Wiedźminiku mój malutki, rośnij duży, okrąglutki. Wiedźmin rośnie, że aż strach, przebierze miarę, będzie trach?
Wiedźminiku mój malutki, rośnij duży, okrąglutki. Wiedźmin rośnie, że aż strach, przebierze miarę, będzie trach?
Postać stworzona przez, skądinąd bardzo dobrego, polskiego pisarza Andrzeja Sapkowskiego, zaczyna powoli żyć własnym życiem. Dziecko przerasta ojca, obierając niezależną drogę, rosnąc, rozwijając się, czasami w nieoczekiwanych kierunkach. Tak jak Star Wars uniezależniło się od George’a Lucasa, tak Wiedźmin staje się wartością samą w sobie. Białowłosy dostanie już nie tylko trzecią dużą grę od świetnego dewelopera, czyli CD Projekt RED, a także grę planszową, serię komiksów czy nawet nowy film, tworzony przez Tomasza Bagińskiego. Wisienką na torcie może być The Witcher Battle Arena, tworzony we współpracy z Fuero Games. Wisienką? Zaraz, zaraz. Przecież mobilne granie to zło, free-to-play to zło, a MOBA to już zło wcielone. Prawda? Cóż, jeżeli nie lubicie któregoś z wyżej wymienionych, to pewnie nowy Wiedźmin nie przypadnie Wam do gustu. Reszta może śmiało czytać dalej.
Twórcy The Witcher Battle Arena wyszli z mocnego założenia - platformy mobilne potrzebują prostej zabawy. Nie ma co udawać, że jest inaczej. Wycięto więc bezlitośnie wszystkie elementy charakterystyczne dla gatunku MOBA, pozostawiając tylko to, co najważniejsze. Niezależne stwory? Żegnajcie. Skomplikowane dobieranie przedmiotów, budowanie zestawów odpowiednich dla danego bohatera? Uproszczone do granic. Sterowanie, używanie umiejętności? Banalne. Niszczenie budynków? Brak. Pytanie – co zostało?
CD Projekt REDwe wczesnej wersji pozwolił pobawić się na dwóch mapach, zaprojektowanych symetrycznie, wedle wszelkich prawideł sztuki, zrodzonej jeszcze w czasach narodzin gatunku RTS. Tryb, w którym przychodzi nam mierzyć się z przeciwnikiem to klasyczna „dominacja” dla sześciu graczy – przejmujemy panowanie nad trzema niewielkimi obszarami, sprawiając, że drużyna wroga traci punkty. Na początku każda ekipa ma ich pięćset, a zero na wskaźniku oznacza, że mecz się zakończył. Wygrywają ci, którzy lepiej radzą sobie nie tylko w bezpośrednich starciach, ale także w podejmowaniu decyzji taktycznych i kontroli mapy.
Sterowanie jest dosyć proste – naciskamy na ekranie miejsce do którego chcemy, aby nasz bohater zmierzał. Jeżeli dotkniemy przeciwnika, to nasza postać będzie go atakować, tak długo, dopóki nie wydamy jej innego polecenia. Ikony umiejętności znajdziemy po lewej stronie, przedmioty po prawej. Dostępne są trzy umiejętności, w tym jedna „ulti”. Przedmioty są dwa - eliksir uzdrawiający i rodzaj granatu (to nie żart). Wszystko łapiemy w mgnieniu oka. To na pewno trzeba zaliczyć na plus. Ten miecz ma jednak dwa ostrza. Prostota sterowania sprawia, że niewiele jest miejsca na szlifowanie swoich umiejętności w sterowanie bohaterem. Do tego dochodzi fakt, że sterowanie postacią poprzez dotykanie ekranu jest umiarkowanie komfortowe, a już na pewno niezbyt dokładne. Z jednej strony, taka specyfika gry na urządzeniach mobilnych, z drugiej, przenosząc mechanikę sprawdzoną na myszce i klawiaturze na tablety trzeba liczyć się z czasami bezlitosną oceną użytkowników. Dokładnie tak jest w tym przypadku.
Jak przystało na MOBA, w trakcie meczu bohater zdobywa kolejne poziomy doświadczenia, wybiera umiejętności, które chce rozwijać i kupuje przedmioty. Są ich trzy rodzaje – bronie, pancerze i artefakty. Zaczynamy od podstawowego przedmiotu i rozwijamy go w jednym z trzech możliwych kierunków. Wielkiej filozofii tutaj nie ma.
Poza grą również zdobywamy punkty doświadczenia dla każdej postaci, co pozwala na rozwijanie sprawności w używaniu przedmiotów albo używaniu umiejętności. Pierwsza cecha determinuje to, jakie przedmioty bohater może wziąć, niezależnie od meczu – to taki odpowiednik systemu run, znanego z League of Legends. Jesteśmy nagradzani drobnymi, ale znaczącymi wzrostami wybranych statystyk, które ostatecznie mogą zdecydować o naszym być albo nie być na mapie. Rozwijając używanie umiejętności odblokujemy możliwość żonglowania wybranymi elementami naszych „skillów”. Przykładowo, będziemy mogli poświęcić część zasięgu jednego z czarów, aby inny zadawał większe obrażenia.
Powyższy opis dał wam pewnie całkiem niezły obraz tego, jak The Wither Battle Arena wygląda, ale brakuje odpowiedzi na ważniejsze pytanie - jak się w to gra? Nie bójcie się niedowiarkowie, CD Projekt RED na pewno nie pokpił sprawy. Poszczególne mecze są przyjemne, krótkie, ale satysfakcjonujące. Chociaż parę razy zdarzyło mi się zakląć na toporne sterowanie, to jednak wciąż miałem wrażenie, że zwycięstwo bądź przegrana zależą ode mnie. Duch MOBA został więc zachowany.
Mam jednak kilka zastrzeżeń. Są kwestie, które chciałbym, żeby deweloper poprawił przed premierą. Przede wszystkim, uderzeniom bohaterów i walkom brakuje nieco „ognia”. Może to kwestia tego, że postawiono na nieco poważniejszy styl graficzy, a może po prostu ograniczenia sprzętu – nie zmienia to faktu, że czasami miałem wrażenie, że starcia są jakieś... puste, bez duszy. Skoro już przy oprawie jesteśmy, to muszę pochwalić techniczną stronę wykonania. Druga rzecz – bohaterów jest zdecydowanie za mało. Konkurencyjne Heroes of Order & Chaos od Gamelofu ma aż trzydzieści grywalnych postaci. Mam też nieco za złe twórcom, że nie pokusili się o zaimplementowanie żadnych oryginalnych pomysłów, poza drobnostką w postaci wskaźnika umiejętności, pozwalającego na wspomniane drobne modyfikacje siły zaklęć.
The Witcher Battle Arena dosyć dobrze przenosi ideę MOBA na urządzenia mobilne. Mam wrażenie, że twórcy uznali za wystarczające wyzwanie zachowanie sedna zabawy i postanowili dosyć brutalnie usunąć sobie z drogi wszystkie przeszkody – mechanikę mocno uprościli, ale na szczęście nie wykastrowali na tyle, żeby przestała bawić. Warto być dobrej myśli, tym bardziej, że na urządzenia mobilne faktycznie MOBA jest jak na lekarstwo. The Witcher Battle Arena zapowiada się natomiast co najmniej przyzwoice, a wartością dodaną jest fakt, że to rodzima marka. Jeżeli walki dostaną małego kopa, a z czasem pojawi się więcej map, trybów i postaci, to wiedźmińska marka może doczekać się czegoś więcej niż wisienki.