Demokracja to jest naprawdę bardzo kiepski system rządów i na swoją obronę ma tylko to, że jest osiem razy lepsza od każdego innego wymyślonego do tej pory przez człowieka. A Democracy 3? Podobnie. To jest kiepska gra tak ogólnie, ale ma też w sobie coś, co przemawia na jej korzyść. Tym czymś jest walor edukacyjny, niezbyt rozwinięty, raczej na poziomie licealnym niż jakimkolwiek wyższym, ale mimo wszystko jest. I jest atrakcyjnie, jasno i przejrzyście przedstawiony, co zresztą też jest mocną stroną nowej gry Cliffa Harrisa. Szkoda tylko, że ma ona tak wiele stron słabych. Ale może po kolei.
Problemy bywają różne - a to epidemia astmy wywołana zanieczyszczeniem powietrza, a to zamieszki na tle rasowym lub ekonomicznym, a to strajk kolejarzy lub "drenaż mózgów", czyli emigracja najzdolniejszych, najbardziej wartościowych obywateli. Każdy problem ma swoje przyczyny, ale czasem trzeba zawędrować całkiem daleko, żeby w końcu zidentyfikować kluczowe ogniwo łańcucha wydarzeń, to na które możemy mieć wpływ. I wtedy dokonujemy zmiany za pomocą nowej ustawy, jeśli tylko mamy odpowiednią ilość abstrakcyjnych punktów kapitału politycznego. A potem już tylko trzymamy kciuki, by nasze działania odniosły zamierzony skutek w kolejnych turach, a zwłaszcza przed wyborami. Rozwiązanie większości problemów wymaga podjęcia kilku różnych decyzji na kilku polach, ale jeśli tylko jesteśmy gotowi na poniesienie dodatkowych kosztów, to nie będzie to aż takie trudne.
I tu dochodzimy do naczelnej wady Democracy 3 - ta gra jest bardzo prosta. Nie mówię, że łatwa, bo to zależy od nas samych i tego, czy podążamy jedyną słuszną ścieżką, czy też nie. Ale jest prosta. I to mimo skomplikowanej i rozbudowanej sieci zależności, które zresztą całkiem zgrabnie obrazują to, jak wyglądają współczesne społeczeństwa i co decyduje o ich kształcie. Jest prosta, bo szybko można się zorientować, jaka jest recepta na sukces. Jest nią oczywiście podniesienie podatku dochodowego i władowanie dodatkowych wpływów w wydatki socjalne, dbanie o środowisko naturalne, transport publiczny, państwowe szkolnictwo i służbę zdrowia oraz rozwój technologii. Jeśli społeczeństwo zobaczy, że wydajemy zabrane im pieniądze na poprawę ich życia, to nie będzie się burzyć, a jeśli nie zaczniemy gnębić podatkami korporacji i najbogatszych, to mamy gwarancję wzrostu gospodarczego. I nic więcej nie trzeba by stworzyć socjalistyczną utopię według wzoru szwedzkiego. Trzeba tylko uważać z wprowadzaniem nowych praw, żeby nam się ekstremiści nie dobrali do tyłka - zarówno fanatycy religijni, jak i grube kapitalistyczne ryby mogą nie czekać do wyborów, które i tak pewnie przegrają ze zgrają zadowolonych z socjalu obywateli, i zastosują bardziej bezpośrednie środki. Takie jak na przykład zamach. Politykom zdarzało się już ginąć z rąk mniej lub bardziej profesjonalnych zabójców i nie inaczej jest w Democracy 3. Ale jeśli będziemy wprowadzali nowe regulacje stopniowo i nie zalegalizujemy jednocześnie eutanazji, obowiązkowego pobierania organów do przeszczepów, małżeństw homoseksualnych oraz nie pozwolimy nauczać w szkole kreacjonizmu na równi z teorią ewolucji, tylko rozłożymy to na dwa lub trzy lata, to nie powinniśmy zostać zamordowani przez ortodoksów. A jeśli uda się tego uniknąć, to reszta już pójdzie z górki.
Owszem, można też w Democracy 3 podążyć w przeciwnym kierunku. Ograniczyć emigrację, dyskryminować mniejszości, uzbroić policjantów w pistolety maszynowe, zorganizować taką inwigilację, że nawet agentom Stasi byłoby wstyd, wprowadzić w szkołach obowiązkowe modlitwy dwa razy dziennie i tak dalej. Ale jeśli nie podniesiemy przy tym podatków i nie wyłożymy pieniędzy na socjal, o którym wspomniałem, to i tak leżymy. W najlepszym wypadku możemy zafundować sobie nowy narodowy socjalizm, może nawet i w Niemczech. I wygrywać wybory przewagą 95% głosów, co we współczesnej demokracji jest niemożliwe. Po kilku godzinach przestaje to być jednak zabawne i staje się nudne, bo raz osiągnięta "utopia" ani się nie rozsypie, ani też nie da się jej dalej doskonalić. Mimo rozbudowania i mnogości opcji gra jest dość płytka. Nie ma w niej też prawie niczego, co normalnie kojarzymy z wielką polityką - wielkich medialnych skandali, komisji śledczych, dymisji i tym podobnych zawieruch. To skutek przyjętej skali - jedna tura to kwartał, więc trudno jest skupiać się na trwających kilka dni przepychankach w mediach, ale... ale dla wielu z nas to właśnie jest esencja demokracji, ta ciągła walka pomiędzy partiami i politykami. W Democracy 3 tego w ogóle nie ma. To tylko bardzo fajnie rozrysowane drzewko zależności społecznych i ekonomicznych, taka łamigłówka z jednym rozwiązaniem. Idealna jako materiał pomocniczy na lekcję Wiedzy o Społeczeństwie, ale do grania na dłuższą metę się nie nadaje - brakuje tu dynamiki, nieprzewidywalności i jakiegoś czynnika ludzkiego.
Democracy 3 jest za suche, za abstrakcyjne, zbyt bezosobowe, zwłaszcza gdy porówna się grę z klasycznym politycznym symulatorem, jakim jest seria Tropico. Po kilku godzinach zobaczymy już wszystko, co ta gra ma do zaoferowania - i to kilka razy. Szkoda, naprawdę szkoda, bo zabawa z tym świetnym interfejsem to prawdziwa przyjemność i aż żal, że za taką świetną formą nie kryje się zbyt wiele treści. Generalnie nie polecam więc... ale jeśli Democracy 3 wyląduje gdzieś kiedyś w jakiejś megapromocji czy zestawie gier za pół darmo, to warto się skusić, bo choć nie ma tu nic, co by człowieka utrzymało dłużej niż przez trzy czy cztery godziny, to warto jest właśnie tak długo się pobawić w tworzenie swojego idealnego państwa. Bez różnicy czy się uda czy nie. Zarówno sukces, jak i porażka będą pouczające.