Nie jestem w stanie zrozumieć krytyki Destiny, nawet podstawowej wersji. Czy jakiś tytuł na konsolach oferuje więcej prawdziwym/hardkorowym graczom?
Nie jestem w stanie zrozumieć krytyki Destiny, nawet podstawowej wersji. Czy jakiś tytuł na konsolach oferuje więcej prawdziwym/hardkorowym graczom?
Po prawie dwóch latach obecności na rynku nowa generacja w końcu mnie do siebie przekonała i zaopatrzyłem się w Xboksa One (dlaczego akurat konsolę Microsoftu? Temat na inny tekst). Traf chciał, że data zgrała się z premierą Destiny: The Taken King – Legendary Edition. Pomyślałem sobie „Czemu nie? I tak miałem sprawdzić co tam Bungie nagrzebało”. W planach miałem tylko wyrwanie podstawki za grosze, ale zaryzykowałem i kupiłem grę wraz z kupą DLC, o których nie wiedziałem zupełnie nic. Zresztą, o samym Destiny miałem pojęcie co najwyżej mgliste. Niedługo po premierze zostałem zgaszony niezbyt pochlebnymi recenzjami (umówmy się, jak na tytuł tego kalibru średnia 76/100 to porażka).
Nie mógłbym być bardziej zaskoczony, bo okazało się, że Destiny wzięło mnie szturmem.
Zupełnie nie rozumiem skąd wśród niektórych twierdzenie, że „do tej gry trzeba się przekonać”. Że niby dopiero po kilkudziesięciu godzinach „łapie się” klimat, łapie się mechanikę, łapie się bakcyla zbierania nowych części ekwipunku, itd. Wspominam o tym, bo wśród moich znajomych często właśnie takie twierdzenie się przewijało. O dziwo, mało kto wspominał o beznadziejnej kampanii (mowa o podstawce, The Taken King naprawia ten błąd).
Mam pewną teorię na temat źródeł powszechnego „oporu” jaki stawiało i dalej stawia Destiny. Po pierwsze nowa gra Bungie jest bardzo pierwotna w swoim podejściu do grania w ogóle. Nie oszukuje nas w żadnym momencie, że jest czymś innym, jak np. oszukuje nas seria Assassin’s Creed będąca czymś w rodzaju historycznej przebieżki w sosie z dziwacznej teorii spiskowej. Destiny nie oszukuje nas, że jest filmem, jak robi to Call of Duty czy gry wszystko od Naughty Dog.
Destiny skupia się na tym, co jest w grach najbardziej pierwotne. Na tym, żeby radość płynęła z każdej sekundy w której robimy to, co najważniejsze - tym przypadku strzelamy. Wszystko kręci się wokół naszego strzelania. Nasz ekwipunek, zdobywanie poziomów, umiejętności, podklasy, jetpack, itd. Broń jest różnicowana tak, abyśmy mogli wybrać swój ulubiony model, po czym dostosować go i przywiązać się do niej. Przesiadamy się co jakiś czas, skuszeni nowymi statystykami, podziwiając przy okazji bujną wyobraźnię projektantów. Dlaczego w Destiny broń jest tak ważna? Aby strzelanie było przyjemne. Podobnie wygląda to w przypadku serii Mario. Po co te wszystkie grzybki, gwiazdki, listki, kwiatki itd.? Aby skakanie było urozmaicone i bawiło nawet po wielu godzinach. Oto do czego sprowadza się Destiny. Do przyjemności z czynności centralnej, do zabawy z mechaniką. Stąd walki nie nużą, a każde potrójne kliknięcie skoku (przyspieszenie z pomocą plecaka odrzutowego, no co?) to prosta, ale czysta radość. Mi się to podoba, bo jestem graczem.
Sedno mojej wypowiedzi najlepiej oddaje efekt jaki robi dana gra na „nie-graczu”. Moja lepsza połowa oglądała chętnie moje popisy w Uncharted 3, a Destiny sprawiało, że pod nosem burczała tylko „ścisz to cholerstwo durne, ile można strzelać”. To dlatego, że Destiny to gra do szpiku kości, w przeciwieństwie do wielu innych współczesnych produkcji AAA.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko grom-niegrom. Wręcz przeciwnie – The Walking Dead to jedna z moich ulubionych serii, Mass Effecta uważam za świetnego RPG (tutaj wstawcie jęki tych, którzy do dzisiaj uważają, że jedynym słusznym RPG jest taki w rzucie izometrycznym), Assassin’s Creed potrafi mnie autentycznie urzec, a wszystko od wspomnianego Naughty Dog łykam jak pelikan. Te tytuły to jednak przykłady rozrywki dla mas, to efekty chęci poszerzenia grupy docelowej. Do mojego ukrytego, hardkorowego, nerdzącego, ostro grającego „ja” przemawiają inne bodźce – takie jak te, których dostarcza mi od pierwszych godzin Destiny.
Inna sprawa, że Destiny jest również dosyć mocno pecetowe, o ile to słowo ma wciąż wydźwięk, jaki obowiązywał parę lat temu. Bungie zrobiło tytuł bardzo hardkorowy – taki, który premiuje weteranów, z długim endgame, oparty o schematy, które sprawiają, że repetytywność jest do przełknięcia dla przeciętnego odbiorcy. Destiny to gra w którą warto wsiąknąć na dłużej, się rozwija i rozwijać będzie. Takie tytuły to wciąż nowość dla konsolowców, wśród których wciąż panuje przekonanie, że grę powinno włożyć się do napędu, przejść i odłożyć na półkę. Jeżeli w ten sposób potraktujemy Destiny to mamy całkiem dobrą grę, ale żadne cudo. Ale o tym więcej w przyszłym tygodniu.
Póki co wracam do wilgotnych ruin na Wenus, postaram się nie dać zabić na pierścieniu Saturna, albo zwyczajnie wezmę udział w walkach PvP. Może gdzieś za rogiem czeka nowa broń, nowe punkty reputacji, albo nowy boss.
*Tytuł nawiązuje do popularnej pasty "rozum i godność człowieka". Nie ma na celu urażenia nikogo, a humorystyczne wskazanie kierunku tekstu.