Nie wiem jak wy, ale ja oczekiwałem od Respawn Entertainment rzeczy wielkich. To ci ludzie, jeszcze jako Infinity Ward, zdefiniowali na nowo gatunek sieciowych strzelanek za pomocą Call of Duty: Modern Warfare. Zrobili to tak dobrze, że ta seria gier co roku bije rekordy popularności w kolejnych swoich odsłonach, choć prawie nic się w nich pod kątem rozgrywek multiplayer nie zmienia. Ludzie, którzy tworzą teraz Respawn ustanowili standard, grę wzorcową i wzorową. I spodziewałem się, że zrobią to znowu, pod innym szyldem, dla innego wydawcy, pod nową nazwą. Ale nie zrobili. Trochę to rozczarowujące, ale Titanfall to tylko bardzo dobra gra. Nie rewolucja, nie wielki krok naprzód dla całego gatunku, nie kamień milowy. Szkoda. Ale z drugiej strony, zważywszy na niesamowicie wygórowany poziom oczekiwań, można było zawieść je o wiele, wiele bardziej. Tego udało się uniknąć, bo gra jest naprawdę dobra. A że nie dostaliśmy wyczekiwanej gwiazdki z nieba? Cóż, czas się obudzić i zdać sobie sprawę z tego, że Świętego Mikołaja tak naprawdę przecież nie ma. Dobrze przynajmniej, że rzeczywistość, w której się budzimy, wcale nie jest taka szara.
Cóż to za wada? Straszna zachowawczość i wtórność jeśli chodzi o tryby rozgrywki. Tego akurat nie rozumiem i nie akceptuję. Naprawdę nie dało się wymyślić czegoś świeższego i nowszego od drużynowego deathmatcha, wiekowej dominacji czy jeszcze starszego ganiania za flagami? Te rozgrywki wymyślono kilkanaście lat temu i choć nadal są świetne, to jednak można by się spodziewać czegoś więcej po takiej grze jak Titanfall i takim studio jak Respawn. Owszem, miałem ubaw ganiając z flagą po dachach, bardzo dobrze się też bawiłem w bieganie od punktu do punktu w tutejszej wersji dominacji, ale to mimo wszystko trochę wstyd, że taka duża produkcja nie potrafi zaoferować w tej materii czegoś własnego. Żeby jeszcze skopiowała wszystko jak należy od konkurencji, ale nie ma tu ani counterstrike'owego Search & Destroy, ani czegoś na kształt Headquarters znanego z Call of Duty, który akurat bardzo lubię, bo sprytnie zagęszcza rozgrywkę. Kurczę, można było nawet zgapić ten prosty Rush od Battlefielda, jeśli już nie chciało się sięgać po jakieś bardziej nobliwe wzorce rodem z Enemy Territory. Ale nie, nic takiego tu nie ma, nie mówiąc już o czymś autentycznie nowym. Titanfall ma tylko jeden własny tryb, ten w którym gra się samymi tytanami. Fajnie, tyle że to akurat ten najsłabszy, bo tytany bez piechoty, walczące same ze sobą, wypadają średnio. Gdyby ktoś chciał się tak bawić, to już od dawna grałby w Hawken albo w Mechwarrior Online, czyż nie? No właśnie. Siła Titanfall leży w tym, jak zgrabnie łączy tytany i piechotę w jednej rozgrywce - i to śmieszne, że jedyny "oryginalny" tryb rozgrywki akurat z tej siły całkowicie rezygnuje...
A siła ta jest całkiem... tytaniczna. No, dobrze, nie aż taka wielka, ale naprawdę należą się Respawn pochwały za to, jak dobrze wpasowali w rozgrywkę wielkie roboty. Mechy vel tytany są strasznie fajne, jak to mechy. Nie trzeba na nie zbyt długo pracować, wystarczą dwie, trzy minuty biegania i strzelania, żeby móc wezwać zrzut. Tytana zdobywa się łatwo... i równie łatwo traci. To nie bogowie pola bitwy, choć gniotą piechotę swoimi stalowymi stopami. Każdy żołnierz posiada dodatkową broń przeciwpancerną, za pomocą której może uprzykrzyć życie pilotowi tytana, choć szans na wygranie pojedynku jeden na jeden raczej nie ma. Nietrudno się jednak poluje na tytany, które akurat są zajęte walką z innymi tytanami, a i zawsze można skorzystać z systemów maskowania, które pozwolą się wymknąć czujnikom wielkiego robota, gdyby coś poszło nie tak. Tytany nie są więc przesadzone, choć są naprawdę groźne i gdy się jednym z nich kieruje, to ma się bardzo przyjemne poczucie mocy koszenia biednej piechoty. Często są to statyści, którzy ślamazarnie łażą po mapie kierowani przez sztuczną inteligencję, robiąc sztuczny tłok, ale i innych pilotów aktualnie nie będących w tytanach też się relatywnie łatwo, lekko i przyjemnie ubija. Zwłaszcza jeśli nie kombinują za dużo z dzikimi unikami lub maskowaniem - po żywszych ruchach zresztą właśnie odróżnia się w Titanfall ludzi od botów. Te ostatnie są tu zresztą całkiem zbędne, zupełnie tak samo jak niby-fabularna kampania wieloosobowa, w którą nikomu się nie chce grać i nie rozumiem po co je dodano. Jeśli boty miały swoją liczbą robić wrażenie, że konflikt ma większą skalę niż starcie sześciu na sześciu, a taki jest tutaj limit, to im się nie udało - są za głupie, żeby przekonująco udawać, że biorą udział w bitwie. Snują się niemrawo po okolicy i tylko przeszkadzają. Po jakimś czasie nauczymy się je ignorować i nie zabijać nawet dla punktów, bo po co niepotrzebnie ujawniać swoją obecność, lub też odwracać uwagę od wypatrywania prawdziwych wrogów...
A więc, jaki tak naprawdę jest ten Titanfall? Na początku napisałem, że to dobra gra. I to podtrzymuję oczywiście. Ale swoje wady ma. Naczelną jest pozbawiony polotu dobór trybów rozgrywki. Mapy też mogłyby być bardziej zróżnicowane. No i naprawdę nie wiem po co ta kampania i boty, skoro gra jest wystarczająco dynamiczna i emocjonująca bez nich. A właśnie taka jest, na całe szczęście. Titanfall bierze sprawdzoną formułę wypracowaną przez jego twórców dawno temu w Call of Duty: Modern Warfare i wzbogaca ją może nie przesadnie, ale wystarczająco, by nadać jej świeżości i nowej atrakcyjności. Wprowadzenie do gry tytanów i parkourowej swobody ruchów było dobrym pomysłem i sam jestem zaskoczony, jak dobrze to wszystko razem współgra. Nowa jakość to nie jest, fakt, rewolucja nie nastąpiła, ale w Titanfall najzwyczajniej w świecie dobrze się gra. Zwłaszcza, jeśli ktoś lubi dynamiczną, niekoniecznie wymagającą współpracy z kolegami z drużyny, mocno strzelaną rozgrywkę w stylu Call of Duty. Bo Titanfall tak naprawdę jest właśnie tym następnym Call of Duty, które nigdy nie powstało, bo wydawca pozbył się jego twórców. Tyle, że pod inną nazwą. I z akcją osadzoną w przyszłości. I z mechami. Jeśli więc komuś się Call of Duty podobało, to jest wielka szansa, że Titanfall też mu się spodoba, może nawet bardziej niż coraz mocniej popadająca w stagnację bestsellerowa seria, dzięki świeżym pomysłom. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś woli sieciowe strzelanie w innym stylu niż to z CoD, to i Titanfall może sobie darować, bo to w zasadzie te same gry. Tytany to nie jest wystarczająca atrakcja sama w sobie, zwłaszcza że są całkiem niezłe gry darmowe z mechami w rolach głównych.
Titanfall jest bardzo wyraźnie przeznaczony dla fanów Call of Duty, których chce odebrać byłemu, niewdzięcznemu chlebodawcy, lub też dla tych graczy, którzy jeszcze nie mają swoich preferencji jeśli chodzi o multiplayerowe shootery. Jeśli zaliczacie się do tych dwóch grup, to zapraszam. Jeśli zaś nie, to czekajcie na jakąś bardziej odpowiednią propozycję dla siebie.