Sieciowo, wieloosobowo, strategicznie i w czasie rzeczywistym. I na dodatek za darmo. Czy warto się zainteresować End of Nations?
Sieciowo, wieloosobowo, strategicznie i w czasie rzeczywistym. I na dodatek za darmo. Czy warto się zainteresować End of Nations?
W sumie, dlaczego nie, można się zainteresować, a co tam. Mój pierwszy kontakt z End of Nations był bolesny, to prawda, gra wydawała mi się jakaś niewygodna, koślawa, no sam nie wiem co to było, że mnie tak do siebie zraziła. Ale na szczęście dla niej weekendowe testy skończyły się zanim zdążyłem sobie wyrobić już takie żelbetowe i nie do ruszenia zdanie na jej temat. Do następnej fazy testów podszedłem jak do jeża - i ostrożnie, powoli, przekonałem się, że to nie jest wcale taka zła gra. Choć są lepsze. Na przykład te, od których End of Nations bierze swoje pomysły.
To jest strategia czasu rzeczywistego, owszem, jak najbardziej. Ale nie z tego nurtu, który wydał na świat StarCrafta, Command & Conquer, czy też na samym początku Dune 2. Nie, End of Nations to przedstawiciel drugiej gałęzi gier RTS, tej w której się nie buduje bazy, nie zbiera surowców i nie produkuje olbrzymich armii. Tak się składa, że akurat na tej gałęzi wisi mi się przyjemniej - ekonomia, gospodarka surowcami i makrozarządzanie armią i bazą przerasta moje zdolności. Wolę mięć grupę jednostek, którą pchnę na wroga i niech się dzieje wola boża.
Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, End of Nations jest najbliżej do trochę zapomnianego, ale fenomenalnego World in Conflict. Mamy pod kontrolą niewielką grupę jednostek, od kilku do kilkunastu w porywach, i razem z innymi graczami z drużyny wspólnie realizujemy cele misji. Jeśli zdarzy się taka niefortunna okoliczność, że stracimy któregoś z naszych gierojów, to możemy go natychmiast odkupić i po chwili wyląduje on w wybranej przez nas strefie zrzutu, skąd może szybko dołączyć do głównych sił. Dokładnie tak, jak w World in Conflict, prawda? Owszem, End of Nations dodaje też coś od siebie, czyli różnego rodzaju wieżyczki, które można zrzucać na pole bitwy i to nie tylko w celach obronnych, bo niektóre są ekstremalnie przydatne także w ofensywie. Ale podstawowy model rozgrywki jest taki jak tam.
Rzecz dzieje się w jakiejś nieokreślonej przyszłości, gdy dwie armie, Front Wyzwolenia i Rewolucja Cieni, obaliły tyranię Rządu Światowego i oczywiście momentalnie zaczęły walczyć ze sobą o władzę nad światem. Jest w End of Nations jakaś fabuła, ale wątpię, czy ktokolwiek będzie się w nią zagłębiał - wystarczy wiedzieć, że są dwie różne frakcje z różnymi zestawami jednostek i tyle. Co ciekawe, każda ze stron jest dodatkowo podzielona na dwie specjalizacje, każda ze swoimi oddziałami, zdolnościami specjalnymi i wieżyczkami. Jedna z nich ma w swoim arsenale ciężkie armaty, a druga amunicję do tychże, że tak się obrazowo wyrażę - pierwsza jest do parcia do przodu, a ta druga do wspierania pierwszej w parciu. Nie oznacza to jednak, że wybierając konkretną rolę już na zawsze przypisujemy się do jakiegoś miejsca i zadania na polu bitwy... na szczęście.
Wszystko zależy tutaj od dobrego przygotowania. Do bitwy zabieramy bowiem ze sobą tylko to, co wcześniej sobie zaplanowaliśmy, że weźmiemy. W jej trakcie nie mamy dostępu do wszystkiego, co oferuje dana frakcja i rola, nie, możemy tylko korzystać z wymyślonych i ustalonych przez nas własnoręcznie zestawów jednostek i zdolności specjalnych. Przygotowujemy je sobie w arsenale między kolejnymi starciami - kupujemy na sztuki jednostki, wieżyczki i zdolności globalne, organizujemy w tak zwane kompanie i to z nimi ruszamy do boju. W danym momencie możemy korzystać tylko z jednej kompanii i jej zawartości, ale wolno nam w trakcie zabawy ją wycofać i zastąpić inną, być może lepiej pasującą do sytuacji.
GramTV przedstawia:
A dopasowanie naszej małej armii do sytuacji to klucz do zwycięstwa w End of Nations. Jeśli widzimy, że wróg ma dużo lotnictwa, to z tryumfalnym uśmiechem wyciągamy z kapelusza naszą kompanię składającą się z oddziałów najgroźniejszych dla różnego rodzaju śmigłowców i innych żyrokopterów. I wygrywamy starcie. Starcie, nie bitwę, bo jeśli wróg ma olej w głowie, to wycofa swoje oddziały powietrzne i szybko powoła do służby jakieś czołgi, które najprawdopodobniej rozniosą w pył nasze zgrupowanie jednostek plot. A wtedy my rzucimy do boju naszą kompanię, która... no cóż, chyba już jasne jest, jak to działa. Cała rozgrywka to ciągłe przeciąganie liny i kontrowanie aktualnego składu armii wroga czymś, co mamy w zanadrzu. I cała sztuka w tym, by po jakimś małym zwycięstwie zdobyć jak najwięcej terenu i osiągnąć kolejne cele zanim wróg się opamięta i wytoczy w pole coś, przed czym to my będziemy zwiewać. Brzmi nieźle, nie? Szkoda tylko, że nie działa aż tak dobrze.
Problem z End of Nations jest taki, że trzeba długo pracować, by zarobić na tyle różnych jednostek, by móc w czasie bitwy skontrować wszystko, co na nas rzuci przeciwnik. Na początku mamy dwie kompanie, w miarę uniwersalne, lekko mieszane, ale nie wstrząśnięte, składające się z dwóch rodzajów jednostek, które wzajemnie się osłaniają i niwelują swoje słabe strony. A potrzebne nam są kompanie wyspecjalizowane, zbudowane w określonym celu i do określonych warunków - kontry na to, co nam przygotuje przeciwnik. I zbudowanie ich zajmuje dużo czasu, w trakcie którego nie raz i nie dwa okaże się w trakcie rozgrywki, że po prostu nie mamy czym skontrować wroga. W World in Conflict tego problemu nie było - każdy miał dostęp do wszystkiego.
A tutaj mamy poziomy postaci, drzewko technologiczne, masę rzeczy do odblokowania i tak dalej. I dopiero gdy złapie się kilkanaście poziomów, dopiero gdy wykupi się po garści wszystkiego, można poważniej myśleć nad taktykami. Do tego czasu trzeba improwizować i mieć nadzieję, że jeśli my nie mamy broni zdolnej przebić pancerz wroga, to ma ją kolega z drużyny. A jeśli żaden z nas nie był przygotowany na taką ewentualność, to kaplica, przegraliśmy, choćbyśmy nie wiadomo co robili. I to mi się średnio podoba. Jasne, jak się pogra dłużej, wejdzie na wyższe poziomy, to problem sam się rozwiąże, ale szkoda, że trzeba będzie na to czekać. Nikt nie lub z góry przegranych starć, prawda? Prawda.
Niestety, to nie jest jedyna słabsza strona End of Nations. Interfejs i sterowanie leżą tutaj dość mocno. Nie żeby były jakieś szczególnie złe, nie. Są tylko gorsze. Pamiętam, jak pierwszy raz zagrałem w World in Conflict, jaki zachwycony byłem całym systemem kontroli kamery, wydawania rozkazów, ikonkami, menusami i wszystkim innym. W End of Nations brakuje mi tej ergonomii, tej elastyczności, tej wygody. Jest sztywno, nieczytelnie, mętnie. I nie mówię tu o błędach technicznych, bo akurat w wersji beta można się ich spodziewać. Nie, to całokształt jest jakiś taki... nie najlepszy. Petroglyph, studio odpowiedzialne za End of Nations, już dwa razy próbowało swoich sił z RTSami. I dwa razy im się nie udało, ze Star Wars: Empire at War i z Universe at War: Earth Assault. To dwie przeciętno-słabe gry i boję się, że End of Nations dołączy do tego grona. Komfort grania jest tutaj po prostu za niski, gdy porówna się go nie tylko ze wspomnianym World in Conflict, ale też RTSami od Blizzard i Relic - do nich tej grze brakuje jeszcze dość dużo. I nie cieszy mnie to, bo End of Nations w wielu miejscach naprawdę błyszczy.
Świetne moim zdaniem jest zróżnicowane trybów rozgrywki. Nie mamy tutaj jednego czy dwóch, ale z dziesięć, lekko licząc. Każda mapa przypisana do konkretnego rejonu świata to inny model rozgrywki. I ani jeden z nich to nie jest proste "zbierz armię, rozwal bazę wroga". Niektóre mapy bazują na sprawdzonych schematach, inne zaś prezentują bardzo kreatywne, świeże podejście. Są tu mapy do pojedynków, są takie do grania parami, są dla drużyn czteroosobowych, a nawet jedna dla dwóch tuzinów graczy z ich małymi armiami. Ta ostatnia zresztą jest chyba najmniej atrakcyjna - duże drużyny sprawdzają się w strzelankach. Nawet jeśli każdy gracz ma do dyspozycji tylko relatywnie mały oddział, jak tutaj, to przy tylu osobach na jednej mapie mamy niekontrolowany chaos. Ale pozostałe mapy są bardzo fajne i gra się na nich przyjemnie. Choć nie tak przyjemnie, jak w jakiegoś naprawdę dobrego RTSa, niestety.
Pograłem kilka godzin, nie bawiłem się źle, ale wracać nie mam ochoty. Gdybym już miał spędzać czas na graniu w jakąś strategię czasu rzeczywistego, to w kolejce przed End of Nations stałoby kilka innych, lepszych tytułów. I po nie bym sięgnął. Dlaczego więc na początku napisałem, że warto się zainteresować? Cóż, gra będzie darmowa, nie? No właśnie. Spróbować nie zaszkodzi, skoro to nic nie kosztuje. A raczej nie będzie nic kosztować, gdy End of Nations otworzy się na wszystkich graczy, a powinno to nastąpić w ciągu dosłownie kilku najbliższych dni. I jak to z tego typu grami bywa, wiele może się jeszcze zmienić. Kto wie, może twórcy wygładzą interfejs, dopieszczą wszystko, wyniosą grę na następny poziom. Życzę im tego z całego serca. Ale na razie podziękuję.
Zrob sobie konto na gram.pl o nazwie "GrzybicaOdbytu" i pisz tym kontem posty. Jesli dojdziesz do 200 i nie stracisz konta, uznam ten nick za swietny i zabawny.
Challenge Accepted, ale tu kto inny ;pZnaczy się dopiero teraz przeczytałem, ale challenge wydaje się ciekawy :)