Po słabej technicznie, ale rewelacyjnej fabularnie Grze o Tron mój apetyt na kolejną produkcję cRPG od Cyanide wzrósł bardzo mocno. Tym bardziej, że pod wieloma względami Of Orcs And Men zapowiadało się wręcz rewelacyjnie - diametralnie inna perspektywa, z której oglądamy świat fantasy, dwóch niezwykle różniących się od siebie bohaterów, czy ulepszona wersja silnika znanego z GoT. Mogło więc być tylko lepiej. Ale nie jest.
Nie spodziewałem się po Of Orcs And Men zbijającej z nóg superprodukcji, która wywróci do góry nogami i na nowo zdefiniuje gatunek. Ba, nie spodziewałem się nawet gry bardzo dobrej, liczyłem jednak, że dostaniemy produkt o jakości przynajmniej zbliżonej do Gry o Tron. Niestety, stało się inaczej. Of Orcs And Men powiela wszystkie niedoskonałości i błędy swej poprzedniczki, dodając całkiem sporo nowych.
Wykreowany przez twórców świat nie grzeszy zbytnią oryginalnością, mamy tu do czynienia z typowym low fantasy, w którym magia jest sztuką niezwykle elitarną. Tym, czym próbowali wygrać twórcy, jest natomiast perspektywa, z jakiej ów świat obserwujemy i poznajemy. Otóż w zdominowanym przez ludzkie imperium świecie stajemy po drugiej stronie barykady, przejmując kontrolę nad Arkailem, jednym z nielicznych już, wolnych orków oraz wyznaczonym mu na przewodnika przez ruch oporu goblinem Styksem.
Oczywiście motyw ze zmianą perspektywy znamy już z gier (choćby z Dungeon Keeper), jednak tutaj zapowiadał się on wybitnie smakowicie, choćby ze względu na gatunek, czy klasyczny archetyp dwóch skrajnie różniących się od siebie bohaterów. Gardzący bezrozumnymi goblinami ork (Styx jest bardzo wyjątkowy), zmuszony do współpracy z gardzącym orkowym honorem goblinem, to sytuacja aż prosząca się o masę zabawnych dialogów i sytuacji.
I akurat ten element zagrał całkiem nieźle. Początkowo wzajemnie wrogo nastawieni, nasi bohaterowie zaczynają się z czasem do siebie przekonywać, po drodze oczywiście karmiąc nas kilkoma całkiem smacznymi dialogami, monologami i docinkami. W trakcie gry poznajemy też stopniowo historię ludzi, orków i innych ras; twórcy po raz kolejny nie bali się również poruszyć kilku ważnych tematów, takich jak zniewolenie, żądza władzy, czy zdrada. Niejednokrotnie nasi zieloni herosi udowadniają, że są bardziej ludzcy od "bladoskórych". To naprawdę dobrze smakuje.
Podobnie z różnorodnymi odniesieniami do kultury, także w jej wydaniu "pop". Sam tytuł gry, to ewidentne nawiązanie do świetnej powieści Johna Steinbecka Myszy i ludzie (oryg. Of Mice and Men). Podobnie możemy postrzegać parę bohaterów: Styx, to niski i cwany George Milton, zaś Arkail, to wielki i silny, ale nie grzeszący sprytem Lenny Small z książki Steinbecka. Również sam początek gry, to cudowne w swej prostocie nawiązanie do kultowych słów rozpoczynających każdego Fallouta. Takich smaczków jest zresztą więcej.
Sam główny wątek jest niestety dużo prostszy i zdecydowanie bardziej przewidywalny, niż oczekiwałem. Ot, relatywnie prosta opowiastka o uciemiężonym ludzie, honorze i nadziei oraz walce z tyranią. Bardzo to wszystko przypomina Dishonored (i to na wielu płaszczyznach), w którym również nie do końca potrafiono z potencjalnie ciekawej historii wykrzesać coś więcej.
Zapewne wielu z was zapyta teraz o kwestię wyborów. Takich moralnych i w ogóle, co to zmieniają świat na lepsze, sieją chaos lub sprawiają, że dokoła zaczynają rosnąc stokrotki. Takowe bowiem są. Dwa. Jeden z nich jest kalką z GoT (zamiast obrony mamy tym razem atak), drugi decyduje o specjalistycznej klasie naszych zielonych herosów. To tyle. Temat uważam za wyczerpany.
Całkowitym rozczarowaniem są konstrukcja poziomów. Moje narzekania na niewielkie i klaustrofobiczne miejscówki w GoT odkładam niniejszym do lamusa. Tam bowiem mieliśmy w ich ramach przynajmniej nieco swobody, podczas gdy Of Orcs and Men wpuszcza nas wyłącznie w korytarze. Nawet, jeśli mapa ma owalny lub kwadratowy kształt, to i tak niewidzialne ściany, czy sztuczne przeszkody zmuszą nas do przejścia po z góry zaplanowanej marszrucie. Większość najbardziej liniowych strzelanek oferuje pod tym względem większą swobodę.
Zawodzą też całkowicie elementy skradankowe, warto tu bowiem nadmienić, że mały, sprytny i wredny Styx może wrogów cichcem i od tylca. Owszem, na samym początku rozpracowywanie ich ustawienia i pól widzenia trochę bawi, ale na późniejszych etapach zabawy mamy do czynienia z istną orgią absurdów. Uwierzcie mi na słowo, czegoś tak głupiego, nielogicznego i bezsensownego nie widziałem od dawna. Pies. Robił. To. Lepiej.
System walki, to mniej więcej to samo, z czym mieliśmy okazję spotkać się w Grze o Tron. Mamy więc aktywną pauzę, kolejkowanie rozkazów, kilka postaw oraz ataków i działań specjalnych. Tak jak poprzednio, do samego systemu nic nie mam, choć i tak jest on dużo uboższy oraz bardziej prymitywny, niż ten w GoT. I dokładnie tak samo, jak poprzednio, głównym winowajcą jest praca kamery.
Płacz i zgrzytanie zębów. To chyba jedyne słowa, które oddają uczucia towarzyszące walce, szczególnie, gdy odbywa się ona w pomieszczeniach lub wąskich tunelach, których w Of Orcs and Men nie brakuje. Dobrze, że nasi przeciwnicy nie grzeszą inteligencją, a ci nie będący bossami, czy pułkownikami giną szybko. Wprowadzenie do gry taktycznego w zamyśle systemu walki i zabicie go kamerą, to po prostu sadyzm.
System rozwoju postaci także bardzo przypomina wciąż powracającą Grę o Tron. Problem w tym, że jak większość elementów w Of Orcs and Men jest uboższy i nie daje nawet połowy tej satysfakcji. Problem leży zapewne w umiejętnościach, z których - tak "na oko" - korzystamy może w jednej trzeciej. Reszta, to albo powielenie innych, albo typowe zapchajdziury, mające wypełnić drzewko. Po świetnie sprawdzającym się systemie papier/kamień/nożyczki, czy atakach combo nie pozostał niemal żaden ślad. A sama zabawa w zapanowanie nad berserkerskim szałem Arkaila, to trochę za mało.
Podczas gry tak naprawdę ruszyły mnie może trzy, czy cztery walki, wymagające odrobiny pomyślunku i planowania. Przyznam, że wtedy bawiłem się całkiem nieźle, jednak kilka dobrych walk na kilkanaście godzin rozgrywki, to jednak trochę mało...
Co ciekawe, Of Orcs and Men wygląda naprawdę całkiem nieźle, jak na grę z niewielkim budżetem. Do czołówki wciąż daleko, ale zarówno postacie głównych bohaterów, jak i otoczenie pełne są detali oraz pokryte niezłymi teksturami. Twórcy całkiem nieźle radzą sobie również z wykorzystaniem oświetlenia, czy różnorodnych filtrów podkreślających specyfikę miejsc lub sytuacji. Czasami siła może leżeć w prostocie.
Nie mam też większych zastrzeżeń do animacji ruchu w przypadku pary głównych bohaterów. No dobrze, może nie ma ich zbyt wielu, a lewitująca nad plecami broń może denerwować. Całkiem nieźle wypada też mimika gęby Arkaila i Styksowego, wrednego pyszczka. Niestety cała inwencja osób odpowiedzialnych za animacje skończyła się na nich. Ludzie, to dla odmiany armia wystruganych z drewna klonów. Nawet Piranha potrafi robić to lepiej.
Olbrzymi plus należy się z kolei za artystyczną część oprawy. Para głównych bohaterów wygląda świetnie, ork jest prawdziwym orkiem, a Styx... Cóż, marzy mi się koszulka z jego wredną mordą. Podobnie jest w kwestii strojów, czy broni. Oczywiście orkowe zabawki są nieco przegięte i mało poręczne, ale takie być przecież powinny. Poza tym mamy piękne w swej prostocie low fantasy, z bronią i pancerzami raczej pordzewiałymi, niż ozdobionymi błyszczącymi klejnocikami.
Muzyka ma swoje momenty, choć większość podkładu dźwiękowego nie wybija się ponad standard. Spodobał mi się natomiast oryginalny, angielski dubbing (gra posiada polskie napisy), szczególnie w przypadku głównych bohaterów. Słuchając narracji i komentarzy Styksa miałem niekiedy wrażenie, że to taki gobliński Joe Pesci z jakichś lokalnych Chłopaków z ferajny.
Najgorszą jednak cechą Of Orcs and Men jest fakt, że ta gra... ma duszę. To dziwne i trudne do zdefiniowania coś, co sprawia, że mimo bólu do niej wracałem. Aż chciałoby się, żeby ta produkcja była choć tak dobra i strawna, jak co chwila powracająca dziś Gra o Tron. Tak niestety nie jest i pewnie nigdy nie będzie. Musimy pogodzić się ze smutną prawdą.