Nigdy nie ma popytu na rzecz nową - powiedział pewnie ze sto lat temu legendarny Henry Ford. W przypadku Battlefielda tylko po części maksyma ta się sprawdza.
Na Battlefielda 1942 i dodatek Road to Rome, o których pisaliśmy w pierwszej części Tygodnia z serią Battlefield, popyt bowiem był, i to niemały. Podstawka, jak już wspominaliśmy, poradziła sobie na rynku doskonale, a dziś plasuje się w czołówce najlepiej sprzedanych gier pecetowych w historii. Pytanie tylko, czy strzelaninę sieciową DICE-a można uznać za coś nowego. Strzelanie z wirtualnych narzędzi zagłady do biegających po planszy pikseli w drugim roku nowego stulecia było przecież powszechne jak cukier na półce w spożywczym. A jednak, Battlefield 1942 miał w sobie coś innego, jakąś złotą, magiczną recepturę, dzięki której nawet dziś można natrafić na zapchany serwer. Markę na rynku sieciowych FPS-ów stanowił jednak nową, dlatego owe "nigdy" w cytacie słynnego producenta samochodów można uznać za zdezaktualizowane. Znakiem współczesnych czasów jest bowiem, że prawie zawsze nowe rzeczy cieszą się zainteresowaniem wiecznie spragnionego konsumenckiego oka.
A gdy już dana nowość odniesie sukces, to "podstawą biznesu", jak to ładnie niedawno określił Cliff Bleszinski, jest kontynuowanie tego. Tak też zrobił duet DICE - Electronic Arts, który na przestrzeni dwunastu miesięcy zaprowadził na rynek aż trzy tytuły spod znaku Battlefield. Po Road to Rome przyszedł czas na Secret Weapons of World War II, czyli drugi dodatek do BF-a 1942. Rozszerzenie ukazało się zresztą niemal w rocznicę (zabrakło jednego tygodnia) debiutu podstawki. Gracze dobrze wiedzieli, czego mogą oczekiwać od Szwedów - wszak ich produkcje odznaczały się wysoką jakością i wychodzącą poza skalę dozą grywalności. Poprzeczka była zatem zawieszona jeszcze wyżej, ale i producentowi, dzięki nabraniu cennego doświadczenia, łatwiej było podjąć próbę przeskoczenia nad nią choćby z minimalnym zapasem.
Najbardziej punktowanym minusem Road to Rome był brak nowego trybu gry, nietrudno się zatem domyślić, że w Secret Weapons of World War II takowy się już pojawił. Składały się nań swego rodzaju krótkie scenariusze, gdzie każda ze stron otrzymywała cel. Jedni mieli coś wysadzić, drudzy nie dopuścić do tego, by przeciwnikowi się ta sztuka powiodła. DICE zmusił tym samym do jeszcze większego zacieśnienia współpracy w szeregach armii kroczącej po tej samej stronie barykady. Zignorowanie głównego celu danej misji przez większość wojaków najczęściej skutkowało bowiem porażką. Boje toczyły się na ośmiu nowych mapach: Mimoyeques, Kbely Airfield, Essen, Hellendoorn, Gothic Line, Eagle's Nest, Raid on Agheila, Operation Aberdeen, Telemark Research Base oraz Peenemünde. Każda z nich zapraszała do siebie zastępy dowolnie wybranych armii państw Osi i Aliantów, z tym tylko zastrzeżeniem, że każda ze stron konfliktu musiała mieć swojego przedstawiciela.
Jak przystało na dodatek, Secret Weapons of World War II wprowadził do rozgrywki nowe maszyny bojowe. Choć w tym aspekcie zarówno Battlefield 1942 jak i Road to Rome dawały radę, przedstawciele DICE nie pożałowali i dodali aż szesnaście pojazdów, wśród których znalazły się chociażby Harley Davidson z zamontowanymi u boku pistoletami maszynowymi czy prototypowy myśliwiec niemieckiego lotnictwa, Horten Ho 229. Może i ciężko było go ujarzmić (tak jak pozostałe maszyny latające), ale po opanowaniu sterowania rozgrywka na jego pokładzie dawała sporo satysfakcji. Dywizje pancerne państw alianckich wysyłały w bój potężne T95, ale wojska Osi też zostały wzmocnione - i to nie byle jak. Nową siłę bojową stanowił bowiem czołg Sturmtiger. Choć obie strony konfliktu otrzymały mocne, ale różniące się od siebie argumenty, balans rozgrywki nie został specjalnie zachwiany. To niewątpliwy sukces DICE-a, o którym w superlatywach nie wahali się pisać branżowi krytycy.
Secret Weapons of World War II to, jak już sam tytuł wskazuje, nowa broń i nowe zastosowania tej, którą gracze posługiwali się już w poprzednich odsłonach Battlefielda. - Ten dodatek pozwala ci kontrolować najdziwniejszą i najbardziej śmiercionośną, ściśle tajną broń II wojny światowej. Prosto z laboratoriów Aliantów i państw Osi, wiele z nich po dziś dzień nie zostało użytych na polu walki! - zapewniali twórcy w przeddzień premiery rozszerzenia. Rzucanie nożem, choć dla BF-a nowe, nie stanowiło szczytu osiągnięć technologicznych. Co innego pamiętny jet-pack. Mój redakcyjny kolega Lucas the Great tak oto, z lekką nutką ironii i zgryźliwości, skomentował niegdyś wprowadzenie tego gadżetu: - Tak, zdecydowanie ekipę z DICE powoli ciągnęło ku tematyce fantastycznej.
Przyjęciu tego miksu nie towarzyszyła już taka euforia i tak wysoka temperatura, jak w przypadku dwóch poprzednich odsłon Battlefielda. Rozszerzeniu o tajnych rodzajach broni zarzucano niekiedy - nawet pomimo wprowadzenia nowego trybu zabawy i prototypów w użycie - za mało odkrywczości i powtarzalność. Zapał studziła też cena. Za 30 dolarów, czyli o 10 więcej niż w przypadku Road to Rome, wymaga się więcej, ale to nie zmienia faktu, że Secret Weapons od World War II stanowiło miłe urozmaicenie w rozgrywce. Kurtynę milczenia należy w zasadzie spuścić tylko na tryb dla pojedynczego gracza, gdzie boty znów nie grzeszyły inteligencją. I tak też robimy.
Po dwóch małych kroczkach załoga DICE postanowiła zrobić jeden duży. Była nim kolejna pełnoprawna część, Battlefield Vietnam. Tym razem szwedzka ekipa rzuciła graczy na front wojny w Wietnamie. Z poprzednich odsłon uchowała się jedynie armia Stanów Zjednoczonych, a nowość stanowiły siły Południowego i Północnego Wietnamu, a także Vietcong. Każda z frakcji dysponowała przypisanym tylko do siebie modelem broni. Północny Wietnam posługiwał się morderczym AK-47, na co Amerykanie odpowiadali seriami z M16A1. Twórcy starali się tym razem dochować wierności wydarzeniom historycznym, dlatego skupili się na tych rodzajach broni, które rzeczywiście w azjatyckich dżunglach były używane najczęściej. Na uwagę zasługują też pułapki punji, czyli dobrze zamaskowane wilcze doły, w które wpadali niczego niespodziewający się żołnierze.
Siłą Battlefield Vietnam ponownie były pojazdy. Po splamionej krwią ziemi Wietnamu poruszały się lekkie i ciężkozbrojne czołgi, strony konfliktu rozstawiały też działa przeciwlotnicze, jak amerykański M55, czy artylerię, jak podstawiony Północnemu Wietnamowi przez Rosję Sowiecką BM-21. Nie wolno zapominać także o używanym przez US Army stacjonarnym dziale M60. Niebo przecinały helikoptery i samoloty różnego typu (łącznie było ich 12), wojna trwała też na wodach, gdzie Amerykanie mieli do dyspozycji łódź patrolującą okolicę i ATC Tango, zaś Vietcong i Południowy Wietnam korzystały z jednostki pływającej Sampan. Cały ten osprzęt można było wykorzystać na kilkunastu mapach, wiernie odwzorowujących rzeczywiste lokacje. Przykłady stanowią chociażby Ho Chi Minh Trail, Battle of Hue i Operation Flaming Dart.
Cel rozgrywki stanowiło zwykle zajęcie jakiegoś newralgicznego punktu na mapie. Twórcy sami przyznawali, że pozostają wierni mechanice i filozofii, jaką wprowadzili w Battlefield 1942 i słowa dotrzymali. Dodatkową atrakcją z pewnością okazał soundtrack, na który złożyło się kilkanaście klimatycznych utworów, odwołujących się stylem i treścią do czasów wojny w Wietnamie. - Ta ścieżka dźwiękowa pozwoli doznać graczowi podobnych emocji, jak podczas filmu rodem z Hollywoodu - zapewniali przed premierą przedstawiciele EA. I, choć była to deklaracja poniekąd przekoloryzowana, soundtrack spotkał się z ciepłym przyjęciem. Producenci zostawili jednocześnie wybór graczom, którzy nie czują takiej muzyki. Mogli oni ułożyć własną ścieżkę z plików MP3, która płynęła z głośników podczas kierowania pojazdem.
Battlefield Vietnam przebił chyba najśmielsze oczekiwania twórców, którzy półtora miesiąca po premierze, ustami swego dyrektora wykonawczego Patricka Soderlunda, dumnie informowali: - To najlepszy debiut w naszej historii. Jest to dla nas jasny sygnał, że produkty z serii Battlefield są silną i ustabilizowaną marką na rynku gier. Vietnam w zaledwie dwa tygodnie sprzedał się w liczbie 700 tysięcy sztuk. Jego ostateczny wynik (1,36 miliona) nie był jednak nawet bliski sum, do jakich doszedł Battlefield 1942. Już wówczas było jednak jasne, że wojenna seria szwedzkiego studia nie powiedziała ostatniego słowa. Tym bardziej, że jej najnowsza odsłona spotkała się nie tylko z dużym zainteresowaniem graczy, ale także komplementami dziennikarzy branżowych.
GameZone chwalił nową broń i wachlarz pojazdów świetnie wpisujących się w epokę, a na szczególną uwagę zasłużyło według redakcji dodanie helikopterów, co w znaczący sposób urozmaicało taktykę działania na polu bitwy. Redaktor CVG podkreślał, że DICE zrobiło wystarczająco dużo, by Vietnam ukazał się jako samodzielny tytuł. GameSpot zwracał uwagę na szczególną dramaturgię multiplayerowej rozgrywki, a PC Format tytuł ten określał jako "niekwestionowanie lepszy" od poprzedników. - Absolutnie fantastyczna strzelanina multiplayerowa, która co prawda nie zastępuje Battlefielda 1942, ale stanowi jego doskonałe dopełnienie - kwitował PC Gamer. Vietnam w serwisie GameRankings plasuje się w środku stawki wszystkich Battlefieldów, ale średnia 83,5/100 i tak jest bardzo przyzwoita. Seria wkraczała zresztą w jeszcze lepsze czasy, ale o tym przypomnimy w kolejnych odcinkach naszego cyklu.
Akcja promocyjna Tydzień z serią Battlefield jest organizowana wspólnie przez wydawcę gry, firmę Electronic Arts, oraz portal gram.pl.