Grubo ponad pół wieku temu Konstanty Ildefons Gałczyński spojrzał w zadumie na biedronkę pełznącą po ścianie i zadał ważkie pytanie: "Po cholerę toto żyje?". Nijak mi się równać z wielkim poetą, a i o innym obiekcie niż boża krówka mowa, ale na usta ciśnie mi się takie samo pytanie. Po co, za co i dlaczego powstało coś takiego jak Blood Knights? Nie wiem. Nikt nie wie. Ale nie zmienia to faktu, że Blood Knights niestety jest. I cieszcie się, że to ja musiałem w to grać, a nie Wy. Całkiem możliwe jednak, że będziecie chcieli zagrać w następną grę twórców tego knota, niemieckiego studia Deck 13. Studio to na zlecenie City Interactive pracuje bowiem nad głośnym projektem Tomka Gopa, grą RPG Lords of the Fallen. I od zapoznania się z Blood Knights mam wielkie obawy odnośnie Lords of the Fallen... Ale nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość. Najpierw zajmijmy się tym tutaj krwistym klopsem.
A na dodatek jeden z nich jest bezużyteczny. Alysa i jej kusze to domyślny wybór przez całą grę. Jest bardziej mobilna, zabija z dystansu szybciej i skuteczniej niż Jeremy, a na dodatek nie naraża się na to, że wróg jej odda. Na naszego rycerza przełączymy się tylko w sytuacji, gdy jakimś cudem doskoczy do nas ze wszystkich stron kilku wrogów, co zdarza się rzadko. Prawie cały czas spędzimy więc w grze jako Alysa. Po co zatem druga postać, jeśli granie nią nie ma sensu? Znów nie wiadomo. Po raz kolejny Blood Knights wymyka się logice. Kolejny, ale nie ostatni. Są tu jeszcze inne bezsensy, w tym te związane z rozwijaniem postaci i ich ekwipunkiem.
Elementy "erpegie" są tutaj wciśnięte mocno na siłę, zwłaszcza zaś system awansu i rozwoju postaci, który zupełnie nic nie wnosi do gry. Alysa i Jeremy co jakiś czas zdobywają jakieś poziomy i mamy możliwość rozdysponowania punktów, by ich wzmocnić pod jakimś względem. Nie kupimy żadnej nowej umiejętności, nie odblokujemy nic konkretnego, możemy tylko sprawić, żeby na przykład taki a taki atak był mocny, mocniejszy lub najmocniejszy. Wydanie na coś punktów prawie nigdy nie jest widoczne w samej grze w żaden sposób, ot, przydzieliliśmy i nadal gra się tak samo jak przed chwilą, nic nowego, nic ekscytującego się nie wydarzyło. To po co ten cały rozwój postaci, jeśli nie ma na nic wpływu? Po nic. Już się nauczyliśmy, że Blood Knights nie ugina karku przed sensem i logiką. Także w kwestii wyposażenia naszych bohaterów. Obydwa wampiry znajdują co jakiś czas w skrzynkach nowe elementy zbroi i broń. Nie jest tego zbyt wiele i zawsze nowa rzecz jest lepsza od starej, więc nawet jeśli system zakładania tego wszystkiego i porównywania statystyk przypomina nieco te znane z action-RPG, takich jak Diablo, to w rzeczywistości jest strasznie płytki i ubogi. Można było z niego zrezygnować i po prostu z automatu uzbrajać postacie w nowe znaleziska, zamiast udawać, że ma się jakieś tam opcje, których się przecież nie ma. Nie mogę też zrozumieć, dlaczego mniej więcej w dwóch trzecich gry przestajemy znajdować nowe pancerze i trafiamy już tylko na nową broń. Skąd ten pomysł? Dlaczego nie można znajdować nowych nagolenników czy kirysów także pod koniec zabawy? Nie mam najbledszego pojęcia. Może po prostu zabrakło pieniędzy na ich zaprojektowanie, albo rozchorował się "grafik od zbroi" i został tylko "grafik od broni". Może. Albo po prostu Blood Knights znów ucieka w sferę absurdu.
I długo można by jeszcze wymieniać przewiny tej produkcji, pastwić się nad fatalnie zrealizowanymi elementami platformowymi, nad wyjątkowo mało pomysłowymi projektami wrogów oraz najprostszymi walkami z bossami w historii gier, żeby tylko wymienić to, co najbardziej przeszkadza. Ale po co. Chyba jasne jest już jak słońce, które, co ciekawe, wampirom w Blood Knights wcale nie szkodzi, że ta gra jest bardzo zła i należy ją omijać szerokim łukiem. Jedyna jej pozytywna strona jest taka, że przejście całej nie trwa nawet czterech godzin, więc gdyby ktoś kiedyś zmusił kogoś do grania w Blood Knights w ramach męczarni i tortur, to nie będzie to dręczenie ciała i umysłu trwało zbyt długo. Ale lepiej się nie zamęczać w ogóle, więc po prostu zagrajcie w coś innego. W cokolwiek. Prawie wszystko będzie lepsze niż Blood Knights. I grając w to coś innego trzymajcie kciuki, by ci dziwnie niesolidni Niemcy z Deck 13, którzy tak widowiskowo zarżnęli Blood Knights, nie zrobili tego samego z polskim Lords of the Fallen. Bo wtedy to już będzie sprawa osobista i możemy się poczuć urażeni na tyle, że wybierzemy się do nich za tę Odrę, do tego Frankfurtu, czy gdzie tam mają swoje biuro...
Zamów wersję cyfrową Blood Knights w sklepie gram.pl