Killzone: Shadow Fall, jedna ze startowych gier dla PlayStation 4, kontynuatorka uznanej serii. Jak wypada na tle poprzedniczek? Czy faktycznie pokazuje pazur nowej generacji? Przeczytajcie.
Killzone: Shadow Fall, jedna ze startowych gier dla PlayStation 4, kontynuatorka uznanej serii. Jak wypada na tle poprzedniczek? Czy faktycznie pokazuje pazur nowej generacji? Przeczytajcie.
Po zniszczeniu Helghan UCS postanowiło oddać uchodźcom z tej planety połowę Vekty. Pokojowe i ugodowe z założenia rozwiązanie szybko doprowadziło do nowych animozji. Helghaści brutalnie przyspieszyli procedurę przejmowania terenu i zaczęli zarządzać nim zgodnie ze swoją rutyną. Po 30 latach sytuacja na planecie wygląda coraz gorzej. Gigantyczny mur oddziela od siebie dwa światy dawną Vektę i tą nową, pełną slumsów, ale jednocześnie patrolowaną przez doskonale wyposażone wojska Helghastów. Z jednej strony nowi mieszkańcy planety narzekają na sankcje, z drugiej jakoś nie przeszkadza to ich władzom w zbrojeniach. Jedna strona muru to coraz bardziej zaniepokojona demokracja, druga to policyjny reżim, całkowita antyutopia. Zdecydowanie tło w Killzone: Shadow Fall jest znacznie ciekawsze niż we wcześniejszych odsłonach serii.
Wcielamy się w role Lucasa Kellana, jednego z przesiedleńców, którzy musieli zwolnić miejsce dla Helghastów. Początki nowego ładu obserwujemy najpierw jako dziecko, potem w szybkich migawkach widzimy szkolenie naszego bohatera w jednostkach specjalnych ISA. Wreszcie wkraczamy do akcji jako dorosły Lucas, wyposażeni w nowoczesne zabawki. Podstawową bronią w Killzone: Shadow Fall jest LSR44, ciekawe połączenie karabinu szturmowego i elektromagnetycznej snajperki. Do tego dochodzi OWL, osobista drona bohatera, mogąca atakować wrogów lub ich ogłuszać, rozstawiać tarczę energetyczną, wystrzeliwać linkę do pokonywania trudnych obszarów i za pomocą zastrzyku adrenaliny stawiać Lucasa na nogi. Wyboru spomiędzy podstawowych funkcji tego latającego automatu dokonujemy ruchem palca po dotykowej części pada.
Lucas Kellan nieco różni sie od protagonistów z poprzednich części. Po pierwsze jest bardziej zabójcą niż typowym żołnierzem. Działa skrycie, lokalizując wrogów za pomocą impulsu taktycznego i stosując różne sztuczki typowe dla komandosów. Po drugie, znamy go z dzieciństwa, wiemy jakie są jego motywy, a w trakcie rozwoju kampanii śledzimy zmiany w gradacji wartości. To postać zdecydowanie bogatsza niż dotąd, ale też nie ma co oczekiwać jakiejś kosmicznej złożoności. Killzone: Shadow Fall nie stara się być czymś więcej niż poprzedniczki, czyli solidną strzelanką z rysem fabularnym układającym misje w logiczną całość. No może trochę się stara, bo dodaje nieco bardziej złożone podejście do konfliktu, ale wielkiej i wiekopomnej opowieści się nie spodziewajcie.
Poszczególne misje w Killzone: Shadow Fall bardzo różnią się założeniami i scenerią. Walczymy na Vekacie, na Helghanie, stacjach kosmicznych, pokładach okrętów, w próżni - czyli na monotonię nie można narzekać. O ile początek wypada dosyć słabo (zabijające bohatera rzeczki to jakiś absurd), później jest kilka prawdziwych perełek. Misja, w której mamy uruchomić reaktor, jest jedną z lepszych, z jakimi miałem do czynienia w strzelankach w ostatnich latach. W pierścieniach reaktora umieszczamy kondensatory, które albo przywleczemy z daleka (mając je w rekach nie używamy broni), albo pozyskujemy na miejscu, wyłączając kładki siłowe między wąskimi łukowatymi chodnikami, co utrudnia nam poruszanie się. Uruchomione pierścienie zaczynają wirować, dodając kolejne zagrożenie. Naprawdę wymagający i ciekawy poziom.
Nie ustępuje mu misja odbijania porwanych przez terrorystów pociągów magnetycznych wysoko nad miastem. Snajperzy, przemykające z potworną prędkością składy, kładki techniczne i wrogowie wypadający z kolejnych przedziałów - zabawa jest przednia. Do niezapomnianych scen należy też zaliczyć szybowanie pośród walących sie wieżowców w poszukiwaniu dogodnego i w miarę bezpiecznego miejsca lądowania. Powtarzałem ten lot chyba ze trzydzieści razy, nim znalazłem optymalną trasę... Tradycyjnie bowiem Killzone: Shadow Fall nie prowadzi nas za rączkę, wiec trzeba się często nieźle nakombinować i nałazić po mapie, mimo, że podstawowe cele są przez dowództwo zwykle podane. Odległość pomiędzy punktami zapisu jest różna i czasem niestety powtarzamy za duże partie rozgrywki (maksymalnie około 10 minut!).
Szkoda, że obok naprawdę udanych misji znalazły się też mniej dopracowane i na siłę utrudniane. Jeśli poruszam się w kamuflażu optycznym, a niektórzy cywile panikują i wzywają wojsko stojąc kilka metrów ode mnie, do tego odwróceni plecami, to oznacza, że ktoś się nie przyłożył do prawidłowo przygotowania triggerów alarmowych. W kilku miejscach przesadzono też z ilością wrogów, ale to akurat nie grzech własny Killzone: Shadow Fall, lecz wspólny dla większości strzelanek. Ogólnie więcej jest rzeczy dobrych niż złych, a ukończenie trybu dla pojedynczego gracza (biorąc pod uwagę powtórki nieudanych akcji) zapewnia jakieś 10 godzin zabawy. Na pewno więcej czasu spędzimy w trybie wieloosobowym. Oczywiście o ile mamy wykupiony abonament Plus...
Multi w Killzone: Shadow Fall to przede wszystkim stara dobra opcja Warzone, którą możemy w pewnym stopniu konfigurować pod własne oczekiwania. Liczbę klas postaci zmniejszono do trzech, za to dobrze przemyślanych. Całkowicie zrezygnowano tez z modelu odblokowywania broni i umiejętności - na starcie dostajemy wszystko do wykorzystania. Nie jest jednak tak, że doświadczony gracz nie będzie miał kilku dodatkowych przewag na nowicjuszem. Po prostu wśród mnóstwa osiągnięć do odblokowania są i takie, które na przykład wzmacniają umiejętności. Oczywiście przed wyjściem na sieciowe areny, na których mogą grac jednocześnie nawet 24 osoby, można potrenować swoją taktykę na botach. Ta opcja jednakże nie odblokowuje żadnych osiągnięć.
Mapy dostarczone na starcie (dziesięć sztuk) są zróżnicowane i doskonale dopracowane. Zawsze pozostawiają sporo pola do manewru i kombinowania. W większości misji ważna jest współpraca zwiadowców, szturmowców i żołnierzy wsparcia. Szkoda, że nie ułatwiono jej poprzez drużynową komunikację głosową - a przecież sprzęt do tego znajduje się w startowym zestawie PlayStation 4. Tak czy inaczej, tryb wieloosobowy w Killzone: Shadow Fall jest naprawdę udany, co cieszy, bo przecież gier na nową konsolę nie ma wiele i jakoś człowiek sobie umili oczekiwanie na kolejne premiery...
Wiemy doskonale, że na początku istnienia każdej generacji konsol gry nie wykorzystują pełni ich możliwości. Ekipa z Guerilla Games postawiła sobie jednakże zadanie (a może Sony postawiło jej przed nimi), by pokazać jak najwięcej rzeczy, które są możliwe do zrobienia na PlayStation 4. Killzone: Shadow Fall cieszy oczy mnogością detali i zachwyca fajerwerkami efektów cząsteczkowych. Oczywiście na wypasionych pecetach można osiągnąć więcej, ale dalej skok jakościowy w stosunku do poprzedniej generacji jest niezaprzeczalny. Momenty, gdy na jednej z map podpinamy kondensatory i zaburzamy grawitację robią wielkie wrażenie - zwłaszcza, że nie są to zwykłe animacje i możemy się w warunkach odwróconego ciążenia swobodnie przemieszczać. Przeloty w nieważkości, wśród unoszących się fragmentów konstrukcji i ciał wrogów również oszałamiają.
Wydajność nowego systemu widać w walkach pośród ruin i płomieni. Rozmywający się od gorąca obraz, gra światła i cieni - wszystko, co dotąd nie dawało się masowo kodować na konsolach, teraz jest możliwe. Tak pozornie banalna rzecz, jak bogaty daleki plan, wymaga też zasobów, więc twórcy często musieli rezygnować z takich elementów. Już nie muszą, co Killzone: Shadow Fall pokazuje bardzo dobitnie. Zadbano też o drobne detale, takie jak odtwarzanie odnalezionych dzienników w formie audio z... głośniczka wmontowanego w DualShock 4. O przełączaniu funkcji OWL za pomocą ruchu palcem po obszarze dotykowym wspomniałem wcześniej. Swoją drogą, skoro dzienniki zostały wspomniane: rozmaitych kolekcjonerskich znajdziek jest sporo, a dzięki złożonym i pełnym detali mapom nie jest łatwo je zebrać.
Killzone: Shadow Fall nie jest może tytułem tak porywającym, jak druga część serii, ale wypada naprawdę dobrze. Polska wersja językowa nieco drażni ucho sztucznością, jakby aktorzy nie potrafili wczuć się w - przyznajmy - zalatujące sztampą kwestie. Ogólnie rzecz biorąc, postawiłbym tę odsłonę na równi z poprzednią, ale z jednym zastrzeżeniem: nie zgadzam się z oceną, jaką mój kolega redakcyjny jej wystawił. Dla mnie obie te części serii Killzone zasługują na równą ósemkę, czyli "solidna, grywalna produkcja, choć parę wad się znajdzie". Inna sprawa, że przy skromnej bibliotece gier na PS4 głupio jest nie nabyć najnowszego dziecka Guerilli...