W samo południe z kontrowersjami wokół ACTA

Łukasz Wiśniewski
2012/01/25 12:00

W ostatnich dniach temat ACTA pojawia się w naszych mediach z nasileniem większym, niż plotki o Dodzie. Większość tekstów trzyma zresztą podobny do nich poziom merytoryczny. Spróbujmy więc zrobić nieco porządku w tym temacie...

W ostatnich dniach temat ACTA pojawia się w naszych mediach z nasileniem większym, niż plotki o Dodzie. Większość tekstów trzyma zresztą podobny do nich poziom merytoryczny. Spróbujmy więc zrobić nieco porządku w tym temacie...

Sam tytuł felietonu chyba jasno zapowiada, że zamierzam skoncentrować się na tym, co mówi się na temat ACTA, nie zaś na roztrząsaniu kwestii znaczenia piractwa dla wolności internetu, czy sensowności definicji praw autorskich w świecie cyfrowych mediów. Nie będę też bezpośrednio analizował samej treści ACTA - polecam wam zrobić to na własną rękę, dokument ma raptem 28 stron a znajdziecie go chociażby pod tym linkiem. Zobaczcie, jak mało ciekawy jest to akt prawny. Zajmę się za to porządkowaniem informacyjnej Stajni Augiasza, bo w tej chwili w sieci jest tyle bzdurnych wypowiedzi i za i przeciw ACTA, że strach czytać. Wszystko z tego trywialnego powodu, iż sprawę nagłośnili hakerzy i nagle cały naród się obudził i awansował na ekspertów. Oczywiście nie czytając nawet samego dokumentu...W samo południe z kontrowersjami wokół ACTA

Na początek, dla lepszego zrozumienia, ustalmy sobie kilka spraw. Nie, ACTA nie jest wersją SOPA (o tym pokracznym płodzie amerykańskiego prawa pisałem tydzień temu) na miarę możliwości Unii Europejskiej. No chyba, że coś przegapiłem i w UE znalazły się takie kraje jak Maroko (Afryka), Meksyk (Ameryka) czy Singapur (Azja). USA zresztą są również jedną ze stron porozumienia. ACTA to nie ustawa, lecz międzynarodowe porozumienie handlowe, nie mające mocy prawnej ustawy - a tak często jest postrzegane. Jeśli przeczytaliście treść owego porozumienia, wiecie już, że nie ma tam zapisów, o których najgłośniej w sieci. Sławna analiza University Washington College of Law - zarzucająca ACTA niezgodność z porozumieniem TRIPS, naruszanie podstawowych praw jednostki czy zagrożenia dla rynku legalnych leków - została opublikowana 23 czerwca 2010 roku. Co więcej, owa analiza odniosła skutek i wskazane tam koszmarki prawne zniknęły z treści porozumienia ACTA.

Zrozumiałe jest zaniepokojenie opinii publicznej faktem, iż jakiś dokument dotyczący licznych państw powstaje w zasadzie za zamkniętymi drzwiami. Wspomniana analiza zakończyła jednakże ów okres, a jakimś cudem trzeba było aż półtora roku, by temat na dobre zawitał w mediach. Może ktoś starał się kneblować usta komentatorom? Skądże. Po prostu temat nie wydawał się nikomu ciekawy (zresztą całkiem słusznie, o czym za chwilę, ja sam akurat miałem przerwę w pisaniu felietonów, a gdy wróciłem do tego cyklu, nie było już o czym pisać). Najbardziej kontrowersyjne zapisy wyleciały, pozostał ogólnikowy, niewiele wnoszący dokument. Dopiero przy okazji fali głośnych protestów przeciw SOPA, jaka niedawno przewaliła się przez USA i sieć, ktoś przypomniał sobie o ACTA. A że akurat nasz rząd miał toto na dniach podpisać, to w Polsce wybuchła burza w szklance wody, zainicjowana przez rodzimych Anonymous. Uderzono w werble wolności słowa, bo przecież nie możemy mieć dramy na mniejszą skalę niż hamerykańce...

Dlaczego uważam temat ACTA za niespecjalnie ciekawy, w odróżnieniu od jakże interesującego szumu (dez)informacyjnego dookoła całej sprawy? Otóż w aktualnej formie jest to dokument delikatnie mówiąc nijaki. Ogólnikowy do bólu i porządkujący jedynie współpracę międzynarodową w kwestiach, które i tak zostały rozwiązane prawnie lokalnie. Tak, jeśli czytając o kwestiach praw autorskich, niszczeniu podrobionych towarów, odszkodowaniach i tym podobnych detalach, czujecie jakiś niepokój, to znak, że brak mrozów wybudził was z wieloletniego snu zimowego. Większość wspomnianych rozwiązań prawnych istnieje już w naszym kraju, a jakoś nie protestowano, gdy sejm głosował nad poszczególnymi ustawami. Zaprawdę, powtarzam wam: nie zamierzam dziś roztrząsać tego, gdzie jest granica między wolnością słowa a piractwem, jedynie chcę wam uświadomić, jak bardzo daliście się wkręcić w sieciową burzę w szklance wody...

Dużo się mówi o braku konsultacji społecznych. Dlaczego jednakże trzeba ataków hakerskich (i podążających za nimi wybryków script kiddies), by sobie przypomnieć owo zagadnienie? W pewnym sensie konsultacje społeczne w naszym kraju odbywają się jedynie na etapie wyborów parlamentarnych i samorządowych. Ponieważ zaś bardzo duża część wyborców (i polityków) nie stosuje klucza merytorycznego w tej fazie, zastępując go wyborami emocjonalnymi, to czemu się potem dziwić? Dlaczego akurat przy ratyfikacji ACTA miałaby być debata publiczna, a nie wtedy, gdy bliźniacze do sugerowanych w tym porozumieniu rozwiązania były wprowadzane lokalnie? Tak, rząd konsultował temat z przedstawicielami grupy zainteresowanej takimi regulacjami, czyli z producentami, wydawcami i wszelakimi zrzeszeniami zajmującymi się prawami autorskimi oraz ochroną marki. Nic dziwnego, w sumie porozumienie ACTA powstało z inicjatywy takich podmiotów prawnych i dla ich ochrony.

GramTV przedstawia:

Koncentrując się na kwestii ustaleń dotyczących sieci, większość komentatorów i ulicznych protestantów straciła z oczu to, czemu głównie ma służyć ACTA. Kwestie praw autorskich to niejako dodatek, najważniejszym elementem jest walka z podrabianymi towarami. Jest taki wielki kraj w Azji, który nie został zaproszony do prac nad porozumieniem, bo tak naprawę wymierzone ono jest właśnie w niego, jako największego producenta fałszywek. Tak, to ten sam kraj, gdzie można już kupić grę Diablo V i dodatek do niej... Podejrzewam, że właśnie dlatego długo pracowano po cichu. Element zaskoczenia jednakże szlag trafił, a na dodatek dokument zmieniał się powoli z prawniczego treściwego bigosu w owsiankę na wodzie, na dodatek bez soli. W aktualnej formie jest o tyle spóźnionym aktem prawnym, że nie ma mocy skłonić sygnatariuszy do wdrożenia zmian w prawie, gdyż... w międzyczasie i tak podobne regulacje się pojawiły w większości państw zainteresowanych. Ot, powstał dokument, będący pod wieloma względami bez znaczenia (i choćby dlatego nie warty podpisywania).

Porozumienie międzynarodowe tego typu jest dokumentem wiążącym. Co prawda nie nadpisuje ustaw lokalnych, ani nie przejmuje roboty od lokalnych sądów, ale sugeruje unifikację stosowanych rozwiązań i procedur. Pozwala na ściganie bez granic. Dlatego też proces ratyfikacji jest kilkustopniowy i złożony. Oprócz naszego rządu i pozostałych, ACTA ratyfikowane być musi przez parlament Europejski, bo gros sygnatariuszy należy do Unii Europejskiej. Kolejną bzdurą, jaka się pojawia w sieci, jest mniemana łatwość poszerzenia ACTA o nowe zapisy. Każda zmiana musi być zatwierdzona przez wszystkie strony porozumienia i wchodzi w życie dopiero po okresie 90 dni, w którym to czasie oczywiście może zostać zakwestionowana chociażby przez media czy ruchy społeczne. Inna sprawa, że bez zmasowanych ataków DDoS na rządowe witryny i bez wielkiej dramy sieciowej nikt pewnie się tematem nie zainteresuje, bo modne już będą inne memy niż ten poniżej...

Jedyne, co moim zdaniem jest słuszne w zamieszaniu dookoła ACTA, to kwestia tego, jak ogólnikowe jest to porozumienie w aktualnej wersji. Unikając kontrowersji, zapędzono się za daleko w drugą stronę. Zagrożenia jednak upatruję zupełnie gdzie indziej, niż autorzy panicznych wpisów na blogach i forach. Przede wszystkim moją uwagę zwróciło niepokojąco częste używanie sformułowania "przynajmniej" w całym dokumencie. W jeżyku prawniczym oznacza to wymóg minimalny, jeśli za coś mamy dostać przynajmniej dwa lata odsiadki, to prokuratura nie może zaproponować mniej, a sąd mniej nam wlepić. Więcej oczywiście jak najbardziej mogą... Jeśli czytam, że coś ma zastosowanie "przynajmniej w przypadkach naruszeń praw autorskich lub pokrewnych oraz podrabiania znaku towarowego", to widzę furtkę do poszerzania spektrum zagadnień, czyli do swoistych nadużyć. Nadużyć nie w ramach ACTA, ale dotyczących nadgorliwych organów ścigania i sądów.

Bardzo mi tez w tej całej dyskusji nad potencjalnymi przyszłymi zagrożeniami wynikającymi z ACTA zabrakło pewnego wątku związanego z naszym rządem i parlamentem jako takim. Fajnie, że okazało się, iż posłowie nie wiedzą na co głosują, ale to już podejrzewaliśmy od dawna. Ja jednak mam w pamięci pewne regulacje wprowadzane przez naszych urzędników, podwyżki akcyz, kwestię biopaliw, długo by wymieniać. Otóż w tamtych wypadkach nasz rząd i parlament wycierały sobie buzie Unią Europejską. Że niby musimy się dostosować do ogólnych ustaleń. Fajnie, tylko że w owych przypadkach nasze lokalne regulacje szły znacznie dalej, a dostosowanie się było jedynie pretekstem, zrzuceniem winy na kogo innego. Boję się, że mając ACTA pod ręką, nasi urzędnicy znowu postanowią być bardziej świeci od papieża i wprowadzą przepisy dalece bardziej drakońskie, bo będzie im to na rękę.

Ciekawe, jak wiele osób z grup protestacyjnych na Facebooku obudzi się za miesiąc jako odbiorcy reklam towarów dla zbuntowanej młodzieży, bo większość takich grup powstaje, by stworzyć bazę potencjalnych klientów do odsprzedaży. Zastanawiam się przy okazji, jak wiele osób zgłaszających sprzeciw w kwestii wolności słowa, tak naprawdę oszukiwało swoje sumienie, racjonalizowało strach przed utratą dostępu do pirackich gier, ebooków, piosenek, seriali, filmów. Do tańszych wersji markowych ciuchów, torebek, zegarków. Dla tych, którzy naprawdę i szczerze się zaniepokoili o wolność słowa i informacji, czyli fundamenty Internetu, mam dwie rady. Po pierwsze, nie zapomnijmy o istnieniu ACTA, gdy już zakończy się drama. Po drugie, zgodnie z prawniczą definicją tego słowa, przynajmniej obserwujmy to, co nasze ustawodawstwo postanowi zrobić pod płaszczykiem tego międzynarodowego porozumienia.

Tekst jest już bardzo długi, pora go zakończyć. Chwilowo. Zapraszam do merytorycznej dyskusji w ramach komentarzy do artykułu - zostawiłem wystarczająco dużo punktów zaczepienia, prawda? Będę czytał uważnie, co napiszecie i pewnie za tydzień wrócimy jeszcze do tematu. Nie bójcie się, gram.pl jako takie nie popiera ACTA, choć sprzeciwia się piractwu - nie będziemy karać za wypowiedzi przeciwko temu prawnemu szkieletowi... Proszę też jeszcze raz, nie zapomnijcie najpierw zapoznać się z podlinkowanym w tekście porozumieniem ACTA, bez dogłębnej lektury trudno na ten temat dyskutować.

Komentarze
132
Usunięty
Usunięty
30/01/2012 20:42
Dnia 30.01.2012 o 15:36, Zgreed66 napisał:

> Ja to w ogóle nie rozumiem jednego...przecież tańszy zamiennik to wcale nie musi być > podróba no nie? Wszyscy piszą, że tańsze zamienniki znikną i takie tam... Nie chodzi o koszty licencyjne? ;) Jak je narzuca, ze nie bedzie obejscia to beda drozsze, nie?

Dla polskich i europejskich firm już teraz nie ma obejścia. Żeby coś wyproduktować musisz mieć licencję, a jak nie to Cię zamkną. Szczególnie w przemyśle farmaceutycznym, zresztą główny obieg - apteczny jest dość dobrze kontrolowany. Dużo leków ma tańsze odpowiedniki bo np. ochrona patentowa danej substancji już wygasła, a więc każdy kto chce może ją produktować np. kwas acetylosalicylowy. ACTA na udeżać w Chiny i w sprowadzane nielegalnie stamtąd podrabiane specyfiki np. viagrę, dostępne na lewo w internecie czy na bazarach.

Usunięty
Usunięty
30/01/2012 15:36
Dnia 30.01.2012 o 14:29, Piterixos napisał:

Ja to w ogóle nie rozumiem jednego...przecież tańszy zamiennik to wcale nie musi być podróba no nie? Wszyscy piszą, że tańsze zamienniki znikną i takie tam...

Nie chodzi o koszty licencyjne? ;)Jak je narzuca, ze nie bedzie obejscia to beda drozsze, nie?

Usunięty
Usunięty
30/01/2012 14:57
Dnia 28.01.2012 o 01:01, JJZ_master napisał:

Jeśteśmy w bladej D**ie

Akurat ograniczenie stosowania KPP to jeden z najlepszych ruchów ostatnich rządów. Polecam trochę szersze spojrzenie na sprawę.




Trwa Wczytywanie