Nowe Diablo 3 jest bardzo dobre. Nowe w sensie takim, że przemodelowane i w końcu poprawione za pośrednictwem dodatku Reaper of Souls. Wersja podstawowa była dwuletnim pasmem katastrof i żenady - zamiast godnego następcy legendarnej drugiej części Blizzard poronił coś, czym nie tylko ja, ale i wszyscy moi znajomi znudzili się po kilkunastu godzinach grania. Było sztampowo, monotonnie i przede wszystkim bez wyzwań - zmuszanie ludzi do tracenia dwudziestu godzin na przechodzenie całej kampanii na zwykłym, przeznaczonym chyba dla przedszkolaków poziomie trudności, to był najbardziej idiotyczny pomysł w całej historii Blizzarda. Szczękę można było sobie wywichnąć od ziewania, takie to było nudne granie. A o tej sprawie z domem aukcyjnym to już nawet nie wspomnę - szkoda, że tyle czasu zajęło Blizzardom zorientowanie się, jakie durne było to rozwiązanie i wywalenie go w diabły nomen omen. Ale to już przeszłość, to wszystko. Zostawiamy ja za sobą i choć może nas jeszcze nawiedzać, jak jakieś traumy z dzieciństwa, to w tym momencie naprawdę da się o niej zapomnieć. Bo nowe Diablo jest bardzo dobre.
I wiecie co jeszcze jest super? Tryb przygodowy. W podstawowym Diablo 3 gdy przeszło się grę, to można było tylko przejść ją jeszcze raz. Na nieco wyższym poziomie trudności, to fakt, ale poza tym wszystko było tak samo. Fatalne rozwiązanie, krótko mówiąc... z którego co prawda nie zrezygnowano w Reaper of Souls, bo nadal można tak zrobić, ale które ma teraz alternatywę. Tryb przygodowy. Po zabiciu Maltaela świat gry staje dla nas otworem. Cały. Możemy przenosić się do dowolnego aktu, do dowolnego teleportu, po prostu klikając na mapie. Po co mieli byśmy to robić jednak? Po pierwsze, dlatego, że w każdym akcie czeka na nas kilka półlosowo wygenerowanych misji, które zwykle polegają na tym, by oczyścić jakiś loch albo zabić konkretnego przeciwnika. Po drugie, dlatego, że podobnie czekają na nas wszyscy bossowie, do których można zrobić bezpośrednie podejście. Po trzecie wreszcie, by znaleźć klucze i odłamki - te drugie posłużą nam do nowej odmiany hazardu, czyli łowów na różniste artefakty a te pierwsze otwierają wielką atrakcję Reaper of Souls, czyli Szczeliny Nefalemów. Szumnie i górnolotnie się to nazywa, ale tak naprawdę są to częściowo losowo wygenerowane lokacje z tłumami wrogów i dedykowanym bossem. Niby zwyczajna rzecz, ale... ale Blizzard naprawdę zaliczył jazdę bez trzymanki jeśli chodzi o szczeliny i można trafić do miejsc naprawdę zdrowo rąbniętych, takich jak kolorowa kraina tęcz, gdzie robimy rzeź jednorożców albo piekło twórców, gdzie walczymy z potwornymi... autorami gry. Podobno jedna ze szczelin to nowa wersja legendarnego krowiego poziomu - sam do niej nie trafiłem, ale widziałem, jak ktoś opowiadał o szalonych krowach na czacie. Nieźle, nie? Naprawdę nieźle.
Szczeliny, zbieranie kluczy do nich, skakanie po mapie i sianie rozpierduchy w trybie przygodowym, wszystko to daje takie mnóstwo niespodziewanej radochy, że aż człowieka skręca na myśl, jakie denne było Diablo 3 przez te dwa lata przed Reaper of Souls. Wtedy, po wymęczeniu kampanii za pierwszym razem, miałem trzydziesty poziom postaci, z ogólnych sześćdziesięciu i perspektywę nudnego powtarzania wszystkiego jeszcze raz i jeszcze, żeby w końcu zaczęło być fajnie. Tutaj było super już od razu, a gdy grabiłem zimne zwłoki anioła śmierci, to do nowego maksymalnego pułapu poziomów brakowało mi tylko dziewięciu, bo wyższa trudność oznacza także więcej doświadczenia i złota za wszystko. Jedno przejście kampanii, trzy godziny wesołego bujania się po trybie przygodowym i już mamy maksymalny poziom oraz naręcze bajecznego sprzętu, z którymi możemy się pokusić o odpalenie trybu udręki, czyli najwyższego stopnia masochizmu... który ma jeszcze pięć kolejnych podpoziomów. I już na pierwszym przeciwnicy to nie przelewki, jest się z kim brać za bary, jest czyje trupy grabić z różnego, coraz to lepszego dobra, artefaktów, schematów, składników, kluczy i tak dalej. Nie wiem jak szybko taka rozgrywka spowszednieje, może prędzej, może później, ale wydaje mi się, że spokojnie da się z kolejnych "udręk" wycisnąć przynajmniej kilkadziesiąt godzin ciekawych wyzwań i satysfakcjonującego polowania na coraz lepszy sprzęt. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy się za to ze znajomymi.
Diablo 3: Reaper of Souls to bardzo dobra gra. Bawiłem się znakomicie i moje wrażenia były wręcz przeciwne do rozczarowania i zdegustowania, jakie odczuwałem po obcowaniu z podstawową wersją Diablo 3. Gra powinna tak wyglądać od samego początku, taka jest prawda. Byłaby wtedy świetna... i jest świetna teraz. Nie aż tak świetna, by można było ją nazwać jakimś przełomem, kamieniem milowym, aż tak to nie. Choć teraz, po Reaper of Souls, Diablo 3 jest wyraźnie lepsze niż konkurencja w stylu Torchlight 2 czy Path of Exile, to nadal jest to gra dość archaiczna, nie wnosząca zbyt wiele do gatunku i pod względem opcji rozgrywek sieciowych zostająca daleko, daleko w tyle za tym, co jest dziś uznawane za standard. Ale choć jest to rzecz niedzisiejsza, to ma też niedzisiejszość opanowaną w stopniu w zasadzie perfekcyjnym. Tak powinno być od początku, tego spodziewaliśmy się przed premierą podstawowej wersji. Ona nas bardzo rozczarowała. Ale dodatek jest tych grzechów odkupieniem oraz odpuszczeniem. I... to w zasadzie wszystko, co chciałem powiedzieć. Brać, grać, bić, łupić.
I to już.