Wstyd mi teraz trochę. To znaczy, nie żałuję, że we wrześniu broniłem Seduce Me i prawa tej gry do pojawienia się na Steamie na przekór hipokrytom z Valve - nie ma co się oszukiwać, że brzydzimy się erotyką i stronimy od gołych bab, skoro tego nie robimy. I zawsze będę uważał, że gier erotycznych, dobrych gier erotycznych, zrobionych na wysokim poziomie, jest zdecydowanie za mało, a właściwie w ogóle ich nie ma. Ale wstyd mi, że ta, za którą tak gardłowałem, okazała się być całkiem inna. Czyli niedobra.
To znaczy, nie zrozumcie mnie źle - Seduce Me wygląda bardzo dobrze. Naprawdę, podoba mi się ta kreska i styl artystyczny. Dziewczyny są ładne, ale nie jakieś całkowicie nierealne, a sceny erotyczne i pornograficzne są nakreślone ze smakiem i bez prostackiej wulgarności. Przyjemnie się na to patrzy, tak z czysto estetycznego punktu widzenia, nawet jeśli krew nie zaczyna szybciej krążyć - a niestety, nie zaczyna, bo tej świetnej kreski jest... za mało. Każda scena w Seduce Me przypomina komiks - mamy kilka obrazków i dymki z komentarzem, nawet nie tak źle napisanym. Problem tylko w tym, że tych kilka stopniowo odsłanianych obrazków to... ta sama grafika, tylko na kolejnych zbliżeniach. I najpierw pokazują ją całą, a potem kolejne fragmenty. Autorzy Seduce Me chyba nigdy nie widzieli prawdziwego komiksu i tego, jak się w nim tworzy wrażenie ruchu i dynamiki - na pewno nie ukazując cały czas to samo ujęcie! Psia mać, skoro już twórcy zrezygnowali z budowania napięcia za pomocą pogłębionych interakcji i rozmów, to mogli chociaż w tym jednym aspekcie zostawić nam "striptiz" i kolejno odsłaniać coraz więcej - ale nie, oni wolą walnąć od razu z grubej rury, wepchnąć nam przed oczy penisa plus biust i oczekiwać efektu. U mnie efektu nie było. Oprócz rozczarowania, bo naprawdę chciałem, żeby ta gra, tak niesprawiedliwie potraktowana przez Steam, okazała się prawdziwą erotyczną perełką. A tu, za przeproszeniem, dupa blada...
Doceniam, to co chcieli zrobić twórcy Seduce Me. A przynajmniej to, co mi się wydaje, że chcieli zrobić, czyli zdystansować się do japońskich symulatorów erotycznych. Pokazać, że Zachód też może zrobić coś takiego, tylko że we własnym stylu, bez czerpania z doświadczeń Wschodu i kopiowania wypracowanych tam rozwiązań. I częściowo się udało, zwłaszcza jeśli chodzi o oprawę graficzną - Seduce Me wygląda siedem razy lepiej niż jakaś infantylna i/lub pedofilska manga. Ale ze skomplikowanych relacji, rozbudowanych dialogów, skupiania się na emocjach już rezygnować nie należało, bo tu akurat Japończycy mają niezłe pomysły. Jasne, robią to po swojemu, czasem dla nas niezrozumiale, ale pominięcie możliwości rozmawiania z dziewczynami na rzecz jakiejś karcianej przenośni sprawiła, że bohaterki z prawdziwych kobiet, którymi mogły być, gdyby je w jakiś sposób pogłębiono, stały się przedmiotami, których się nie zgłębia, ale beznamiętnie penetruje. Trochę to obrzydliwe, gdy tak się zastanowić... No, ale prawie cała pornografia taka jest, więc zaskoczenia nie ma.
Seduce Me to właśnie pornografia. Trochę bardziej zaawansowana, trochę bardziej wysmakowana i nie taka ordynarna, ale mimo wszystko wyprana z uczuć i sprowadzona do czynności czysto mechanicznych. Ale nawet to nie byłoby takie złe, gdyby nie skopana mechanika rozgrywki, która w żaden sposób nie zagęszcza atmosfery i nie buduje napięcia, choćby przy pomocy najprostszych metod. Naprawdę niewiele trzeba było, żeby wyciągnąć Seduce Me z dołka, w którym siedzi - więcej dynamiki w komiksach by się przydało, a przede wszystkim utrudnienie budowania relacji i podzielenie ich na kolejne etapy, żebyśmy mieli wrażenie, że coś zdobywamy, że wchodzimy na następny poziom. Wtedy mogłoby być znośnie i nawet te mało inspirujące minigry karciane bym przebolał. Ale niestety, poza grafiką i ogólnie niezłą oprawą techniczną oraz faktem, że gra traktuje nas jak dorosłych i nie jest infantylna, nic w Seduce Me nie jest takie, jakie powinno być. Szkoda.
W skrócie - nie nadaje się na Walentynki nawet dla największych desperatów. Przykro mi.