Arnold "T-800" Schwarzenegger dotrzymał słowa ("I'll be back") i wrócił. Z jakim skutkiem?
Arnold "T-800" Schwarzenegger dotrzymał słowa ("I'll be back") i wrócił. Z jakim skutkiem?
Zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Nie byłem zaangażowany w realizację tego filmu. Nie wyreżyserowałem go, ani nie napisałem. Jestem tylko fanem. Usiadłem w ciemnym kinie. Film się zaczął, a ja zacząłem spostrzegać rzeczy, które znałem. Film z szacunkiem odnosi się do pierwszych dwóch produkcji. Nagle się wciągnąłem i wyruszyłem w podróż. Czuję, że ta seria została ożywiona. To jej renesans. Z mojego punktu widzenia to trzeci film o Terminatorze.
W taki sposób o filmie Terminator: Genisys kilka tygodni przed oficjalną premierą wypowiadał się James Cameron. Reżyser i scenarzysta, któremu zawdzięczamy powstanie serii o mechanicznym zabójcy z twarzą austriackiego kulturysty. Sceptycy potraktują taką laurkę jako część kampanii reklamowej, gdzie Camerona sadza się przed kamerą i nagrywa kilka ciepłych słów, padających z jego ust pod adresem nowego filmu. Być może tak właśnie było, tym niemniej trzeba się zgodzić z reżyserem Avatara, który podkreślił widoczny w Genisys szacunek do wcześniejszych odsłon. Największą zaletę filmu z podstarzałym Arnoldem.
Akcja Terminator: Genisys rozpoczyna się w roku 2029, kiedy przywódca ruchu oporu, naznaczony bliznami John Connor (Jason Clarke), szykuje się do ostatecznego uderzenia na bazę Skynetu. Jego celem staje się placówka, w której wróg przechowuje swoją najważniejszą tajną broń - maszynę czasu. Początkowo wszystko idzie po myśli Johna, ale w ostatniej chwili okazuje się, że Skynet zdołał uruchomić wehikuł, rozpoczynając w ten sposób bieg wydarzeń, które znamy z oryginalnego Terminatora z 1984 roku...
W filmie pojawia się scena wysłania Kyle'a Reesa (ojca Johna Connora) do przeszłości, który musi uratować Sarę Connor przed atakiem terminatora klasy T-800. I przez kolejnych kilka minut ma się wrażenie, że Terminator: Genisys będzie remakiem "jedynki", ukazującym wydarzenia z lat 80. z nieco innej perspektywy. Wizyta w 1984 roku i pierwsze spotkanie Kyle'a z Sarą różni się jednak diametralnie od tego, co James Cameron przedstawił w pierwszym Terminatorze. I chociaż nie brakuje nawiązań do oryginału i puszczania oka do fanów, to Alan Taylor (reżyser) zabiera widza w zupełnie nową podróż.
Terminator: Genisys w dalszym ciągu opowiada historię walki ludzi ze Skynetem, ale wykorzystanie motywu podróży w czasie pozwoliło scenarzystom diametralnie zmienić to, co dotychczas wiedzieliśmy o losach Sary, Johna i reszty ekipy. Pojawiła się bowiem zupełnie nowa linia czasu, w której 9-letnia Sarah Connor zostaje uratowana przez T-800 i od tego momentu zaczyna się przygotowywać do walki z jeszcze nieistniejącym Skynetem. Kiedy więc Kyle z XXI wieku przybywa do niej z (niepotrzebną) pomocą, zarówno on, jak i widz jest zdziwiony zachowaniem walecznej brunetki. To nie jest ta sama Sarah Connor, którą znamy z pierwszej części. Zagubiona, nieświadoma zagrożenia, bezbronna.
Początkowo może się wydawać, że Emilia Clarke, znana szerzej jako Daenerys Targaryen, nie podołała nowej roli i gra "swoje", nie zważając na wcześniejszą kreację Lindy Hamilton (odtwórczyni roli Sary w Terminatorze 1 i 2). Trzeba jednak pamiętać, że Clarke wciela się w całkiem inną postać. Dziewczynę wychowaną przez T-800, od najmłodszych lat świadomą zagrożenia z przyszłości i przygotowaną do walki. Dziewczynę, która przywiązuje się do swojego mechanicznego towarzysza, nadaje mu imię (sic!) i uczy życia w społeczeństwie. Cały ten wątek rodzi kilka komicznych, a nieraz wręcz groteskowych scen, w których reżyser stara się spuścić trochę pary po kolejnej sekwencji pościgowej, z obowiązkowymi wybuchami i strzelaniną. Próba nadania T-800 ludzkiej twarzy była już widoczna w "dwójce", kiedy nastoletni John uczył Arniego z przyszłości luzackich odzywek etc. W Terminator: Genisys twórcy położyli większy nacisk na "uczłowieczanie" terminatora co dla jednych będzie profanacją i zbytnim odejściem od konwencji, a dla drugich - powodem do częstszego uśmiechu.
Pomijając nową relację Sary z T-800, Terminator: Genisys to kolejny film pełen wybuchów, spektakularnych pościgów i walki w różnych liniach czasu. Na szczególną uwagę zasługuje świetne przypomnienie postaci T-1000, zabójcy z ciekłego metalu. Byung-hun Lee (zastępujący w tej roli Roberta Patricka) umiejętnie odtwarza kultowy szwarccharakter w krótkiej sekwencji z roku 1984. Sekwencji, w której każde ujęcie kamery, kolorystyka i inne szczegóły przypominają klimat pierwszych Terminatorów.
Są chwile, gdy Terminator: Genisys stara się być hołdem złożonym wcześniejszym częściom, ale ostatecznie jawi się jako film zrobiony przez ludzi, którzy mieli własną wizję na temat głównych bohaterów, walki ze Skynetem etc. I nie da się ukryć, że ta wizja nie jest ani specjalnie spójna, ani przekonująca. Arnold Schwarzenegger stara się nadać swojej postaci nowego, bardziej ludzkiego charakteru, co przekłada się na liczne gagi. Emilia "Matka smoków" Clarke rolą Sary Connor nie udowadnia, że jest w stanie odciąć się od serialowego wizerunku. Kreuje postać, która jest po trochu podopieczną Arniego, przyszłą żoną Kyle'a i matką Johna, a zarazem waleczną, wrażliwą, młodą kobietą. Niestety żadna z tych ról nie została przedstawiona w sposób przekonujący i godny zapamiętania.
Zresztą cały film sprawia wrażenie, jakby próbował nieumiejętnie złapać kilka srok za jeden ogon. Być hołdem dla filmów akcji z epoki VHS, a zarazem wysokobudżetowym, naładowanym wybuchami i efektami specjalnymi współczesnym blockbusterem. I faktycznie są chwile, gdy Terminator: Genisys zbliża się do jednego z tych założeń, ale ostatecznie całość przesłania przekombinowany scenariusz i autorska (czyt. niestrawna dla konserwatywnych fanów) wizja nowego reżysera. Jeżeli liczyliście na najlepszego Terminatora od lat, który będzie godnym następcą dwóch pierwszych części, możecie się srogo zawieść. Tym niemniej Terminator: Genysis to w dalszym ciągu solidnie zrealizowane kino akcji z masą easter eggów, które fani serii będą wyłapywać przez długie miesiące.
Hasta la vista, baby.