Sądziłem, że temat Mass Effect 3 wraz z jego premierą zostanie zamknięty raz a dobrze. Srodze się jednak pomyliłem, dlatego gra BioWare'u po raz drugi występuje w roli gry tygodnia.
Sądziłem, że temat Mass Effect 3 wraz z jego premierą zostanie zamknięty raz a dobrze. Srodze się jednak pomyliłem, dlatego gra BioWare'u po raz drugi występuje w roli gry tygodnia.
Uwielbiam gry, w których fabuła stoi na pierwszym miejscu. Innych (poza sportowymi i wyścigowymi) staram się wręcz unikać. A już w ogóle najlepiej, gdy otrzymuję opowieść liniową, z konkretnie nakreślonym scenariuszem, w którym nie za bardzo mam sposobność cokolwiek zmienić - wtedy buduje się najlepszy klimat, a opowieść może zaserwować najbardziej niespodziewane zwroty akcji. Jestem zwolennikiem takich rozwiązań również dlatego, że - ufając w zdolność producentów do opowiedzenia poruszającej historii z zaskakującym finałem - czekam z zapartym tchem na to, co podsuną mi pod nos ludzie odpowiedzialni za dany tytuł, godząc się ze wszystkim, co mi podali. Oczywiście towarzyszą temu przeróżne uczucia, rozczarowanie także, ale nigdy nie przyszło mi przez myśl, żeby - będąc aż do tego stopnia oburzonym zakończeniem jakiejś historii - domagać się od twórców jego zmiany.
Weźmy np. takich "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza. Najbardziej poruszającym dla mnie momentem całej powieści był (uwaga, idzie spoiler) ten przeokrutny sposób, w jaki Jurand ze Spychowa został potraktowany przez Zygfryda de Lowe i jego świtę. I trudno, że bez tego wydarzenia nie byłoby jednej z puent, zaserwowanych w dalszej części lektury. Ale wyobrażacie sobie, by wzburzony tłum protestował pod domem naszego noblisty z okrzykami: "Zwróćże waćpan Jurandowi wzrok, bo nie odejdziem choćby na krok"? Jasne, wówczas o społeczeństwie 2.0 nikt nie słyszał, a już sama wolność opinii, nie wspominając o sposobnościach jej wygłoszenia, była wartością ekskluzywną (pomijając fakt, że pod koniec XIX stulecia nasi przodkowie mieli inne problemy niż niezgadzanie się z jakimś wątkiem w danym dziele literackim). Nie w tym jednak rzecz - jeśli decydujemy się na zakup jakiegoś dzieła, to musimy liczyć się z wizją jego twórcy i uszanować jego wybory dotyczące rozwoju fabuły. Można przedstawiać swoje argumenty, ale żeby domagać się zmiany najważniejszego fragmentu całej opowieści? I to jeszcze z taką determinacją?
Można tę determinację oczywiście podziwiać, można BioWare'owi zazdrościć zaangażowanej do granic możliwości grupy fanów. Ale mimo to apeluję, by nie wchodzić w kompetencje osób, które tworzeniem gier zajmują się zawodowo. I żeby nie było wątpliwości - rozumiem krytykę dotyczącą nieścisłości czy zbyt płytkiego zamknięcia poszczególnych wątków. Nie to jest przedmiotem tego wywodu. Skoro jednak gry mają kandydować do miana sztuki, to zachowujmy się jak odbiorcy innych jej form: spektaklu teatralnego, musicalu, książki czy filmu. Dojrzałe historie przyjmujmy jak dojrzali ludzie, histerię i wyparcie zamieniając na chwilę refleksji, dyskusję mającą charakter interpretacji i dzielenia się własnymi przeżyciami, czy próbę pogodzenia się z tym, co, biorąc pod uwagę nasze chęci i oczekiwania, czasami bywa trudne do zaakceptowania.
Zobacz też: Gra tygodnia #10: Street Fighter x Tekken