Gra tajemnic to kolejny film o tym, jak doszło do złamania Enigmy. Ci, którzy spodziewają się obrazu dokumentującego udział Polaków w tym bezprecendensowym wydarzeniu srogo się zawiodą. Reszta opuści kinową salę z uśmiechem na twarzy.
Gra tajemnic to kolejny film o tym, jak doszło do złamania Enigmy. Ci, którzy spodziewają się obrazu dokumentującego udział Polaków w tym bezprecendensowym wydarzeniu srogo się zawiodą. Reszta opuści kinową salę z uśmiechem na twarzy.
Produkcji Mortena Tylduma (autora znanych i w Polsce Łowców głów) najbliżej jest standardowego filmu biograficznego, chociaż reżyser bawi się z widzem prowadząc akcję na trzech płaszczyznach czasowych. Dodatkowo swobodnie zmienia on nie tylko emocjonalny ton swojego dzieła ze sceny na scenę, ale i osoby oraz obiekty, na barkach których spoczywa opowiadana historia. Przez lwią część czasu całość dźwiga Turing, ale i towarzyszące mu ekranie postacie mają sporo do powiedzenia. Bohaterem, choć niemym, ale nie pozbawionym "duszy", jest też sam wynalazek utalentowanego matematyka.
Nieustanne roszady między czasem i miejscem akcji oraz implementacja, w nomen omen tragiczną całość, elementów humorystycznych z odpowiednim wyczuciem, sprawiają, że Grę tajemnic ogląda się z zapartym tchem. Kulisy tajnego alianckiego wyścigu z czasem to naprawdę wdzięczny materiał na film, chociaż efekt końcowy nie jest aż tak dobry, jak mógłby być.
Całość doprawiono szczyptą hollywoodzkiej naiwności i estetyki (nie, nie chodzi o wybuchy), które gryzą się z resztą nakręconego materiału najwyższej próby. Montaże a' la te z Rocky'ego, w zawoalowanej formie, ale jednak obecne, twórcy mogli sobie z powodzeniem odpuścić. Tak jak kilka scen z wyjątkowo kiepskim CGI. Dlaczego w nie postawiono na wyłącznie na materiały archiwalne, kiedy trzeba było pokazać widzom sprzęt wojskowy?
Nic złego nie mogę natomiast napisać o obsadzie. W Alana Turinga wcielił się Benedict Cumberbatch. Brytyjczyk po raz kolejny udowodnił, że zasługuje na kontrakty opiewające na wiele milionów dolarów. Widzowi nawet przez sekundę nie przyjdzie do głowy, że na ekranie widzi Sherlocka Holmesa lub Johna Harrisona z W ciemność Star Trek. Cumberbatch po prostu stał się odgrywanym bohaterem.
Pozostali aktorzy, w tym Keira Knightley, Mark Strong, Matthew Goode i Charles Dance, nie "kradną" może każdej ze scen, jak ma to w zwyczaju odtwórca głównej roli, ale ich występom nie można niczego zarzucić. Pozostaje cieszyć się, że scenarzysta stworzył zapadające w pamięć postacie, a w ich usta włożył całkiem sporo dialogów. Dzięki temu z szaleństwem i strachami Turinga nie zostajemy sami.
Na początku wspomniałem, że w filmie nie zobaczymy w jaki sposób praca polskich matematyków przyczyniła się do pokonania niemieckiej maszyny szyfrującej. Jednakże same zasługi, w tym przechwycenie egzemplarza Enigmy w Berlinie przez rodzimy wywiad, są w dziele Tylduma wspominane. Całość nie zakłamuje historii przy okazji umniejszając rolę Polaków w tej operacji. Ciężar położono tu na ostatni, choć wcale nie taki krótki, etap, przy którym bezpośrednio pracował Turing oraz jego zespół. Trzeba o tym pamiętać.Gra tajemnic nie jest obrazem bez wad. Dość zagmatwaną historię, pełną odcieni szarości dałoby się poprowadzić lepiej unikając niebezpiecznych zbliżeń ze sztampą. Całości wystawiam szkolną "czwórkę". Jest naprawdę dobrze, ale nie bardzo dobrze. Z kina z całą pewnością nie wyjdziecie niezadowoleni. Zaznaczę jednak, iż film ten nie należy do kategorii "must see". Spokojnie możecie nadrobić go wtedy, kiedy zostanie on wydany na płycie DVD lub Blu-ray. No chyba, że nie jesteście sobie w stanie odpuścić niczego, w czym palce macza Cumberbatch. Po Grze tajemnic takich jak wy z pewnością przybędzie...