Na premierę PlayStation 4 Sony przygotowało dwie gry z kategorii "exclusive". O nowym Killzone już pisaliśmy, czas zrecenzować Knack.
Na premierę PlayStation 4 Sony przygotowało dwie gry z kategorii "exclusive". O nowym Killzone już pisaliśmy, czas zrecenzować Knack.
Gdy oglądałem pierwsze zapowiedzi gry Knack, nie spodziewałam się, że będę ją recenzował. Po prostu ostatnio nie grywam w podobne tytuły, coś przeskoczyło mi w mózgu i siadając do konsoli oczekuję innej zabawy. Czułem za to w kościach, że będzie kawał solidnej roboty, bo skoro projektem zajmuje się Mark Cerny, to gracze mogą spać spokojnie. W sumie praca przy takich klasykach jak Ratchet & Clank, Spyro czy Jak and Daxter, to portfolio, którym można się chwalić. Widziałem też na prezentacjach, że Mark Cerny opowiadając o nowym projekcie, momentami przejawiał ten rodzaj dziecięcego entuzjazmu, który jest konieczny przy tworzeniu gier mających być rozrywką dla całej rodziny. Najwyraźniej coś po drodze poszło nie tak.
Trzeba przyznać, że od strony otoczki fabularnej, Knack daje radę. Świat wykreowany kojarzy się z dobrymi filmami animowanymi dla całej rodziny. Mamy krainę, w której żyją dwie inteligentne rasy: ludzie i gobliny, a kiedyś istniała tajemnicza cywilizacja, która pozostawiła po sobie artefakty, będące dziś motorem postępu technologicznego. Badanie takich pozostałości zajmuje się między innymi Doktor, genialny naukowiec, którego najnowszym dziełem jest tytułowy Knack, czyli świadoma istota zbudowana na bazie artefaktów. W sytuacji zagrożenia, gdy gobliny pozyskują skądś czołgi i samoloty (swoją drogą ich armia kojarzy się bardzo mocno z orkami z Warhammera 40K), ów samoświadomy golem może się okazać bardzo przydatny w formowanym przez ludzi zespole specjalistów.
W owej grupie znajdują się Doktor i jego młody asystent Lucas (w obu recenzowanych przeze mnie "exach" dla PS4 znalazłem swoich imienników - przypadek? - nie sądzę!). No i Knack. Oprócz nich na pokład załapał się słynny podróżnik Ryder, prywatnie przyjaciel Doktora i wujek Lucasa. Rozmach przedsięwzięciu ma zapewnić Victor, miliarder i konstruktor - to taki trochę przeinaczony Tony Stark. Jest jeszcze Katrina, jego szefowa ochrony. Cała ta ekipa wyrusza odnaleźć źródło goblińskich ataków i dowiedzieć się, skąd zdobyły zaawansowaną technologię. Po drodze odkryją wiele tajemnic, a gracz napatrzy się na liczne zwroty akcji, oraz pozna przeszłość i motywacje uczestników wyprawy.
Oczywiście wszyscy ci bohaterowie to jedynie tło fabularne, bo kierujemy Knackiem, ale tło nakreślone lekko, ze swadą i znajomością prawideł. W przerywnikach filmowych będziemy mieli okazję do wzruszeń i śmiechu, dokładnie w dawkach, do jakich przyzwyczaiły nas porządne filmy animowane. Z tymi "pixarowymi" skojarzeniami wiąże się dodatkowo bardzo ważna dla polskich graczy informacja... jak wiadomo, kreskówki dubbingujemy jak mistrzowie, więc i Knack zlokalizowany jest świetnie. Ba! W wypadku wielu postaci, w tym głównego bohatera, nasza wersja językowa brzmi lepiej niż oryginał. Fabułę śledzi się z zainteresowaniem, ale... aby poznać kolejny jej fragment trzeba pograć. No a tu jest mniej różowo i rodzinnie.
Głównym problemem gry Knack jest monotonia. 12 godzin powtarzalnej rozgrywki to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej... Mapy trzynastu poziomów (z podpoziomami) różnią się od siebie wizualnie, ale zwykle sprowadzają się do tej samej konstrukcji. Areny z kilkoma przeciwnikami, korytarze z pojedynczymi, no i puzzle do przeskoczenia. Te ostatnie nie zawsze, a szkoda, bo akurat one wypadają najciekawiej. Aby nie było: zdarzają się tej grze przebłyski geniuszu, o niektórych wspomnę osobno za chwilę, ale nie są one częste. Do tego wiele ciekawych koncepcji zabijanych jest powtarzaniem ich w kółko przez twórców i... przez nas. Dlatego, że zdecydowano się podnieść poziom wyzwania poprzez rzadkie rozmieszczenie punktów zapisu. Powtarzanie 10 minut ganiania i tłuczenia to smutna norma.
Może ta powtarzalność nie byłaby tak zła, gdyby generowała w nas kreatywność. Niestety zarówno ścieżka, która podążamy, jak i skromny arsenał ataków Knacka sprowadzają to do mozolnego odtwarzania tych samych scen. Cóż bowiem może nasz protagonista? Łupnąć konwencjonalnie, łupnąć w skoku, oraz odpalić jeden z trzech ataków specjalnych, o ile naładuje się słonecznymi kryształami. Może też unikać, co w sumie jest najważniejszym ruchem bojowym. Koniec pieśni. Nie ma więc w grze Knack pola do manewru dla eksperymentatorów, lubiących sprawdzać różne taktyki... Do tego po załadowaniu punktu zapisu nie mamy tyle energii do ataków specjalnych, ile mieliśmy oryginalnie, lecz tyle, ile nam zostało, gdy padliśmy. Tak, powtórki robimy więc głównie za pomocą ataku konwencjonalnego...
Niby w rozmaitych ukrytych skrzyniach zbieramy fragmenty do zmontowania rozmaitych urządzeń, ale... Niby mogłyby one coś zmieniać, ale... Po pierwsze, bez dużej ilości znajomych w PSN nagromadzimy w jednej rozgrywce losową mieszaninę elementów do różnych zabawek (znajomi są przydatni, bo jeśli z danej skrzyni wylosowali coś nam przydatnego, możemy zrezygnować ze swojego łupu i dostać to co jeden z nich). Po drugie, wynalazki nie działają jak dobierane specjalne umiejętności. Po prostu ułatwiają grę. Głównie za drugim przejściem. O ile ktoś się na to zdecyduje. Same, rozrzucone tu i tam, gameplayowe perełki to nieco za mało, a nawet jak mamy dzieciaki, to pewnie nie będą nas namawiać do kolejnej przygody. Nasza rola zresztą wtedy ogranicza się do sterowania Robo Knackiem, odradzającym się pomagierem. Jedyną ciekawostką w tym miejscu jest to, że możemy się bawić w kooperację bez konieczności dokupienia drugiego kontrolera DualShock 4. Wystarczy, że mamy w domu PS Vita, zastąpi go.
Marudzenie marudzeniem, ale jak wspomniałem grę Knack ratują rozmaite fajne pomysły na niektórych mapach. Przede wszystkim, Knack ma różne rozmiary. Im więcej nachapie się artefaktów, tym większy jest. Od wzrostu dzieciaka, poprzez rozmiar piętrowego domu, aż po molocha, który zagoniłby do kąta wszystkie japońskie superpotwory - skala naprawdę jest znaczna. Oczywiście twórcy wprowadzili ograniczenia, byśmy nie rozrastali sie za bardzo tam, gdzie nie powinniśmy. Czasem trzeba dostarczyć artefaktów do generatorów, no i przede wszystkim skuteczne ataki wrogów wytrącają z Knacka mniej lub więcej elementów. W praktyce więc jesteśmy olbrzymem tylko tam, gdzie powinniśmy nim być. Za to jaka to frajda!
Na wybranych mapach Knack może wykorzystywać do powiększania się inne materiały, niż artefakty. Płonące szczapy drewna na przykład, czyli swoisty pancerz, który się powoli wypala. W innym znowu przypadku absorbujemy metalowy złom. Wtedy dochodzi dodatkowe zagrożenie ze strony elektromagnesów zrywających z nas pancerz i magnetycznych podłóg, spowalniających ruchy. Knack złożony z lodu musi uważać na słońce i ogień... ale i tak najlepsza jest opcja z kryształów. To misje wymagające kombinacji, bo tylko w filigranowej, przezroczystej wersji możemy przejść przez laserowe zabezpieczenia. Za pomocą trójkąta przełączmy się na konstrukcję mieszaną i eliminujemy wrogów, po czym szybko mkniemy dalej jako kruchy kryształ.
Gdyby rozgrywka koncentrowała się na takich założeniach, zapewne Knack zostałby cieplej przyjęty (na pewno przeze mnie). Niestety, dominują etapy z małym Knackiem ganiającym po mapie i tłuczącym po grzbietach robactwo, by zebrać ciut więcej artefaktów i powiększyć się choć trochę. Wywalając, lub skracając takie fragmenty i zostawiając głownie te z monstrualną skalą lub dziwnymi pancerzami, tudzież fajne puzzle do przejścia, uzyskalibyśmy grę na jakieś siedem godzin zabawy. Za to taką, która nie nuży - a przynajmniej nie nuży tak bardzo. Osobiście w pewnym momencie złapałem się na tym, że jeśli odłożę pad w okolicach ósmego rozdziału, to nie wiem, czy będę miał siłę odpalić ją znowu. Dla dobra recenzji więc zacisnąłem zęby, zarwałem noc i dokończyłem całość bez przerw.
Ów zapowiadany pokaz możliwości PlayStation 4 to w zasadzie sam Knack. Reszta wykreowanego świata to animowana bajka familijna, w której trudno umieścić fajerwerki. Za to model naszego protagonisty zasługuje na uwagę. Zawieszone dookoła rdzenia artefakty (lub inne elementy), składające się na humanoidalną sylwetkę mogą zrobić wrażenie. O ile wie się, na ile trudnym wyzwaniem dla programistów był ażurowy golem z luźnych pozornie fragmentów. Niestety, ciężko jest zrobić porządne zbliżenie, więc większość odbiorców pewnie nie zwróci uwagi na detale. Dużo lepszą wizytówką dla nowej generacji jest feeria efektów cząsteczkowych w nowym Killzone.
Pora to wszystko jakoś podsumować. Pod tym względem Knack nie ułatwia mi życia. Niby narzekam, ale gdzieś pod skórą czuję, że spuszczenie ciężkich batów byłoby nieuczciwe. Myślę, że kluczem do wszystkiego jest marketing Sony. Gdyby mniej się chwalono, mielibyśmy po prostu nieco momentami nużącą familijną grę akcji, opartą o ukryte w trójwymiarowym środowisku platformy. Na dodatek z nutką staroszkolną. Coś, za co tak chwalimy wiele "indyków"... Z drugiej strony cena jest nie jak za indyka, lecz za gęś z renomowanej hodowli... To może inaczej: czy warto kupić "Knack"? W sumie znam gorsze potencjalne zakupy. Czy zaś warto kupić PS 4 dla tej gry? Nigdy w życiu!
Tak czy inaczej, grę Knack możecie nabyć w naszym sklepie.