Może zacznę od trochę innej strony, jeśli pozwolicie. Poprzedni nasz tekst o pancernej części War Thunder ma już ponad rok i od tamtej pory w grze wiele się zmieniło. Nie tylko pojawiły się wspomniane amerykańskie tanki, dołączając do niemieckich i radzieckich. Zmiany zaszły również w wielu innych aspektach, zmiany mile widziane i zmiany na lepsze w większości przypadków. I chciałbym im właśnie poświęcić kilka słów, zanim przejdę do shermanów.
Po pierwsze więc mamy więcej map. Ground Forces to już nie tylko nieskończona rotacja Kubań - Karelia - Ash River. Nie ma tych nowych pól bitew aż tak wiele, ale dają radę, zwłaszcza zaś te dwa, które wpuszczają hordy stalowych bestii w wąskie uliczki. Mapy miejskie to bardzo miła odmiana, świetna zabawa w chowanego i berka między zrujnowanymi budynkami. Tutaj też można zginąć od pocisku, który został wystrzelony z drugiego, odległego o dwa kilometry końca mapy, ale generalnie zabawa sprowadzona została do czajenia się i ganiania między zabudowaniami, które wymusza bardziej aktywny styl gry i nie premiuje już aż tak bardzo siedzenia za jakimś pagórkiem przez cały mecz i czekania, aż nam się trafi ktoś, do kogo będzie można strzelić. Zabawa czołgami w War Thunder zawsze była bardziej dynamiczna niż w tej drugiej grze o czołgach, głównie dlatego, że rozgrywka polegająca na przejmowaniu punktów strategicznych do pewnego stopnia wymusza agresywne podejście, ale na bardziej otwartych mapach ludzie jednak ciągle grają pasywnie. Na tych nowych miejskich się już nie da i to się właśnie w nich podoba, że zmuszają camperów do ruszenia tyłka. Duży plus.
Jeszcze większy należy się za małą, ale szalenie ważną opcję rentgenowską. Co mają do czołgów promienie X? Niby niewiele, ale możliwość "prześwietlenia" każdego wozu to klucz do zwycięstwa w tej grze. W garażu możemy sobie dokładnie obejrzeć każdy wóz, nie tylko z zewnątrz, ale również od środka. Możemy zobaczyć gdzie ma silnik, gdzie skrzynię biegów, gdzie siedzą poszczególni członkowie załogi i przede wszystkim, w których miejscach rozmieszczona jest amunicja do armaty. Ta wiedza jest szalenie istotna gdy już znajdziemy się na polu bitwy, bo podpowiada nam, gdzie mamy strzelać. War Thunder: Ground Forces ma ten swój zaawansowany model zniszczeń i uszkodzeń, który symuluje nie tylko to, czy nasz pocisk przebije pancerz wroga, ale też co będzie się z owym pociskiem działo potem. Penetracja pancerza nie ma najmniejszego znaczenia, jeśli później odłamki nie uszkodzą niczego ani nikogo w środku nie zabiją, prawda? A właśnie dzięki rentgenowskim prześwietleniom widać wyraźnie gdzie kto i co jest, co możemy, co powinniśmy brać pod uwagę przed oddaniem każdego strzału. Fajnie, że nowa rentgenowska kamerka pokazuje nam też to, jak trafiamy i co się potem w środku wrogiego pojazdu dzieje - to o wiele lepsza, bardziej intuicyjna i czytelna metoda komunikowania uszkodzeń i zniszczeń niż dawniejsza tekstowa lista. No i zawsze możemy sobie też obejrzeć własny zgon w rentgenie i zwolnionym tempie, co ma walory dydaktyczne oraz odpowiednio nastraja do powrotu na pole bitwy i wywarcia niechybnej pomsty na naszym gnębicielu. A wrócić możemy już tylko dwa razy w bitwach zręcznościowych, gdzie sztywno ograniczono ilość spawnów do trzech - dawniej można było wyprowadzić do boju nawet i sześć wozów, co dawało przewagę graczom mającym więcej czasu (lub kasy) na rozwijanie i kupowanie sprzętu. Teraz wszyscy mają równe szanse i to mi się bardzo podoba.
Podoba mi się również to, jak koniec końców połączono lotniczy komponent War Thunder z tym pancernym. Początkowo po prostu mieszano lotników z czołgistami w stylu dowolnym, co niestety bardzo źle kończyło się dla tych ostatnich, zwłaszcza zaś w trybie zręcznościowym, gdzie nawet Stevie Wonder potrafiłby zaorać pół wrogich sił naziemnych bombami. Dlatego też twórcy gry przeszli na całkiem inny system. Do bitwy ruszamy normalnie, w samych czołgach, a samoloty możemy sobie w jej trakcie... kupić. Działa to trochę tak jak serie zabójstw z Call of Duty - jeśli zdobędziemy odpowiednią ilość punktów za przejmowanie celów lub niszczenie wrogów, to możemy z czołgu przeskoczyć na chwilę do samolotu i mamy jakieś pół minuty na sianie grozy. Co ciekawe, wróg jest informowany z kilkunastusekundowym wyprzedzeniem o naszej bombowej wizycie i może zareagować, wskakując w myśliwce przechwytujące, a z kolei nasi koledzy mogą na to odpowiedzieć podejmując się eskorty. To prowadzi do bardzo fajnych lotniczych interludiów, krótkich, intensywnych pojedynków stanowiących miłą odmianę od czołgania się w błocie i brudzie tam na dole. Oczywiście, na czas fruwania trzeba zostawić swojego tanka bez opieki, co często źle się dla niego kończy, ale coś za coś. Pomysł jest przedni... choć w obecnej formie niestety nie działa bajecznie, bo system pozwala korzystać ze średnich i ciężkich bombowców, co jest, krótko i dosadnie mówiąc, wyjątkowo głupie. B-25, Tu-2 czy Wellington mogą dobrze wycelowaną serią bomb zniszczyć nawet kilka czołgów, zanim myśliwce przechwytujące zdążą je zrąbać. I biedni pancerniacy nie mogą nic na to poradzić, co burzy równowagę rozgrywki. Mam nadzieję, że autorzy pójdą wkrótce po rozum do głowy i ograniczą korzystanie z samolotów do lżejszych szturmowców, które nie tylko mają mniejsze możliwości gnębienia sił naziemnych i wymagają większych umiejętności w tej dziedzinie, ale też nie są tak twarde jak wielosilnikowe latające fortece i jest szansa zestrzelenia ich zanim przeprowadzą nalot, a nie dopiero po tym, jak nam zmasakrują kolegów w jakimś kluczowym punkcie mapy. Ale ogólnie sama koncepcja, jak już wspomniałem, bardzo mi się podoba - trzeba ją tylko dopracować.
A co z tymi amerykańskimi czołgami? Zacznijmy może od tego, że na razie są to same czołgi. Nie ma jeszcze w drzewku technologicznym niszczycieli takich jak M-10 czy M-36, są tylko lekkie, średnie i ciężkie tanki. A właściwie lekkie i M4, bo War Thunder obsesyjnie trzyma się historii i podobnie jak w przypadku wozów niemieckich i radzieckich pozwala nam bawić się tylko tym, co naprawdę jeździło i strzelało w czasie wojny (lub zaraz po niej, w przypadku najwyższej, piątej rangi sprzętu). I dlatego właśnie w jankeskim drzewku dominują różne odmiany shermanów, zarówno te średnie, jak i ciężkie w wariancie Jumbo. Cała druga, trzecia i większość czwartej rangi to głównie wersje M4, z wyjęciem sympatycznych czołgów lekkich oraz rodzynka, jakim jest ciężki M6, jeden z moich ulubionych zresztą.
GramTV przedstawia:
Mogłoby się wydawać, że trochę to nudne, tak cały czas jeździć tym samym wozem (i do tych samych strzelać), ale wcale tak nie jest. Po części dlatego, że w pewnym momencie przesiadamy się z M4 z krótką armatą M3 75 mm na tego z długą 76 mm, co robi o wiele większą różnicę, niż sugerowałby ten jeden milimetr. A po części przez to, że te kolejne wersje shermanów mają nieco inaczej rozmieszczone "bebechy" i inny pancerz czołowy oraz wieżę, co ma większe znaczenie niż mogłoby się wydawać. Owszem, nie są to takie rewolucje, jak u Niemców, gdzie z Pz III i krótkolufowych Pz IV przechodzimy do późnych wersji Pz IV oraz panter i tygrysów. I u Ruskich też jest ciekawiej z tymi różnymi armatami dla zwinnych T-34 oraz kolejnymi wariantami KW i IS, nie mówiąc już o coraz lepiej uzbrojonych "suczkach". Ale nie jest źle. I dobrze się gra tymi shermanami.
Są trochę wolniejsze i mniej zwrotne od swoich konkurentów. Mają też generalnie nieco gorsze armaty, przynajmniej dopóki na scenę nie wkracza solidna 76 mm. Ale w zamian otrzymują całkiem porządny pancerz, zwłaszcza ten czołowy, nachylony pod kątem, który pozwala przetrwać zaskakująco wiele trafień z większej odległości. I mają tak dopasowany przez autorów "ranking bitewny", że gdy już lądują w starciach, to prawie nigdy z wrogami, którzy ich deklasują. Grając M4 z górnych części trzeciej rangi bardzo rzadko trafiałem na tygrysy i pantery, czyli szczyt niemieckiej "trójki" i w większości bitew miałem do czynienia z późnymi Pz IV, wrednym Pz III M oraz radzieckimi odpowiednikami, takimi jak różne KW oraz T-34-57. I w starciach z nimi shermany, zwłaszcza te z długą lufą, radzą sobie naprawdę bardzo dobrze. Jasne, pojedynek z ISem, panterą czy tygrysem nie jest już spacerem po parku, ale to taki "dołek", w który Amerykanie wpadają na wejściu do czwartej rangi. A potem dostają swoje pershingi, pattony i T32, które nie mają się naprawdę czego wstydzić w porównaniu do najlepszych wozów niemieckich i radzieckich. Ogólnie drzewko amerykańskich czołgów zaskakująco przypomina dynamiką swój lotniczy odpowiednik - na początku szału nie ma, ale potem w środku jest naprawdę dobrze z tymi aircobrami wszystkimi i choć potem na chwilę forma spada, to na samym końcu czeka sprzęt naprawdę najwyższej klasy. Nie dobiłem do piątej rangi, więc na sto procent tego nie wiem, ale tak na papierze wygląda ona na najsilniejszą ze wszystkich, na pewno zaś lepszą od niemieckiej i być może nawet radzieckiej. Czyli, mówiąc krótko, opłaca się grindować amerykańców, jeśli chcemy bawić się w czołgi w War Thunder na poważnie... a także jeśli chcemy się po prostu pobawić.
Szkoda trochę, że nie ma jeszcze tych niszczycieli. I prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że w amerykańskim drzewku będzie miała swój epizod brytyjska przeróbka M4 z zabójczą 17-funtówką, godnym przeciwnikiem słynnej niemieckiej "osiemdziesiątkiósemki". Ale nie ma Firefly, nawet jako czołgu premium. Pewnie trzymają go w rezerwie, jako klejnot w koronie przyszłego drzewka czołgów Jego Królewskiej Mości. Cóż, poczekam, bo ono jest następne w kolejności - na War Thunder można polegać jeśli chodzi o wierność realiom, więc nie będzie tutaj science-fiction w postaci jakichś francuskich, japońskich i chińskich wozów, których nikt nigdy na oczy nie widział, a już zwłaszcza na polach bitew II wojny światowej.
A tak ogólnie to jak wrażenia, po prawie roku przerwy od jeżdżenia czołgami w War Thunder? Bardzo pozytywne. Sporo się zmieniło na plus, naprawdę sporo. Już rok temu Ground Forces było, moim skromnym zdaniem, najlepszą grą o czołgach, a teraz jest jeszcze lepsze i bogatsze. Amerykańskie tanki są zaskakująco fajne, inne nowości robią wrażenie i żeby było naprawdę sielankowo, to trzeba tylko pozbyć się średnich i ciężkich bombowców z opcji lotniczych w bitwach pancernych. I dodać opcję nakładania własnych skórek na M4, do diaska!
Na koniec zaś przypominam, że War Thunder jest darmowy. I że oprócz bardzo fajnych czołgów ma też fantastyczne samoloty. Oraz tryby realistyczne i symulacyjne dla hardkorów. Jeśli jeszcze nie graliście, a kręci was sprzęt z II wojny światowej to... cóż, bardzo się wam dziwię.