Klasyczny beat’em up w klimatach zgniłej, zachłyśniętej przemocą i narkotykami Rosji lat osiemdziesiątych. Dla fanów gatunku.
Klasyczny beat’em up w klimatach zgniłej, zachłyśniętej przemocą i narkotykami Rosji lat osiemdziesiątych. Dla fanów gatunku.
Pamiętacie klimat salonów gier? Świnoujście, Kołobrzeg, Sopot? Psiakrew, pewnie nie pamiętacie, bo jesteście za młodzi. Ba! Idę o zakład, że części z Was nie było na świecie, kiedy ich chwała zaczynała przemijać i powoli je zamykano. W salonach gier było trochę jak z grami free-to-play – większy „skill”, tym mniej trzeba władować gotówki, żeby dobrze się bawić. W tych zaciemnionych, blaszanych barakach wymiataczy poznawało się po tym, że za dwa złote potrafili kupić sobie nieraz dobrych parę godzin zabawy. Najsłabsi ładowali do maszyn dziesiątki monet, kompensując sobie brak skilla liczbą dodatkowych żyć. Królowały bijatyki, strzelaniny na plastikowe pistolety, wyścigi i beat’em upy. Ten ostatni gatunek zestarzał się na tyle źle, że wraz z odejściem salonów gier i on niemalże zapadł się pod ziemię. Na szczęście mamy niezależnych deweloperów, wśród których znajdą się miłośnicy i tego niszowego gatunku. Dzięki nim mamy Mother Russia Bleeds.
Gra jest klasycznym przedstawicielem gatunku i gdyby nie parę podejrzanie dokładnych grafik, efektów i animacji, można by pomyśleć, że gra faktycznie królowała na automatach w latach 90-tych. Aha, no i klimat. Ten jest zdecydowanie zbyt odjechany, bo grę osadzono w Rosji sowieckiej w latach 80-tych. Kolos chwieje się na glinianych nogach, a na dodatek gangi zaczynają popularyzować potężny i silnie uzależniający narkotyk. Jako członkowie ekipy wojowniczych bezdomnych (nie wiem jak inaczej określić przynależność bohaterów) mamy za zadanie spuścić solidny łomot wszystkim którzy są w tę akcję zamieszani. Nie żebyśmy pchali się przed szereg – okoliczności zmuszają nas do zainteresowania się tą kwestią.Mother Russia Bleeds oferuje brutalną, psychodeliczną przejażdżkę w narkoklimatach podszytych potężną degrengoladą moralną. Przemierzając kolejne korytarze masakrujemy twarze, wybijamy zęby, łamiemy kości i pierzemy na kwaśne jabłko kolejnych adwersarzy. Po jakimś czasie zabawa staje się jednak dosyć powtarzalna – próżno szukać tutaj progresji postaci czy wprowadzania nowych elementów mechaniki. Historia jest pomijalna. Robi się jedynie coraz trudniej, a bossowie stają się bardziej zmyślni i uciążliwi. Powiem szczerze, że szybko zacząłem się nudzić. Na szczęście gra nie jest długa, bo skończymy ją w około sześć godzin. Poza kampanią do naszej dyspozycji oddany został tryb „Arena” (odpieranie kolejnych fal atakujących).
Mother Russia Bleeds jest przyzwoitą rozrywką na parę chwil, ewentualnie na dłuższy wieczór ze znajomymi (zagramy lokalnie nawet w cztery osoby). Tytuł jednak nie zachwyca na tyle, żeby musiały sięgać po niego osoby postronne. Czytajcie – jeżeli tęskno Wam do beat’em upów, to na przecenie można łyknąć. W innym wypadku stracicie czas.