Seduce Me - recenzja

Sławek Serafin
2013/02/14 13:29

Grecka wyspa miłości, cztery bezpruderyjne panie, gorące lato i... seks. Dużo seksu. Gra w sam raz na Walentynki?

Wstyd mi teraz trochę. To znaczy, nie żałuję, że we wrześniu broniłem Seduce Me i prawa tej gry do pojawienia się na Steamie na przekór hipokrytom z Valve - nie ma co się oszukiwać, że brzydzimy się erotyką i stronimy od gołych bab, skoro tego nie robimy. I zawsze będę uważał, że gier erotycznych, dobrych gier erotycznych, zrobionych na wysokim poziomie, jest zdecydowanie za mało, a właściwie w ogóle ich nie ma. Ale wstyd mi, że ta, za którą tak gardłowałem, okazała się być całkiem inna. Czyli niedobra.

Seduce Me - recenzja

Rzecz dzieje się na greckiej wyspie, w nowoczesnej posiadłości zamieszkanej przez same kobiety... i jednego czyściciela basenów. My, gracz, wcielamy się w fotografa, który przybywa do rezydencji na zaproszenie pani domu, rozkapryszonej, obrzydliwie bogatej Pietry. Bohater nie jest jakimś nudnym agentem ubezpieczeniowym, pilotem wycieczek czy urzędnikiem samorządowym niższego szczebla, ale zachowuje się jak takowy. Po co uczynili go fotografem, skoro w ogóle nie wykorzystują tego motywu w samej grze? Przecież to takie oczywiste! Fotograf plus dziewczyny w bikini równa się sesje zdjęciowe, a to z kolei równa się seks. Przynajmniej w grze tak powinno być. I to miałoby sens. I nawet można by wprowadzić jakąś fajną mechanikę pstrykania fotek czy coś w tym stylu, prawda? Ale po co realizować potencjał, skoro można zrobić wręcz odwrotnie. Nasz zawód zatem nie ma tu nic do rzeczy i do stosunków dochodzi z innych powodów... Z jakich? Cóż, tytuł gry niestety nie jest w tym przypadku tylko sugestią.

Jak na grę, która ma w tytule uwodzenie, flirtowania w Seduce Me jest zaskakująco mało. To znaczy, hmm, jest sporo, ale odbiegającego mocno od tego, co powszechnie za flirt jest uważane. Po prostu jedna z minigier nazwana jest flirtem. I to akurat ta najtrudniejsza, diabli wiedzą dlaczego. Cała gra bazuje na minigrach, a one z kolei za swoją podstawę mają karty. Różnego rodzaju prostymi grami karcianymi twórcy Seduce Me symulują wszystkie możliwe rodzaje rozmów, od niezobowiązujących pogawędek przez właśnie flirty i intymne zwierzenia aż do ostrych kłótni. Pomysł w sumie... ciekawy, nie powiem. Gra w karty, które zamiast symboli pików, trefli i kierów mają tematy rozmów, takie jak muzyka, wina, podróże czy nawet pogoda, to całkiem trafna metafora. A i same minigry nie są wcale takie złe, bo mają nietypowe warunki zwycięstwa. Każda z nich ma swoje osobne zasady, jasne i przejrzyste - ale wygrywanie jest nieoczywiste, bo przecież gramy z kobietami, a z nimi nigdy nic nie jest takie proste jak się nam, facetom, wydaje. Gdy mówią "tak", mają ma myśli "nie", gdy mówią "nie" myślą "być może" i tak dalej... I minigry to również sprytnie symulują - sukces w nich nie polega na wygraniu rozdania, ale na zdobyciu takiej liczby punktów, jak kobieta, z którą gramy. Jak będziemy ich mieli dużo więcej, obrazi się na nas, że ją pokonaliśmy. Jak będziemy mieli ich dużo mniej, stracimy w jej oczach jako przegrany. Trzeba tak główkować i sprytnie balansować, żeby cały czas trzymać się blisko. Niegłupie to, podobnie jak cała mechanika tych minigier. W czym więc problem? W tym, że te minigry są całkowicie aseksualne. A to cała nasza interakcja z bohaterkami gry...

W sumie na wyspie jest więcej samic, ale gra wystawia nam tylko cztery. Pietra, pani domu, to rozkapryszona piękność, która lubuje się w nadużywaniu władzy, w łóżku i poza nim. Cecilia to dojrzała nimfomanka, która szuka kolejnego bogatego męża. Lilia to jej młodziutka córka, niewinna i dziewicza, ale fantazjująca o pejczach i kajdankach, a Esper to uległa pokojówka, która umyślnie tłucze kieliszki, żeby ktoś ją skarcił... Nie ma to jak pogłębiony rys psychologiczny i podmiotowe traktowanie kobiecych bohaterek, nie? Niestety, gra w ogóle nie próbuje nakreślić charakteru poszczególnych pań w sposób inny niż ten najbardziej powierzchowny i związany z miłością fizyczną. A mogłaby, bo wszystkie one na pewnym etapie rozgrywki zwierzają nam się i raczą wspomnieniami. Tyle, że są to wspomnienia seksu lub czegoś bardzo z seksem powiązanego. O niczym innym się w Seduce Me nie mówi. Ba, tu się w ogóle nie mówi.

Wszystkie konwersacje zastąpione są wspomnianymi grami karcianymi. Nie uwodzimy dziewczyn, nie poznajemy ich, nie musimy się wykazać zrozumieniem kobiecej natury, ani nawet jakimś samczym magnetyzmem - trzeba jedynie opanować zasady gier. A potem wystarczy już tylko dodawać punkty. Kiepsko. Bardzo kiepsko. Tak jakby twórcy Seduce Me pamiętali, że główny organ płciowy w ciele człowieka to mózg, ale mylnie założyli, że chodzi o tę jego część, która odpowiada za matematykę i chłodną analizę. A cała gra wstępna, całe budowanie relacji aż do kulminacji, bazuje tutaj właśnie na prostych działaniach. Za wygrane rozdanie otrzymujemy punkty popularności, które pozwalają odblokować kolejne minigry w sytuacjach, na które się natkniemy spacerując po rezydencji Pietry. Odnosząc sukcesy w grach z naszymi czterema paniami zdobywamy kolejne punkty, jedne symbolizujące to, jak blisko jesteśmy z daną dziewczyną na poziomie emocjonalnym, drugie odnoszące się do bliskości cielesnej. Osiąganie kolejnych poziomów intymności odblokowuje zwierzenia i wspomnienia, a wysoki współczynnik żądzy daje dostęp do kilku różnych stosunków tu i teraz. Ma to sens. Tyle, że jest strasznie sztuczne. I tak zrobione, że pomija jedną z najważniejszych cech gier erotycznych, czyli budowanie napięcia.

Wystarczy wygrać dwa czy trzy szybkie rozdania z daną kobietą, żeby z etapu "cześć, jak się nazywasz" przejść od razu do "bzykajmy się dziko w saunie". Bez żadnych szczebli pośrednich, bez kolejnych faz rozwoju "związku", bez stopniowego odkrywania siebie. To jak striptiz, w którym po pierwszych taktach muzyki i dwóch tanecznych krokach dziewczyna (lub facet, jeśli ktoś lubi męski striptiz) zdejmuje z siebie od razu całe ubranie jednym ruchem. Rozczarowujące. Jasne, są sytuacje, które mniej się kojarzą z seksem, takie jak choćby drenaż zatkanego szamba, ale ta gra to chyba właśnie miała być podniecająca, prawda? A zamiast tego serwuje kilka całkowicie neutralnych minigier, a potem od razu błyska po oczach drugorzędnymi cechami płciowymi. I to jeszcze w taki tani sposób.

GramTV przedstawia:

To znaczy, nie zrozumcie mnie źle - Seduce Me wygląda bardzo dobrze. Naprawdę, podoba mi się ta kreska i styl artystyczny. Dziewczyny są ładne, ale nie jakieś całkowicie nierealne, a sceny erotyczne i pornograficzne są nakreślone ze smakiem i bez prostackiej wulgarności. Przyjemnie się na to patrzy, tak z czysto estetycznego punktu widzenia, nawet jeśli krew nie zaczyna szybciej krążyć - a niestety, nie zaczyna, bo tej świetnej kreski jest... za mało. Każda scena w Seduce Me przypomina komiks - mamy kilka obrazków i dymki z komentarzem, nawet nie tak źle napisanym. Problem tylko w tym, że tych kilka stopniowo odsłanianych obrazków to... ta sama grafika, tylko na kolejnych zbliżeniach. I najpierw pokazują ją całą, a potem kolejne fragmenty. Autorzy Seduce Me chyba nigdy nie widzieli prawdziwego komiksu i tego, jak się w nim tworzy wrażenie ruchu i dynamiki - na pewno nie ukazując cały czas to samo ujęcie! Psia mać, skoro już twórcy zrezygnowali z budowania napięcia za pomocą pogłębionych interakcji i rozmów, to mogli chociaż w tym jednym aspekcie zostawić nam "striptiz" i kolejno odsłaniać coraz więcej - ale nie, oni wolą walnąć od razu z grubej rury, wepchnąć nam przed oczy penisa plus biust i oczekiwać efektu. U mnie efektu nie było. Oprócz rozczarowania, bo naprawdę chciałem, żeby ta gra, tak niesprawiedliwie potraktowana przez Steam, okazała się prawdziwą erotyczną perełką. A tu, za przeproszeniem, dupa blada...

Doceniam, to co chcieli zrobić twórcy Seduce Me. A przynajmniej to, co mi się wydaje, że chcieli zrobić, czyli zdystansować się do japońskich symulatorów erotycznych. Pokazać, że Zachód też może zrobić coś takiego, tylko że we własnym stylu, bez czerpania z doświadczeń Wschodu i kopiowania wypracowanych tam rozwiązań. I częściowo się udało, zwłaszcza jeśli chodzi o oprawę graficzną - Seduce Me wygląda siedem razy lepiej niż jakaś infantylna i/lub pedofilska manga. Ale ze skomplikowanych relacji, rozbudowanych dialogów, skupiania się na emocjach już rezygnować nie należało, bo tu akurat Japończycy mają niezłe pomysły. Jasne, robią to po swojemu, czasem dla nas niezrozumiale, ale pominięcie możliwości rozmawiania z dziewczynami na rzecz jakiejś karcianej przenośni sprawiła, że bohaterki z prawdziwych kobiet, którymi mogły być, gdyby je w jakiś sposób pogłębiono, stały się przedmiotami, których się nie zgłębia, ale beznamiętnie penetruje. Trochę to obrzydliwe, gdy tak się zastanowić... No, ale prawie cała pornografia taka jest, więc zaskoczenia nie ma.

Seduce Me to właśnie pornografia. Trochę bardziej zaawansowana, trochę bardziej wysmakowana i nie taka ordynarna, ale mimo wszystko wyprana z uczuć i sprowadzona do czynności czysto mechanicznych. Ale nawet to nie byłoby takie złe, gdyby nie skopana mechanika rozgrywki, która w żaden sposób nie zagęszcza atmosfery i nie buduje napięcia, choćby przy pomocy najprostszych metod. Naprawdę niewiele trzeba było, żeby wyciągnąć Seduce Me z dołka, w którym siedzi - więcej dynamiki w komiksach by się przydało, a przede wszystkim utrudnienie budowania relacji i podzielenie ich na kolejne etapy, żebyśmy mieli wrażenie, że coś zdobywamy, że wchodzimy na następny poziom. Wtedy mogłoby być znośnie i nawet te mało inspirujące minigry karciane bym przebolał. Ale niestety, poza grafiką i ogólnie niezłą oprawą techniczną oraz faktem, że gra traktuje nas jak dorosłych i nie jest infantylna, nic w Seduce Me nie jest takie, jakie powinno być. Szkoda.

W skrócie - nie nadaje się na Walentynki nawet dla największych desperatów. Przykro mi.

4,0
Wcale nie uwodzi, choć sprawia, że czujemy się wykorzystani...
Plusy
  • estetyczna grafika
  • dorosła gra dla dorosłych
Minusy
  • aseksualne minigry
  • przedmiotowo traktowane bohaterki
  • brak stopniowania napięcia
  • zamiast uwodzić, pcha przed oczy obrazki z prąciami
Komentarze
63
Usunięty
Usunięty
20/03/2014 23:23

Seduce Me to świetna gra! Ale ja może na nią patrzę nieco inaczej niż autor i komentujący. Ma w sobie ona jedną z rzeczy, które lubię najbardziej: gameplay opowiada w taki sposób, w jaki nie potrafią opowiadać słowa i obrazy. A to już jest wyższa sztuka.Mechanika pięknie odzwierciedla różne rodzaje rozmów i w jaki sposób one przebiegają, a konkretnie: gadkę-szmatkę, rozmowę na tematy intymne, kłótnię i flirt. Gry karciane są tak do tych rozmów dobrane, że stanowią świetną metaforę prawdziwych rozmów. I to, co pisze autor recenzji, że te mini gry są ciekawe to prawda, ale moim zdaniem są jeszcze ciekawsze. Olać resztę! :))) Grając w te minigierki duża część mnie czuje, jakby rozmawiała: może zabraknąć tematu, można pojechać w wywodach tak daleko, że rozmówca nie dotrzyma ci kroku i się znudzi, można powoli budować atmosferę i napięcie pomiędzy sobą a rozmówcą, można zachowywać argumenty na odpowiednią chwilę, zmienić temat, skakać po tematach w sposób piękny lub niski... wszystko można! Ostatni raz aż tak świetne oddanie jakiegoś elementu rzeczywistości za pomocą mechaniki gry widziałem w... papierowym RPG Dzikie Pola. :) Mechanika walki na szable jest tak samo sugestywna jak tu mechanika rozwoju relacji między BG a bohaterkami. Rewelka! A dotego piękne rysunki pięknych kobiet! :)

Usunięty
Usunięty
18/02/2013 16:16
Dnia 18.02.2013 o 14:01, Dared00 napisał:

> Dziwne, bo gazety stawiające na twój styl mają > dosyć niską sprzedaż. Mam tu na myśli tabloidy, żerujące na prowokacjach i taniej sensacji. Akurat tabloidy to najlepiej sprzedające się gazety codzienne w Polsce. To z kolei może wyjaśniać, dlaczego pan Serafin nadal ma pracę.

I równocześnie najniższy wskaźnik zaufania ,który jednak powoduje, że Fakt i Gazeta Polska nie są najbardziej poczytnymi gazetami w Polsce

Dared00
Gramowicz
18/02/2013 14:01
Dnia 18.02.2013 o 00:51, Hydro2 napisał:

Dziwne, bo gazety stawiające na twój styl mają dosyć niską sprzedaż. Mam tu na myśli tabloidy, żerujące na prowokacjach i taniej sensacji.

Akurat tabloidy to najlepiej sprzedające się gazety codzienne w Polsce. To z kolei może wyjaśniać, dlaczego pan Serafin nadal ma pracę.




Trwa Wczytywanie