Kopiuj-wklej z minionej generacji czy świeży produkt skrojony na miarę nowych konsol? Co powiecie na jedno i drugie?
Kopiuj-wklej z minionej generacji czy świeży produkt skrojony na miarę nowych konsol? Co powiecie na jedno i drugie?
Gdybyśmy chcieli ukuć sprytną, piłkarską analogię obrazującą FIFA 14 na PlayStation 4, brzmiałaby mniej więcej tak: EA Sports nie zdecydowało się na trzęsienie ziemi. FIFA 14 to nie całkowite przebudowanie kadry, a lekkie jej przetasowanie z paroma wzmocnieniami. Bez silenia się na futbolową nomenklaturę należy natomiast napisać, że drugie w tym roku wcielenie FIFA 14 jest lepsze i ładniejsze od pierwszego, ale nie przynosi rewolucji oczekiwanej po hucznych zapowiedziach (choć późniejsze materiały skutecznie studziły nastroje).
Ma to sens, bo przecież zwycięskiej drużyny się nie zmienia. A fakt, że to właśnie FIFA wygrała walkę o prym w poprzedniej generacji nie podlega wątpliwości. Startu w tę ośmioletnią przygodę (pierwszy gwizdek zabrzmiał w FIFA 06 na Xboksie 360) jednak do szczególnie udanych zaliczyć nie można. EA Sports nie przygotowało się wówczas należycie do wkroczenia w nową erę, wydając grę tkwiącą głęboko w czasach późnego PlayStation 2. Tym razem tego błędu nie popełnili. "Nowa" FIFA 14 działa na debiutującym silniku i nie sposób pomylić jej ze "starą", ale łapiąc za pada od razu poczujecie się jak w domu. Z tym, że nie są to idealne cztery ściany.
FIFA 14 to ładna gra. Przeskok względem edycji na PS3, Xboksa 360 i PC widać na pierwszy rzut oka. I choć trudno wymienić jeden decydujący o tym aspekt, to całokształt zmian i nowych bajerów graficznych robi spore wrażenie. Z "namacalnych" technologicznych postępów mamy tu rozdzielczość 1080p i płynne 60 FPS (w trakcie powtórek i im podobnych spada do 30 klatek na sekundę). Co za tym idzie, wiemy doskonale - ostrzejszy obraz, więcej szczegółów i tak dalej. Nie to jednak decyduje o tym, że niewprawione oko może pomylić grę z transmisją prawdziwego meczu.
Największe wrażenie robią nowe animacje. Piłkarze ruszają się znacznie realistyczniej, starcia bark w bark to po raz kolejny w tym roku małe dzieło piłkarskiej sztuki (wcześniej namieszał na tym polu PES 2014, teraz FIFA odbiera koronę), każde zagranie czy przyjęcie piłki ma kilka/kilkanaście wariantów. Możemy zatem zapomnieć o wyuczonych przez lata na pamięć zachowaniach zawodników, ci co rusz zaskakują czymś nowym. Zwłaszcza w sytuacjach bramkowych - świeże sposoby na trafienie do siatki poznajemy w niemal każdym meczu. Wszędzie czuć pietyzm, a oko cieszą małe, często niczemu nie służące smaczki w ruchach zawodników. I widać to wszystko do razu, bez specjalnego wpatrywania się w powtórki. Standardowa kamera jest teraz ustawiona pod innym kątem, pokazując pole gry z bliska przy okazji ukazując kawałek żyjących trybun (o nich za moment). Nowe ujęcie sprawia z początku problemy, bo nie zawsze widać dokładnie co dzieje się od oddaloną linią boczną, ale po paru rajdach poza boisko wyczujecie odległości.
Zmiany nie ograniczyły się na szczęście tylko do murawy. Z widowni wyproszono rozmazane piksele, w ich miejsce zapraszając ruchliwsze, lepiej symulujące człowieka manekiny. Manekiny owe dość żywiołowo reagują na boiskowe wydarzenia, tworząc przyzwoitą iluzję żywych trybun. Jasne, to dalej kilka sprytnie wymieszanych wariantów kolorystycznych ludków, ale w ferworze walki - gdy nie ma czasu na dokładne analizowanie - wypadają przekonująco. Tak realistycznych kibiców jeszcze w grze o piłce nie było.
Ostatni wizualny łakoć FIFA 14 to dopracowana otoczka meczowa. Spotkania na najbardziej znanych stadionach jak Bernabeu czy Camp Nou otwiera powietrzne ujęcie szykującego się na spektakl obiektu. Świątynie wyglądają rewelacyjnie i nawet dość ubogie otoczenie (kartonowe budynki i zasuwające chyba z 500 km/h samochodziki) nie psują iluzji telewizyjnej transmisji (innym smaczkiem jest przezroczyste, stylizowane na emblemat stacji telewizyjnej logo EA Sports w prawym górnym rogu). Znacznie lepiej wyglądają też animacje witających się ze sobą drużyn czy świętowanie po wygraniu spotkania lub ważnego trofeum.
Bliżej tego, co widujemy na kanałach sportowych jest też realizacja meczu. Przerwy w grze umilają zbliżenia na wyróżniających się zawodników, kamery przy powtórkach prezentują akcję ze świetnych ujęć, a większości stałych fragmentów nie towarzyszy zwyczajowe "zgaszenie" ekranu. Bramkarz sam zgarnia piłkę zza linii i ustawia ją na piątym metrze, oddelegowany do kornera kapkuje w drodze do narożnika, a wykonawca autu czeka aż trampkarz lub kolega z boiska poda mu piłkę. Z tym ostatnim zdarzają się śmieszne sytuacje, gdy nadgorliwy chłopiec zza linii bocznej poda nową futbolówkę zanim stara opuści boisko, a zawodnicy nie za bardzo wiedzą jak sobie z tą sytuacją poradzić. Łatwo stracić też cenne sekundy, gdyż czas zatrzymuje się dopiero, gdy piłka trafi w ręce wykonawcy. A to przy większym galimatiasie może potrwać zdecydowanie zbyt długo.
Jest też jednak do czego się przyczepić. O ile sylwetki zawodników wypadają masywniej i zwyczajnie lepiej niż w poprzednich grach, tak ich twarze nie przeszły dużej metamorfozy. To żaden grzech, bo już na przemijających konsolach grajkowie wyglądali rewelacyjnie (zwłaszcza ci najlepiej opłacani), ale można było spodziewać się więcej. W chęci pochwalenia się efektami EA Sports posunęło się ciut za daleko przy animacji strojów. Koszulki gną się nienaturalnie mocno przy każdym oddechu, a spodenki trzepoczą na wietrze niczym chorągwie. Żeby nie kończyć marudzeniem wspomnę jeszcze o menusach. Mamy tu znane już kafelki, ale tym razem działają znacznie płynniej. Miło.
Okej, były kroki naprzód, czas na kilka w tył. FIFA 14 na nowych konsolach jest produktem uboższym niż na starych sprzętach i PC. Primo, z gry wyleciało kilka trybów zabawy: ten z turniejami, Zostań Gwiazdą, FIFA Interactive World Cup, ten z rozgrywaniem pojedynczych meczów 2 na 2 czy 3 na 3 oraz centrum tworzenia. Nieładnie. Pozostałe tryby przeniesiono beż żadnych zmian, więc zabawę można rozpocząć od momentu zakończenia jej w poprzedniej generacji (gra dogaduje się z zapisanymi w sieci danymi). Secundo, FIFA 14 nie doczekała się także na nowych konsolach spolszczenia. Decyzję można zrozumieć, bo konsol na naszym rynku jest zbyt mało, by lokalizacja się opłacała, lecz dla klienta nie ma to znaczenia. Za brak duetu Szpakowski-Szaranowicz (nawet pomimo narzekania na panów od lat) czy chociażby polskich napisów w menu należy się wielki minus.
Wiemy, że FIFA 14 to ładna gra, teraz sprawdźmy, czy ma duszę. Wydaną pod koniec września FIFĘ 14 trapiły dwie poważne bolączki: padające z niemal każdej pozycji bramki z głowy oraz penetrujące zbyt łatwo defensywę górne piłki w uliczkę. Pierwszą udało się przy przeskoku na nową generację załatać, druga wciąż szarpie nerwy. Dzięki nowemu silnikowi do górnych piłek skacze więcej niż dwóch graczy, co w połączeniu z koniecznością ustawiania się do strzału i wymierzania mocy niemal wyeliminowało problem głupich goli głową. Od czasu do czasu można na takiego natrafić, ale nie wpływa to wyraźnie na końcowe rezultaty. Teraz wyłączność w ich wypaczaniu mają podania z L1 i trójkątem. Te dalej są kryptonitem obrońców i sprawdzonym sposobem na znalezienie się w sytuacji bramkowej.
FIFA 14 przenosi zatem wady starszych siostrzyczek, ale potrafi przy okazji uwypuklić ich zalety. Ma też kilka swoich własnych. Do pierwszej kategorii łapią się strzały. Już na starych konsolach czuć było ich przemodelowanie, dzięki czemu uderzenia z dystansu nabrały wreszcie sensu. Rozkwitły jednak dopiero teraz. Takich petard, takich trajektorii i takich bramek jeszcze w tej serii nie było. Nowe animacje zachęcają ponadto do uderzania z niesprawdzonych miejsc i kombinowania przy wykończeniach. Efekty potrafią zaskoczyć.
Większe znaczenie ma też ukryte pod lewym spustem zastawianie piłki, które nie odgrywało ostatnim razem większej roli. Rozgrywka jest nieco bardziej chaotyczna (zaraz powiemy dlaczego), więc każda szansa na uspokojenie akcji jest tu na wagę złota, a głupia strata może doprowadzić do utraty gola.
Skąd ten chaos? Najprostszymi słowami: piłka żyje w FIFA 14 własnym życiem. Nie jest już tak mocno uwiązana do nóg piłkarzy, poruszając się po boisku niezależnie od nich. Zdarzają się jej uślizgi kierujące w zupełnie niespodziewanym kierunku, lubi odbijać się od piszczeli czy przedziwnie skozłować. Nie raz ucieknie poza linię w sytuacji, gdy jesteśmy pewni, że uda się ją utrzymać na polu gry. To kolejny krok w stronę realizmu, ale nieuważnie postawiony może skończyć się wywrotką. W tym przypadku wprowadza na murawę większą nieprzewidywalność, lecz da się temu przeciwdziałać rozważnym prowadzeniem akcji.
Nad piłką łatwiej zapanować, gdy znajduje się przy nodze zawodnika. Kolejny raz przemodelowano nieznacznie sposób ich poruszania, dzięki czemu mamy nad grajkami większą kontrolę. Zyskała przede wszystkim precyzja ruchów. Drybling jest dokładniejszy. Można próbować wkręcić rywala w ziemię nawet na małej przestrzeni czy rozegrać "klepkę" na kilku gęstych metrach. Wpływa to przy okazji na grę obronną. Nowa paleta ruchów ułatwia minięcie wślizgu, zatem tych na swojej połowie lepiej używać jedynie w ostateczności. Źle wymierzony atak może otworzyć przeciwnikowi drogę do bramki.
Standardowo powraca dobrze znany folklor serii FIFA. Wciąż zbyt wiele goli pada w doliczonym czasie gry, zbyt skuteczne są strzały z R1, dalej nie wyeliminowano pokusy zdobywania tak zwanych "sweaty goals" (oddanie piłki koledze z drużyny będąc blisko bramkarza, który zostawia otwartą siatkę). Taki już urok gier EA Sports i chyba jedyne rozsądne wyjście, to ten stan rzeczy zaakceptować.
FIFA 14 na konsolach nowej generacji doszlifowuje i tak już bardzo udaną grę. Nie ustrzegła się paru wpadek, wciąż daleko jej do ideału i ani myśli odkrywać nowe futbolowe kontynenty. Skutecznie przyciąga jednak do pada, bawiąc lepiej niż poprzednie gry z serii. Potrafi nawet - pomimo wielu podobieństw do starszych sióstr - pozytywnie zaskoczyć. Czy warto przesiadać się dla niej na nową konsolę? Oczywiście, że nie. Dobra forma w debiucie na nieznanym boisku sprawia jednak, że do tego pytania będzie trzeba wrócić za rok.