytuł budzący chyba jeszcze bardziej skrajne emocje niż dotychczasowe dzieło życia Wrighta – The Sims.