Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Games Workshop tak kiepsko operuje swoimi licencjami w cyfrowym świecie. Ich Warhammer, zarówno w swojej odmianie fantasy, jak i futurystycznej to potężna i rozbudowana marka jeśli chodzi o systemy fabularne, gry planszowe, karciane i przede wszystkim bitewne.
Warhammer Fantasy jak i
Warhammer 40.000 mają setki tysięcy, jeśli nie miliony wiernych fanów. I ci fani są konsekwentnie karmieni byle czym jeśli chodzi o gry komputerowe. Gdyby nie studio
Relic, które wyprodukowało dwie fantastyczne strategie
Dawn of War oraz naprawdę bardzo przyzwoitą grę akcji
Space Marine oraz Francuzi z
Cyanide, którzy sprokurowali jednocześnie wierną i bardzo grywalną wersję planszówki
Blood Bowl, dobrych gier warhammerowskich nie dałoby się policzyć nawet na palcach jednej ręki. A zwłaszcza tych bazujących na
Warhammerze Fantasy, bo na tym odcinku naprawdę nie dzieje się nic ciekawego od czasu legendarnych
Shadow of the Horned Rat i
Dark Omen, nie licząc
Warhammer: Mark of Chaos, gry słabej, ale z genialnym intro. Games Workshop albo nie robi ze swoją potężną licencją nic, albo oddaje ją jakimś przypadkowym ludziom, którzy produkują jakieś małe, nieznaczące, najczęściej słabe gierki. Takie jak
Warhammer Quest na przykład. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje...
Warhammer Quest to komputerowa wersja niezłej planszówki osadzonej w realiach Starego Świata. A właściwie komputerowa wersja gry mobilnej wydanej już jakiś czas temu na iPada i iPhone'a, co zresztą jest mocno odczuwalne w aspekcie wizualnym i w tym, jak działa interfejs gry. Ten ostatni bazuje wyłącznie na myszce, całkowicie ignorując klawiaturę, co przywodzi na myśl kiepskie porty gier konsolowych, których twórcy skupiają się znów na samej klawiaturze, zapominając, że komputery osobiste są wyposażone także w myszki. Znów nie rozumiem dlaczego przenosząc Warhammer Quest na PC nie pozwolono choćby operować widokiem za pomocą klawiatury czy też kończyć turę za pomocą jakiegoś klawisza. Może jestem mało bystry i dlatego tak mało rozumiem, a może twórcom po prostu się nie chciało wprowadzić takich drobnych udogodnień...
Warhammer Quest, pomijając dość niewygodny interfejs oraz mocno uproszczoną, ale w sumie estetyczną oprawę wizualną, nie jest grą złą. Dobrą co prawda też nie, ale daleko jej od tragedii, jeśli chodzi o samą mechanikę czy prezentację. Dość wiernie przenosi w wirtualny świat swój planszowym pierwowzór, to trzeba przyznać. Prowadzimy tu do boju czteroosobową drużynę poszukiwaczy przygód różnej maści, rasy i profesji, która podróżując po obrzeżach Imperium podejmuje się różnych zyskownych i ryzykownych zadań. To wszystko nie jest źle zrealizowane. Wędrujemy więc sobie raźno pomiędzy wioskami i miasteczkami Stirlandu, Reiklandu i Averlandu. W każdej z osad czeka na nas misja fabularna, zgrabnie napisana, klimatyczna, często składająca się z kilku etapów i pozwalająca nawet podjąć jedną czy dwie wiążące decyzje w trakcie. W drodze pomiędzy miasteczkami też czekają na nas zadania, zwykle mniejsze, wygenerowane losowo, z różnymi nagrodami i celami. Zaliczając misje zdobywamy doświadczenie dla naszych bohaterów oraz złote korony, co pozwala nam później w osadach awansować herosów na kolejne poziomy oraz kupować dodatkowy, lepszy sprzęt. Nic wymyślnego, ale działa.
Same misje są dość proste, ale przyjemne. Rozgrywane w turowej formie, według ciekawych zasad, nie porażają taktyczną głębią oraz poziomem trudności, ale nie można powiedzieć, że nie są fajne. Każdy z bohaterów ma inne statystyki, dodatkowe zdolności oraz charakterystyczne cechy, nie mówiąc już o wyposażeniu i operowanie nimi w mrocznych, pełnych goblinów, szkieletów i innego tałatajstwa jest całkiem przyjemne i daje satysfakcję z wybijania oraz łupienia tego paskudztwa. Przez kilka godzin można tutaj całkiem przyjemnie spędzić czas, nie da się ukryć. Niestety, brak jakiejś głównej linii fabularnej, która ciągnęłaby nas do przodu oraz dość schematyczna konstrukcja sprawiają, że im dłużej gramy, tym bardziej Warhammer Quest traci urok. Gra robi się rutynowa, monotonna, powtarzalna i coraz bardziej nużąca, także dlatego, że niedobór złota, potrzebnego między innymi do opłacania szkoleń na wyższe poziomy, zmusza nas do zaliczania raz po raz tych mniejszych misji z losowego generatora, co jak łatwo przewidzieć, szybko przestaje być zabawne i staje się męczące. Oczywiście, można się wybawić z finansowych tarapatów za pomocą wizyty w growym sklepiku i wymiany drogocennych złotówek z naszego konta lub karty na stertę imperialnych koron... Tak, Warhammer Quest jest grą z mikrotransakcjami. I to jednymi z najbardziej obrzydliwych i nachalnych, jakie ostatnio spotkałem w grach.
Zacznijmy od tego, że podstawowa wersja Warhammer Quest, która kosztuje przecież tych prawie 60 złotych, jest bardzo uboga. W jej ramach mamy dostęp tylko do kilku bohaterów z kilkunastu w grze obecnych a także jedynie części przeciwników. Jeśli nie zapłacimy więcej, czy to dokupując resztę w sklepie po sztuce w niedorzecznych cenach czy też od razu inwestując ponad stówkę w wersję "deluxe", która ma większość tych atrakcji odblokowanych, to wspomniana wyżej monotonia i nuda dopadnie nas o wiele wcześniej. I o wiele, wiele za wcześnie jak na taką cenę początkową. Taktyczne i RPGowe aspekty Warhammer Quest nie są aż tak rozwinięte, by uzasadnić ową cenę, nie w sytuacji, gdy o wiele fajniejsze, bardziej wciągające i lepiej wyglądające gierki również łączące elementy RPG i taktyczne są dostępne albo za podobne pieniądze, albo wręcz za darmo. Warhammer Quest nie wytrzymuje porównania ani ze swoimi bezpośrednimi konkurentami, takimi jak znakomita Banner Saga ani też z odleglejszymi kuzynami, rogalikami takimi jak Dungeons of the Endless czy dungeon crawlerami jak Legend of Grimrock. Jedyne, czym może się pochwalić, a czego one nie mają, to warhammerowska licencja. A to za mało, o wiele za mało, nawet jeśli przymkniemy z jakiegoś niepojętego powodu oczy na bezczelną chciwość tutejszego systemu mikrozakupów.
Podsumowując więc, Warhammer Quest jest niestety typowo kiepskim produktem na licencji Games Workshop, obliczonym na naprawdę bardzo mało wyrafinowane wyciąganie pieniędzy od fanów. Recenzowałem wersję "deluxe", więc kilka godzin trwało, zanim się znudziłem, ale gdybym nie był fanatycznie wiernym wielbicielem Warhammerów i gdybym musiał grać w podstawową, ubożuchną wersję spoglądając w oczy szczerzącym kły mikrotransakcjom, to pewnie moje i Warhammer Quest obcowanie nie trwało by aż tak długo i wywołałoby nie znużenie, ale coś bardziej na kształt odrazy. Jeśli więc jesteście fanami Warhammera Fantasy i za pół roku czy rok traficie na Warhammer Quest na jakiejś wyprzedaży za parę groszy, to wiedzcie, że można spędzić przy tej produkcji umiarkowanie przyjemny wieczór, w porywach do wieczorów dwóch. Jednak w każdej innej sytuacji i okolicznościach trzeba Warhammer Quest powiedzieć nie, nie i po trzykroć nie, mając skrytą nadzieję, że Games Workshop przestanie w końcu błądzić, i obdarzy WFB lub WFRP grą, na którą zasługują i marka, i jej fani.