Filmowy trójkąt roku - recenzja filmu Bridget Jones 3

Piotr Nowacki
2016/09/16 18:00
0
0

Sądziłem, że Bridget Jones 3 będzie spektakularną porażką. Myliłem się.

Zawsze sprzeciwialem się dzieleniu filmów czy książek na “męskie” i “kobiece”. Filmy są po prostu dobre lub złe, taki podział jedynie niepotrzebnie odstrasza potencjalnych odbiorców, bywa wręcz krzywdzący dla danych dzieł.

Jedną z ofiar takiego podziału jest Dziennik Bridget Jones. Podczas gdy ta książka jest szufladkowana jako “literatura kobieca”, według mnie tytułowa bohaterka jest postacią, z którą wielu czytelników może się w pewnym stopniu utożsamić niezależnie od płci. Sprowadzanie ich do mianownika “komedia romantyczna” zdecydowanie je spłyca - Dziennik Bridget Jones to przede wszystkim opowieść o zmaganiach życiowych trzydziestokilkulatki, a także krzywe zwierciadło, w którym możemy odnaleźć i wyśmiać nasze porażki i niedoskonałości. A dla wciąż nieprzekonanych najlepszym dowodem na to, że Dziennik Bridget Jones jest czymś więcej niż tanim romansidłem może być fakt, że w pierwszej filmowej adaptacji zgodził się zagrać Salman Rushdie, autor niesławnych Szatańskich Wersetów.

Próby zdyskontowania sukcesu pierwowzoru nie były jednak udane. Filmowa kontynuacja, Bridget Jones: W pogoni za rozumem, była totalną katastrofą. Zamiast przerysowanej, lecz wciąż na swój sposób bliskiej bohaterki otrzymaliśmy pokraczną ofiarę niekończących się slapstickowych żartów, pozbawioną jakichkolwiek ambicji poza znalezieniem sobie faceta. Książkowa Bridget nie radziła sobie wiele lepiej: trzecia część powieściowego cyklu, Bridget Jones: Szalejąc za facetem spotkała się z chłodnym przyjęciem czytelników i krytyków. Filmowy trójkąt roku - recenzja filmu Bridget Jones 3

Trudno więc się dziwić, że byłem, delikatnie mówiąć, dosyć sceptyczny, kiedy dowiedziałem się, że Bridget Jones ma powrócić na ekrany kin. Pierwsze zwiastuny nie nastrajały pozytywnie - wyglądało na to, że Bridget znowu rozstała się z Markiem, do tego wplątała się absurdalny trójkąt skutkujący dzieckiem o niewiadomym ojcostwie, a na deser dostaliśmy kolejną dawkę niewyrafinowanego slapsticku. Wszystko zdawało się wskazywać, że Bridget jest niezdolna do uczenia się na swoich błędach, a film będzie marną kopią oryginału sprzed piętnastu lat.

Szybko okazało się, że jestem w błędzie. W pierwszej scenie Bridget Jones 3 tytułowa bohaterka znów siedzi na łóżku i słucha All by Myself, tak samo jak na początku pierwszego filmu… by po chwili powiedzieć fuck it i w zamian puścić House of Pain. Jeszcze dobitniej od przeszłości odcina się w jednej z kolejnych scen, gdzie udaje się na pogrzeb Daniela Cleavera - odgrywanego przez Hught Granta niepoprawnego erotomana i uwodziciela z dwóch pierwszych części serii. Tym razem jej życie nie będzie kręciło się wokół jego rozmarzonych oczu.

Również jej kariera zawodowa nie stoi w miejscu. Nie jest już prezenterką telewizyjną specjalizującą się w efektownym lądowaniu na pupie na wizji - awansowała na stanowisko producentki programu informacyjnego, gdzie musi faktycznie wykazać się kwalifikacjami. W pewnym stopniu naprawia to mankamenty poprzednich filmów - podczas gdy w powieści była pełnowymiarową postacią, posiadającą zainteresowania wykraczające poza szukanie faceta, w pierwszych dwóch filmach ten aspekt zaniedbano.

Jedno, co się nie zmienia, to jej niełatwa relacja z Markiem Darcym, jak zwykle odgrywanego przez doskonałego Colina Firtha. Znów się rozstali, teraz przynajmniej nie z tak błachego powodu jak w Pogoni za rozsądkiem. Ich wcześniejsze nieporozumienia były wręcz obraźliwe dla widza, kłótnie, którym poświęcono cały pełnometrażowy film, rozsądna para wyjaśniłaby w ciągu 10 minut poważnej rozmowy. Tym razem rozpad ich związku był zdecydowanie lepiej ukazany - nie był to efekt chorobliwej zazrości i braku elementarnej umiejętności porozumiewania, lecz wynik niemożliwości pogodzenia pracy zawodowej z życiem prywatnym.

GramTV przedstawia:

Wszystko jednak się zmienia, kiedy na rodzinnej imprezie w przypływie stymulowanej alkoholem szczerości Mark wyznaje Bridget, że jego kolejny związek się rozpada, a jego uczucia do niej tak naprawdę nigdy nie wygasły. Cała sytuacja kończy się w łóżku, lecz Bridget nad ranem zostawia Marka samego, bo nie wierzy, że może z nim ponownie zbudować coś trwałego. Być może cała sprawa nie miałaby ciągu dalszego, gdyby nie fakt, że prezerwatywy z dna jej torebki zbyt długo leżały nieużywane…

Sytuację komplikuje fakt, że na około tydzień przed nieoczekiwanym powrotem w objęcia Marka pojechała na festiwal muzyczny, gdzie poznała przystojnego i szarmanckiego Jacka. Ta znajomość miała być krótka i niezobowiązująca, lecz ponownie przeterminowane kondomy zepsuły plany.

Ten trójkąt jest zdecydowanie bardziej wiarygodny w porównaniu do poprzednich filmów. Chociaż Daniel Cleaver był z początku zniewalająco uroczy, jego natura oślizgłego łamacza serc wychodziła na jaw na tyle szybko, że trudno uwierzyć, żeby rozsądnie myśląca osoba byłaby w stanie mu zaufać na dłużej niż dwie minuty- a co dopiero nabierać się na jego gładkie słówka przez dwa filmy… Tym razem mamy poważniejszego pretendenta do jej serca: Jack (w tej roli znany z Chirurgów Patrick Dempsey jest czarującym bogaczem, twórcą rewolucyjnego serwisu randkowego. W przeciwieństwie do Cleavera, kieruje nim nie zwierzęca chuć, lecz autentyczna troska o Bridget i jej dziecko.

Największym plusem Bridget Jones 3 jest kreacja postaci oraz relacji między nimi. W pierwszej części romans między Bridget a Markiem wykiełkował nagle, i szczerze mówiąc, nie był to wątek poprowadzony zbyt logicznie. Tym razem bohaterowie zostali poprowadzeni zdecydowanie lepiej, ich uczucia i motywacje są zaskakująco wiarygodne, szczególnie w świetle dość niedorzecznej fabuły z czworokątem z Bridget i jej nienarodzonym dzieckiem w centrum.

Wiarygodności z pewnością przydaje świetna obsada: wśród aktorów jest aż trzech laureatów Oscara - Colin Firth, Renee Zellweger oraz Emma Thompson w roli sarkastycznej ginekolożki. Podejrzewam, że inni aktorzy nie byliby w stanie tak wiele wyciągnąć z tych postaci, jednak obsada Bridget Jones 3 jest zwyczajnie zniewalająca.

Na uwagę zasługuje również humor. Pożegnano się (myślę, że bez żalu) z męczącym slapstickiem - nie uświadczymy go prawie poza znaną ze zwiastunu sceną wywracania się w błocie na festiwalu muzycznym. Tym razem dominuje przede wszystkim niepoprawne brytyskie poczucie humoru. Cieszy to, że z wiekiem Bridget nie postanowiła utemperować swojego ciętego języka.

Bridget Jones 3 jest filmem zaskakująco dobrym. Spodziewałem się, że wyjdę z kina zażenowany, było wręcz przeciwnie. Bridget nie bała się zmian, dojrzała, i dzięki temu jest w lepszej formie niż kiedykolwiek. Twórcy wykazali odwagę, i to zaprocentowało. W Pogoni za rozumem kurczowo trzymali się status quo, za wszelką cenę starali się utrzymać Bridget taką, jaka jest, z jej niepoukładanym życiem. Teraz pozwolili jej dorosnąć, ale równocześnie postarali się, żeby cały czas była sobą. Trudno o film z równie optymistycznym przesłaniem.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!